I kto by się spodziewał, że po świetnym DALLAS BUYERS CLUB, czy CAFE DE FLORE Jean-Marc Vallee stworzy film, przez który idzie się równie ślamazarnie, co jego bohaterka. Reżyser przełożył bowiem pamiętnik Cheryl Strayed i postanowił uszczęśliwić nas kobiecą wersją INTO THE WILD.
Cheryl po serii nieszczęśliwych zdarzeń w jej życiu osobistym postanawia wyruszyć na pieszą wędrówkę. Te 1000 mil poprzez pustynię, góry, doliny i rwące rzeki, upał i mróz mają dać jej upragniony spokój ducha, oczyścić ze zmartwień i oddalić bezpowrotnie duchy przeszłości. Cheryl w trakcie tej długiej podróży poznaje wielu ciekawych ludzi, przeżywa wewnętrzne rozterki, strach i euforię, jednak przede wszystkim próbuje pogodzić się z tragediami, których doświadczyła.
W przypadku WILD nie uciekniemy od porównań. Wspomniany INTO THE WILD Seana Penna, czy chociażby niedawne TRACKS z Mią Wasikowski to filmy, które łączy zarówno bohater, rozedrgany emocjonalnie, nieposkładany. Bohater, który nie szuka przygody, a wyciszenia i ukojenia. Te filmy zabierają nas również w świat emocji, które są dla nas skrajne. Są to postawy cechujące się wielką odwagą i odrobiną szaleństwa. Samotne podróże w ekstremalnych warunkach muszą wiązać się z ryzykiem, niebezpieczeństwem, a takowych są świadomi bohaterowie wspomnianych filmów.
Co więc różni te tytuły? I tu ocena oczywiście subiektywna. Przede wszystkim i ponad wszystko jakość. INTO THE WILD był filmem wielowymiarowym. Poruszał zarówno problem jednostki, jak i jego miejsca w systemie polityczno-gospodarczym. Było głosem młodych, głosem sprzeciwu, krzykiem. TRACKS natomiast to przepiękna podróż w głąb siebie. Odkrywanie własnych możliwości, wewnętrznej walki i przekraczanie granic niemożliwych dla kobiety. Natomiast WILD porusza problem dziewczyny, która popełniając życiowe błędy postanawia doznać radykalnego oczyszczenia. Te wszystkie filmy łączy autentyczność. Są to bowiem biografie. Dzieli je sposób zobrazowania. WILD jest po prostu filmem nudnym. Niedopracowanym. Podróż w reminiscencje bohaterki jest chaotyczna. Jej przeszłość jest niczym strzępki dawkowana i równie szybko urywana. Nie sposób złączyć się emocjonalnie z Cheryl, choć jej narracja próbuje wytłumaczyć jej intencje. Reżyser w żaden sposób nie zaintrygował mnie tą fabułą. Wprawdzie bohaterka przeżywa kilka zatrważających przygód, jednak są one tak niemrawo zrealizowane, że nawet powieka nie zadrgała. Ten film został wyjałowiony z emocji, które towarzyszyły Robyn w TRACKS, czy Christopherowi w INTO THE WILD. I nawet rola Reese w niczym tutaj nie pomogła. Kompletnie nie rozumiem, za co ta nominacja do Oscara.
Nie ukrywam, że czekałam na ten film. Bowiem zarówno TRACKS, jak i INTO THE WILD to moje ulubione obrazy ostatnich lat. Niestety tak wypieszczony przez krytyków Jean - Marc Vallee nie dosięgnął wysokiej poprzeczki postawionej przez wspomniane tytuły. Po raz kolejny stykamy się z kinem rzemieślniczym. Pod każdym kątem, zarówno aktorskim, operatorskim, jak i tłem muzycznym, poprawnym. Brakowało tu przede wszystkim ducha, iskry pobudzającej emocje. Nie czytałam pamiętnika Cheryl, może łatwiej byłoby mi dotrzeć do tego filmu. Dla filmu nie ma to jednak większego znaczenia. To rolą reżysera jest umiejętne przełożenie klimatu, rozterek, przeżyć bohatera książki, po to, by widz nie musiał posiłkować się literaturą, by film zrozumieć.
Moja ocena: 5/10
:( No to kiepsko. Mam jeszcze nadzieję, że opisaną przez ciebie nudę ja odbiorę jako statyczność lub spokój (np. bardzo podobało mi się opisywane przez widzów jako wybitnie nudne "Meek's Cutoff"). Też uwielbiam takie klimaty, o Reese mimo nominacji czytam w recenzjach średnie opinie, ale wiem, że większość osób dożywotnio kojarzy ją jako Legalną Blondynkę i wiele osób drażni - ja ją uwielbiam, więc najwyżej jej obecność i piękne widoki umilą mi mam nadzieję przynajmniej w miarę udany seans (Into the Wild jest cudne, ale nie mam go aż tak zakodowanego i aż tak nie wielbię, więc może uniknę ciągłych porównań z nim i podejdę bardziej otwarcie ;)
OdpowiedzUsuń