Nie spodziewałam się po nowym filmie Daniela Barnza zbyt wiele, zwłaszcza że konsekwentnie od wielu lato omijam jego produkcje wielkim łukiem. Zaintrygowała mnie wiadomość o przełomowej kreacji Jennifer Aniston i jej prawdopodobnej nominacji do Oscara. Wiemy już, że jej nie otrzymała i pisząc to z perspektywy widza po seansie muszę przyznać, że trochę żal. Jej kreacja jest bardzo dobra, z wielką głębią i dramaturgią, której po tej aktorce trudno się spodziewać. Wprawdzie lata temu popełniła bardziej ambitne kino pod tytułem THE GOOD GIRL, minęło jednak 13 lat, a przez ten czas aktorka mocno utkwiła w kinie komediowym, romantycznym, mówiąc krótko mało wymagającym
Większość z nas obraz Jennifer Aniston rysuje w kolorowych barwach. Roześmianej dziewuchy z sąsiedztwa, miłej, sympatycznej i ciepłej. Kobiety pięknej, zadbanej, intrygującej seksapilem. Daniel Barnza w CAKE kompletnie zerwał z wizerunkiem Aniston jaki znamy. Ubrał ją w szmaty, oszpecił ranami i obudował zgorzknieniem. Czy taka Aniston może się podobać? Taką Aniston kupuję od jej stóp po czubek głowy. Rewelacyjnie oddała dramatyzm kobiety po tragicznych przejściach. Kobiety samotnej, pozostawionej samej sobie i swoim własnym demonom. Kobiecie fizycznie wycieńczonej, ale też i lekomanki, mizantropki, złośliwej zdziry. W bohaterce Aniston tli się jednak światełko nadziei, którą budują zacieśniające się relacje z jej gosposią i mężem zmarłej znajomej. Możemy również dostrzec uroczy cynizm, który tak mocno się w niej zakorzenił wraz z przeżytymi dramatami.
Film nie należy do najłatwiejszych. Ciężki, przytłaczający, duszny. Brudnymi buciorami wkraczamy w głębokie traumy, schizy i rozczarowanie życiem bohaterki. Dotykamy bólu zarówno fizycznego, jak i prywatnych rozgoryczeń, niezatartego poczucia winy i niepogodzenia się z losem. Barnz subtelnie dawkuje nam te mroczne emocje. Poprzez delikatne kadry, przyjemnie plumkającą muzykę i ciepłych bohaterów drugoplanowych. Owa łagodność równowarzy nam cieprkość obrazu i jego gorycz. Ogląda się go przyjemnie i bez znużenia podążamy za kolejnymi bolesnymi decyzjami bohaterki.
Polecam ten film. Autentycznie żal Aniston, że nie udało jej się zakwalifikować do Oskarowej gali. Jest jednak nadzieja, że aktorka odrzuci schemat ról typu MILF, a przekwalifikuje się na pełnoprawną aktorkę dramatyczną, czego szczerze jej życzę. Natomiast Daniel Barnz tym filmem przekonał mnie, że nie jest tak marnym reżyserem, za jakiego go dotąd uważałam.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))