FACTORY GIRL to jeden z tych filmów, które powinnam obejrzeć, a do których nie miałam serca, by się zmobilizować i faktycznie to zrobić. Niby fabuła ciekawa, niby fajni aktorzy, a jakoś motywacji brakowało przez dłuższy czas. I coś w tych przeczuciach musiało być, bowiem finalnie obraz ten niekoniecznie mnie zachwycił.
Reżyser filmu George Hickenlooper postanowił zoborazować burzliwe życie jednej z gwiazdek lat '70-tych i oblubienic Andy Warhola. Edie Sedgwick, początkująca artystka z bogatego domu wyrusza do Nowego Jorku w poszukiwaniu inspiracji i doświadczeń. Tam zostaje zauważona przez Warhola stając się jedną z jego muz. Edie niesamowicie przypadła do gustu artyście, na tyle, by ten obsadził ją w swych filmach, czy licznych projektach. Edie była tam, gdzie był Warhol. Uzależniona emocjonalnie do artysty, zachłyśnięta sławą, szybko zgubiła zdrowy rozsądek popadając w uzależnienie.
FACTORY GIRL to jedna z tych opowieści o młodych dziewczynach, które nie pozostawiają złudzeń, co do drapieżności showbiznesu. Szybkie uzależnienie od narkotyków, imprezy, brak konstruktywnych zajęć i pomysłu na siebie coraz silniej ściągały Edie na samo dno. Co ciekawe, Hickenlooper nie nakreślił Warhola w zbyt różowych barwach. Artysta jawi się tutaj jako przykład pijawki, otaczającej się bogaczami, sfrustrowanymi jednostkami, podatnymi na manipulacje. Warhol eksploatuje ludzi, jak fabryka eksploatuje pracowników. Jest zaborczy, apodyktyczny i egocentryczny. Relacje Warhola z Edie są tu wyjątkowo negatywne i wyczerpujące emocjonalnie.
Film o Edie Sedgwick nie jest wybitną produkcją i ogląda się ją, jak jedną z wielu produkcji HBO. Choć sama postać bohaterki jest niezwykle ciekawa, reżyser nie połakomił się o głębszy zarys psychologiczny Edie, skupiając się wyłącznie na jej relacjach z Warholem. A przyznać trzeba, że postać Sedgwick to klasyczny przypadek kliniczny. Trudne dzieciństwo, brak rodzinnego ciepła, wykorzystywanie seksualne, pobyty w szpitalu psychiatrycznym w okresie dojrzewania i patologiczne relacje z ojcem. O tym wszystkim jednak dowiadujemy się mimochodem i jest to mój największy zarzut wobec tego filmu.
Ratują go jednak, oprócz ciekawej osobowości Edie, aktorzy. Zarówno pierwszy, jak i drugi plan jest wzorcowy i warty uwagi. Choć obsadzenie Haydena Christensena w roli Boba Dylana uważam za pomysł co najmniej chybiony.
FACTORY GIRL zaliczam więc do typu filmów, których ogromny potencjał został zaprzepaszczony.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))