Alejandro Gonzalez Inarritu nagradzał nas filmami o dość ciężkiej tematyce. Na wieść o filmie komediowym większość poczuła ulgę i jeszcze większe zaskoczenie. Nie ukrywam, że i mnie się udzieliło. Wielce zaintrygowana myślą o komediowym Inarritu szybciochem odpaliłam BIRDMANA i stwierdzić muszę, że równie smutnego filmu o słabym człowieku długo nie widziałam. Zwłaszcza, że film w pewnym stopniu obnaża Holyłud jako instytucję, a zwłaszcza ludzi, którzy za nim stoją, czyli aktorów.
BIRDMAN opowiada nam o projekcie teatralnym, którego realizacji podejmuje się wygasła gwiazda kina Riggan Thomson. Aktor po latach aktorskiego niebytu postanawia wrócić z mocnym przytupem. Poświęca siebie i swój majątek na realizację sztuki na Broadwayu. Zatrudnia wybitnych aktorów, próbuje się zrehabilitować jako ojciec, a przede wszystkim stara się przywrócić do blasku swe stłamszone ego.
Trzonem fabuły jest postać głównego bohatera, aktora Riggana Thomsona. Wiele mówi się o osobistych konotacjach postaci filmowej z aktorem odgrywającym tę rolę, Michaelem Keatonem. Nie da się ukryć, że pewne podobieństwo istnieje. Obaj aktorzy zasłynęli z ról w filmie o superbohaterze. Już sama filmowa nazwa sukcesu Riggana "Birdman" jest wielce wymowna. Keaton swego czasu popełnił "Batmana" i faktycznie od tamtej pory słuch z lekka o nim przycichł. Filmowy Riggan to człowiek spętany okowami swego zawodu. Chęć powrotu na wielką scenę, wybicia się ponad przeciętność, poklask i blask fleszy okazują się silniejsze, niż zdrowy rozsądek. Aktor targany ułomnościami własnej słabej natury wielokrotnie gubi się zarówno w roli aktora, reżysera, przyjaciela, kochanka, a nawet ojca. Nie potrafi wznieść się ponad swoje ambicje, a jego walka z konkurencyjnym aktorem [genialna kreacja Edwarda Nortona] momentami przybiera znamion groteski.
Jakby nie patrzeć film jest przesączony goryczą. Co chwilę film przenika uczucie rozgoryczenia, rozczarowania, żalu i niezaspokojonych ambicji. Prowadzony dialog, aktora i jego alter ego Birdmana, daje nam do zrozumienia, że Riggan mimo upływu lat nadal tkwi w epoce swego wielkiego sukcesu. To człowiek pełen sprzeczności. Silna chęć zaznaczenia się na kartach współczesnego kina, a jednocześnie utkwienie jedną nogą w przeszłości. Bohater nie odnajduje się w mediach społecznościowych, prawa rynku filmowego są dla niego wielką zagadką i niemiłym zaskoczeniem, a drapieżna konkurencja go zniechęca. Inarritu świetnie oddał ducha panującego za kuluarami, za kotarą, za kamerą filmowego biznesu. Ci wypielęgnowani aktorzy, herosi, biegające ideały okazują się słabymi jednostkami funkcjonującymi na wmontowanych na stałe kompleksach. Małostkowość, ignorancja i parcie na szkło są o wiele bardziej istotne niż sztuka, która niejednokrotnie potrafi być z rzędu zdeptana przez niekompetencję, brak obiektywizmu i umiejętności wzniesienia się ponad własne słabości filmowego krytyka.
Polecam ten film. Z kilku względów. Podobnie jak Cronenberg w MAPS TO THE STARS, Inarritu stworzył nie tylko przepełniony goryczą obraz aktora u schyłku swojej kariery, który na gwałt próbuje ją reanimować. To również świetna alegoria na zepsucie panujące w światku filmowym oraz podążaniu za bezwartościowym skandalem. Nie liczy się już idea, sztuka, artyzm. Okazuje się, że bardziej wartościowym staje się znany aktor świecący gołym tyłkiem, biegający po ulicach. Gdzieś w tym filmie czuć po prostu rozgoryczenie reżysera dzisiejszymi prawami panującymi na rynku rozrywki.
Kolejny atut, to świetna ścieżka dźwiękowa. Minimalistyczna, w postaci perkusyjnego rytmu, która dodatkowo podbija napięcie w filmie. Świetne zdjęcia i mocno klaustrofobiczny klimat - zamknięte, ciemne pomieszczenia, duszna atmosfera, teatralność czy przyćmione światło. No i aktorstwo. Duet Michael Keaton - Edward Norton to cudowne, wręcz wzorcowe kreacje aktorskie. Drugi plan również nie zasypiał gruszek w popiele.
Póki co, BIRDMAN to najlepszy film z tegorocznych propozycji startujących w pościgu do Oskara, który widziałam.
Moja ocena: 8/10
Co tam jest fajnego w tym filmie? nic, nudy, masakra 2/10 nie polecam tego filmu...
OdpowiedzUsuń