Strony

wtorek, 30 czerwca 2015

CHARLIE'S COUNTRY [2013]




Powoli zabieram się za rekonesans filmów australijskiego reżysera Rolfa De Heera. Niedawno oglądałam kontrowersyjny BAD BOY BUBBY o upośledzonym mężczyźnie, więzionym latami przez matkę. Niezwykle denerwujący film, ale dobry. Na tyle dobry, by ciekawość poprowadziła mnie trochę dalej. Padło na KRAINĘ CHARLIEGO, ostatni film De Heera. W kolejce już czekają następne jego projekty i już mogę stwierdzić, że reżyser nie stroni od mocnych, ciężkich i przytłaczających tematów.
KRAINA CHARLIEGO to rekwiem dla wolności. Opowiada o starym aborygenie, Charliem, który żyjąc w rezerwacie nie może pogodzić się z dominacją białych. Akcja ma miejsce współcześnie, jednak doskonale widać, jak źle i podle traktowani są rdzenni mieszkańcy Australii.



Rolf De Heer prowadzi spokojną i z lekka monotonną narrację. Przedłużające się ujęcia rekompensowane są urokliwą scenerią. Nie krajobrazy jednak zdobią ten film. Burzy krew i powala treść płynąca z KRAINY CHARLIEGO. Miejsce, które należało do autochtonów, a które przemocą zostało im odebrane. Życie, które musieli pozostawić na cześć i chwałę ucywilizowania i upodobnienia się do białej, panującej rasy. Ludzie zepchnięci na margines. Pozostawieni sobie, uciemiężeni serią nakazów i zakazów. Jaki wpływ miała polityka Anglosasów na aborygenów De Heer wyraziście rysuje. Alkoholizm, narkomania, apatia, depresja i totalna desperacja. A wszystko z tęsknoty za utraconą wolnością. 



I tutaj De Heer pokazuje nam dwa skrajne obrazy wolności. Dostrzegamy, że człowiekowi do bycia wolnym niewiele potrzeba. Przestrzeń, życie w harmonii z naturą, poszanowanie drugiego człowieka. Nie potrzebne są do tego pieniądze. Ta wolność jest samowystarczalna. Ci ludzie żyją z ziemi i dla ziemi, a jedyne prawo jakie noszą jest to kantowskie, moralność zakorzeniona w nich samych. Z drugiej strony widzimy wolność białych. Możesz robić, co chcesz pod warunkiem, że jesteś posłusznym obywatelem, oddanym systemowi, dla którego żyjesz, a on w zamian cię karmi i daje poczucie bezpieczeństwa zbudowanego na grząskim gruncie. Ta wolność jest obwarowana systemem nakazowo-zakazowym, iluzoryczna i to przeciwko niej krew Charliego burzy się i buntuje.



KRAINA CHARLIEGO to cudownie mądry i krystaliczny w przekazie obraz. Nie trzeba wspinać się na intelektualne wyżyny, by dostrzec sedno tej historii. Narzucanie innym narodom, kulturom, społecznościom jednego słusznego, z punktu widzenia silniejszego, światopoglądu prędzej, czy później skończy się rewolucją. Jej skutki odczuwamy i dziś.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]

poniedziałek, 29 czerwca 2015

CARTE BLANCHE [2014]

 

Wprawdzie Jacek Lusiński popełnił wcześniej niezły film PIKSELE, o tyle CARTE BLANCHE uderza w tematykę filmu CHCE SIĘ ŻYĆ Macieja Pieprzycy. Oba te filmy są oparte na faktach i w obu tych filmach mamy możliwość obcowania z jednostkami o niezwykłej woli przetrwania. Na tyle silnej, by obalić wszelkie bariery niemożliwości. 



Bohaterem filmu jest nauczycielem historii w jednym z lubelskich liceów. Mężczyzna samotny, który ledwo co pogodził się ze śmiercią matki. Przeżycia związane z jej śmiercią przyspieszyły u mężczyzny skutki choroby genetycznej. Powoli i systematycznie traci wzrok, jednak tajemnicą tą dzieli się jedynie najbliższym przyjacielem. Dalej więc prowadzi lekcje historii, ukrywając swoją postępującą ślepotę.



Lusiński zbudował bardzo wzruszający i emocjonujący obraz bohatera. Jego walka o byt, prawo do miłości, akceptacji, ale też zagwarantowanie sobie podstawowych środków do życia sprawia, że ukrywanie przed światem zewnętrznym swojej choroby, mimo że może wydawać się nieetyczne, jest usprawiedliwione. Bohater jest nie tylko człowiekiem cierpiącym, ale też przykładem nauczyciela z powołania, dla którego przekazywanie wiedzy, dzielenie się nią, ale też zwykła pedagogiczna pomoc młodym jest niezbędna w życiu i naturalna. Na tym tle postać głównego bohatera wypada niezwykle pozytywnie, a jego choroba wzmacnia momenty wzruszenia.



CARTE BLANCHE to film nad wyraz poprawny. Nie mam mu nic do zarzucenia. Bardzo dobrze zrównoważono momenty ckliwe, banalne, tak by nie przesłodziły nam odbioru całości. Klimat filmu jest zbalansowany, dzięki czemu nie razi kliszami, a trzeba przyznać, że filmów o podobnej treści było wiele. Podobała mi się kreacja Chyry. W jego wypadku wysoka jakość jest zawsze zachowana. Jeśli więc ktoś ma ochotę obejrzeć historię prawdziwą, o bohaterze z krwi i kości, opowieść o tragedii, ale nie dramacie totalnym, o sile woli i pragnieniu życia wśród ludzi i z ludźmi, to CARTE BLANCHE będzie świetną propozycją.
Moja ocena: 7/10

POLSKIE GÓWNO [2014]





"Wolę polskie gówno w polu, niż fiołki w Neapolu" ten cytat Tetmajera posłużył, jako źródło inspiracji dla debiutu filmowego znanego muzyka Tymona Tymańskiego. Wprawdzie oryginalność tej filmowej parafrazy jest znikoma, mnóstwo artystów pastwiło się nad tym wierszydłem Przerwy-Tetmajera, tak pastisz Tymonowi wypadł zacnie.



Za kamerą stanął debiutant Grzegorz Jankowski, który swego czasu popełnił scenariusz do filmu CHRZEST. Tym razem scenarzystą, jak i odtwórcą głównej roli jest Tymański. Postać grana przez Tymona nie jest zbyt oddalona od jego osobistych doświadczeń. Jerzy Bydgoszcz to lider niszowej kapeli Tranzystory. Kiedy do drzwi puka mu komornik jedyną metodą na spłatę długu zostaje powrót w trasę i wydanie nowej płyty. Problem w tym, że menedżerem zostaje komornik Czesław Skandal. By zarobić więcej szmalu Bydgoszcz wraz ze swoimi oryginalnymi, muzycznymi kompanami będą musieli podjąć trudną decyzję, czy pozostają w cieniu, czy podążają, jak większość ich kolegów za łatwą kasą i tandetnym wizerunkiem.



Tymański stworzył mało wyszukaną satyrę na nasz rodzimy szołbiznesowy grajdoł. I nie ważne czy naśmiewa się z celebrytów, którzy niczego nie wnoszą oprócz swej pustki, czy starych wyjadaczy, którzy kiedyś występowali w Jarocinie, a teraz na odpustach i festiwalach. Istotne jest to, że dawne ideały zostały zastąpione pełną michą. Kasa rozmiękczy każdego, a ideały nigdy nie wykarmiły nikomu gęby.
Powiem szczerze, że miałam wątpliwości co do tego filmu. Ideę jego powstawania znałam już od wielu lat, a kontrowersje wokół tej produkcji, ciągłe opóźnienia brzmiały coraz mniej zachęcająco. Ku memu zaskoczeniu POLSKIE GÓWNO wypadło naprawdę fajnie. Tandetny rockowo-punkowy musical, w którym polski muzyk zżerany jest przez biedę, granie w podrzędnych spelunach, chlanie na umór i jaranie jointów. Takie nasze artystyczne piekiełko.
Realizacja tego filmu wypadła profesjonalnie, choć bałam się, że będzie to amatorskie filmidło. Tymański i Spółka podeszli do projektu poważnie, a scenariusz wyposażony w mega zabawne dialogi i scenki rodzajowe rozsadzały mi przeponę. Wisienką na torcie był jednak Grzegorz Halama. Obleśny, spasiony, z tym swoim wieśniackim wąsem, a przy tym przekomiczny. Znajdziemy tu kilka perełek aktorskich - śpiewającego Mariana Dziędziela, przygrywającego prostacką melodyjkę Leszka Możdżera, kiczowatego Arkadiusza Jakubika, czy miłośniczkę samojebek Sonię Bohasiewicz, a i to nie wszyscy.



Polecam ten film. Jeśli podejdziemy do niego z dużym dystansem i sporym przymrużeniem oka, spojrzymy na świat szołbiznesu poprzez kicz, zaprzedanie ideałów i jedno wielkie kurewstwo to POLSKIE GÓWNO nie będzie wyłącznie durnowatą komedyjką o zapijaczonych muzykach-nieudacznikach. Mnie osobiście rozwalały dialogi, które uważam za genialne, warstwę muzyczną pozwólcie, że przemilczę.
Moja ocena: 7/10

piątek, 26 czerwca 2015

TESIS SOBRE UN HOMICIDO [2013]




Wahałam się z wyborem tego filmu. Oceny nie są zbyt zachęcające, choć nie są również tragiczne. Balansują pomiędzy filmem "taki se", a "przyzwoity". Szalę przechylił udział jednego z moich ulubionych latynoskich aktorów Ricardo Darina. Nie mogąc się oprzeć, obejrzałam, i film okazał się jednak "takie se".



Historia zaczyna się całkiem intrygująco. Profesor prawa, były adwokat, w trakcie swoich zajęć ze studentami zostaje świadkiem brutalnego morderstwa. Na parkingu przed jego uczelnią zostaje znalezione ciało młodej kobiety, którą profesor znał z widzenia. W tym czasie jednym z jego studentów zostaje wyniosły, przemądrzały syn przyjaciela. Profesor po dłuższych rozmowach z chłopakiem zaczyna podejrzewać go o morderstwo znalezionej na parkingu dziewczyny. Zafiksowany w swojej ocenie i uprzedzony do chłopaka za wszelką cenę będzie próbował udowodnić jego winę.



Początek filmu zapowiadał bardzo fajny, mroczny thriller. Niestety w miarę upływu czasu wkradła się nie tylko monotonia, ale ślamazarnie prowadzona akcja. Scenariusz nie jest mocną stroną tego obrazu, a i charakterystyka postaci wypada bardzo płasko. Jedynym atutem tego filmu jest udział Ricardo Darina, który jak zwykle trzyma wysoki poziom aktorstwa.
Generalnie nie polecam EGZAMINU Z MORDERSTWA, ale jeśli ktoś szuka historii kryminalnej z bohaterem, który za wszelką cenę pragnie udowodnić słuszność swej tezy i obnażyć mistyfikację, to ma pewniaka w kieszeni. 
Moja ocena: 5/10

czwartek, 25 czerwca 2015

DARK PLACES [2015]




Zachęcająco brzmi fakt, że scenariusz do DARK PLACES powstał na kanwie powieści Gillian Flynn, autorki "Zaginionej dziewczyny". Za kamerą stanął w prawdzie mało znany reżyser, Francuz Gilles Paquet-Brenner, jednak jego wcześniejszy film, który widziałam - KLUCZ SARY z 2010 roku podobał mi się na tyle, by z wielką chęcią sięgnąć po jego kolejne dzieło. 


DARK PLACES jak sama nazwa wskazuje to mroczna, kryminalna opowieść o kobiecie, która będąc dzieckiem była świadkiem wymordowania swojej całej rodziny. O morderstwo posądzono jej starszego brata. Po wielu latach, już jako dorosła kobieta, Libby wraz z grupą zapaleńców wraca do sprawy sprzed lat.



Gilles Paquet-Brenner stworzył bardzo klimatyczny, wielowymiarowy obraz. Poruszamy się między gatunkami filmowymi, niczym między tyczkami w slalomie. Dramat, thriller, kryminał nawzajem się przeplatają. Główna bohaterka jest tutaj postacią dramatyczną. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa naznaczyły ją i wywarły ogromny wpływ na jej dorosłość. Brat osadzony w więzieniu, z którym straciła kontakt. Poczucie winy wynikające z oskarżenia go o zabójstwo. Tragiczna śmierć matki i jej sióstr. Wieczna nieobecność ojca oraz jego roszczeniowa, pijacka postawa. Te wszystkie składowe przyczyniły się do wyalienowania bohaterki z życia towarzyskiego i odseparowanie od świata.



Film wielokrotnie klimatem oddaje filmy Davida Finchera. Utrzymane w mrocznej scenerii zdjęcia, negatywne i pełne sprzeczności postaci oraz wielowątkowość. Składanie akcji w jedną całość jest jak układanie puzzli. Jeśli ktoś jednak szuka solidnego twistu, tak jak miało to miejsce w przypadku ZAGINIONEJ DZIEWCZYNY, może poczuć mocny niedosyt.
Finalnie film mi się podobał. Mroczna atmosfera, tajemnicza historia, a w bounsie plejada naprawdę dobrych i dobrze rokujących aktorów. Oczywiście główną perełką jest udział Charlize Theron. Jednak na mnie największe wrażenie zrobiła Christina Hendricks, którą do tej pory uważałam za ekranową ciekawostkę, biorąc pod uwagę jej przeogromnych rozmiarów biust, oraz młody i utalentowany Tye Sheridan. Polecam!
Moja ocena: 7/10

wtorek, 23 czerwca 2015

WOMAN IN GOLD [2015]




Simon Curtis po MY WEEK WITH MARILYN ponownie sięgnął po historię opartą na faktach. Tym razem bohaterką jest żydówka Maria Altmann, która w czasie austriackiego Anschlussu emigrowała do Stanów zostawiając swoją najbliższą rodzinę. W tym czasie naziści przywłaszczyli sobie rodzinny majątek, biżuterię oraz kolekcję obrazów wybitnych artystów, które rodzina Marii kolekcjonowała. Wśród nich znalazł się słynny portret Adeli Bloch-Bauer autorstwa Gustava Klimta. Po latach Maria Altmann przy pomocy ambitnego, młodego prawnika podejmie walkę o odzyskanie swojej własności.



ZŁOTA DAMA nie jest filmem wybitnym, mimo to w pełni mnie urzekł. Głównie za sprawą sprawnie opowiedzianej historii Marii, złożonej z licznych retrospekcji, oraz jej walki o prawa do obrazu Klimta. Problemy Marii wydają nam się oderwane od rzeczywistości. Jej motywacją w odebraniu Austrii obrazu nie jest kwestia pieniędzy, a wypełnienie woli jej przodków. To uzasadnienie wydaje się bardziej górnolotne, niż prawdziwe, ale uznajmy, że prawowitej właścicielce portretu Adeli faktycznie przyświecały wyższe cele, niż te związane z ogromną górą pieniędzy.



Film podobał mi się, a jego głównym atutem jest lekkość opowiadania, przyjemne zdjęcia i świetna, jak zwykle, kreacja Helen Mirren. To ona jest gwiazdą tego filmu i bez niej Curtis nie osiągnąłby takiego sukcesu. Wrażenie robi również drugoplanowa obsada złożona z wybitnych niemieckich aktorów [Daniel Bruhl, Tom Schilling, Nina Kunzendorf, Moritz Bleibtreu]. Choć ich potencjał nie został w pełni wykorzystany, tak dobrych aktorów zawsze się miło ogląda. Krzywdy nie wyrządził również duet Ryan Reynolds-Katie Holmes, z tymże Holmes była raczej dostawką do swego filmowego męża, niż istotną kreacją w tym filmie. Nie sądzę jednak, by ZŁOTA DAMA na dłużej pozostała w mej pamięci. Muszę przyznać, że jak na pierwsze wrażenie film jest świetnie zrealizowany, a opowiedziana historia emocjonująca.
Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 22 czerwca 2015

MANGLEHORN [2014]



David Gordon Green to reżyser od głupkowatych komedii typu YOUR HIGHNESS, PINEAPPLE EXPRESS po melancholijne opowiadania o zagubionych duszach [PRINCE AVALANCHE, JOE]. I to tę drugą odsłonę twórczości Greena lubię najbardziej. Opowieści o jednostkach przygniecionych życiem, z trudem wiążących koniec z końcem, zmęczonych. MANGLEHORN doskonale wpina się w ten klimat i doskonale go oddaje.



Głównym bohaterem jest starzejący się właściciel zakładu dorabiającego klucze, który na boku dorabia sobie nie tylko jako ślusarz, ale i specjalista od wszelkiego rodzaju zamków. Manglehorn, bo tak się nazywa, to człowiek wypalony, którego życie pochyliło do ziemi. Mizantrop, samotnik, bardziej kochający zwierzęta, niż ludzi. Jego jedynym kontaktem z otoczeniem są wizyty u syna i wnuczki oraz co tygodniowe spotkania z dysponentką w banku.



Reżyser bardzo powoli snuje nam opowieść o Manglehornie. To postać antypatyczna, a reżyser nie ułatwia nam zadania rysując jego coraz bardziej ostre kanty. Mężczyzna utkwił w tęsknocie za niespełnioną miłością do kobiety, którą wieki temu stracił. Codziennie pielęgnuje tą swoją skrytą miłość i rozgoryczenie pisząc do kobiety listy, które nigdy nie znajdują adresata. Choć jego szorstkość odrzuca, a dziwactwa odstręczają, współczucie do jego wewnętrznego niespełnienia rośnie z minuty na minutę. Green zmiękcza postać Manglehorna stawiając mu na przeciw kobietę. Nagle bohater staje przed dylematem... porzucić miłość do kobiety swoich wyobrażeń, czy zaryzykować związek może nie utkany z marzeń, ale prawdziwy, z krwi i kości.



Polecam ten film z kilku powodów. Pierwszy to ciekawa realizacja, interesujące zdjęcia i kadry. Głębi dodaje subtelna ścieżka dźwiękowa. Jednak największym atutem jest bardzo dobra kreacja Ala Pacino, któremu w końcu udało się zerwać z irytującą manierą. Wtóruje mu wracająca na duży ekran Holly Hunter. W drugim planie zobaczymy ciekawą kreację Harmony Korine'a. Niebanalne to dzieło i warte waszej uwagi.
Moja ocena: 7/10

THE GUNMAN [2015]




Są filmy, które nawet z wysypem gwiazd o wielkim talencie pozostaną cienkimi, kinowymi bolkami bez krzty iskry bożej. I do takich filmów zaliczam THE GUNMAN. Reżyser Pierre Morel wprawdzie specjalizuje się w kinie akcji i po drodze zdążył popełnić takie filmy, jak UPROWADZONA i 13 DZIELNICA, to jednak samo doświadczenie nie daje gwarancji, że film odniesie sukces. W przypadku Gunmana o sukcesie nie ma mowy, raczej o jednym wielki filmowym rozczarowaniu.



Początek filmu wydaje się być obiecujący. Terrier, płatny zabójca, stacjonujący pod przykrywką w Kongo zostaje wynajęty przez korporacyjnych zleceniodawców do zabicia tamtejszego ministra. Mężczyzna musi jednak zapłacić za to sporą cenę, którą jest ucieczka z Konga, rozstanie z ukochaną i spalenie po sobie wszystkich mostów. Dopiero po latach, gdy z powodu tego zdarzenia na Terriera zostanie wydany wyrok śmierci, bohater będzie musiał stawić czoło nie tylko własnym demonom, ale i przyjaciołom.



Film jest mieszanką kina akcji i kina szpiegowskiego. Gdzieś pomiędzy nimi został mocno osadzony motyw miłości niespełnionej i rywalizacji dwójki przyjaciół o tę samą kobietę. Sztampowy rozkład akcji dodatkowo dobija temu obrazowi przysłowiowego gwoździa do trumny. Druga połowa filmu razi swoją irracjonalnością, kliszą i ślamazarną akcją. Irytuje również charakterystyka głównego bohatera. Moralne dylematy profesjonalnego zabójcy, który latami zdążył zbrukać sobie porządnie ręce krwią wydają się na wyrost. Zwłaszcza, że wyłącznie ta ostatnia misja staje mu ością w gardle.



Nie jestem zachwycona tym filmem, choć zapowiadał się przyzwoicie. W miarę rozwoju sytuacji było już tylko gorzej. Nawet plejada gwiazd w postaci Seana Penna, Raya Winstone'a, Idrisa Elby czy Javiera Bardema nie podniosła tej cienkiej fabuły z kolan. Bardzo przeciętne kino akcji, o którym z pewnością jutro zapomnę.
Moja ocena: 5/10

INSIDIOUS: CHAPTER 3 [2015]




Sięgnęłam po trzecią część NAZNACZONEGO tylko dlatego, że dwie poprzednie były bardzo udane. Po tej odsłonie wiem już, że nie będę czekała na kolejne części. Przewidywalność oraz forma, która w niczym nie odstaje od swych poprzedników, zabiły ten film. Jeśli ktoś więc szuka świeżości i mrożących krew w żyłach scen to raczej ich w tej części nie znajdzie. Mnie ten film momentami nudził, a i fabuła w takiej konstrukcji nie pozostawiała zbyt wiele pola do popisu dla wyobraźni.



James Wan zrezygnował z kręcenia kolejnej części NAZNACZONEGO, a jego miejsce zajął debiutant, reżyser/aktor Leigh Whannell. Trudno stwierdzić, czy w wersji Wana ten film byłby lepszy. Być może oczywistość tej serii pożarłaby nawet najbardziej utalentowanego reżysera. A być może właśnie tego talentu zabrakło Whannellowi, mimo że przez lata wspólnie z Wanem współtworzyli ten projekt.
Trzecia część NAZNACZONEGO to ponownie poszukiwanie demonów, ponownie dziecko, które doświadcza nadprzyrodzonych zjawisk i ponownie medium, które ma zbliżającej się tragedii przeciwdziałać. Nic więc nowego, nic fascynującego. Fabularnie film jest prequelem. Pojawia się znana z poprzednich części czarna dama oraz poznajemy kulisy powstania bojowego tercetu pogromców duchów.



Film pod kątem technicznym jest jak najbardziej poprawny. Fajnie zbudowane napięcie, a sceny grozy też nie należą do najgorszych. Kwestią sporną pozostaje obsadzenie w roli ofiary młodziutkiej Stefanie Scott, która rozczarowuje z kadru w kadr oraz scenariusz, nad którym najbardziej ubolewam. Na szczęście pojawiła się ponownie weteranka kina grozy Lin Shaye i to ona w głównej mierze nadawała tonu całej akcji.
Mnie się ta formuła przejadła, a stagnacja w postaci odświeżania w nieskończoność kotletów nigdy nie wychodzi na dobre. Dla mnie NAZNACZONY: ROZDZIAŁ 3 to po prostu odcinanie kuponów od dwóch udanych poprzedników, nic więcej.
Moja ocena: 5/10

niedziela, 21 czerwca 2015

KAKUSHI KEN ONI NO TSUME [2004]




Nie jest to moje pierwsze spotkanie z kinem Yoji Yamady. Poprzednie jego filmy, jak chociażby SAMURAJ-ZMIERZCH, czy TOKYO KAZOKU to kino, które charakteryzuje się niezwykłą umiejętnością opowiadania. Historie wydawałoby się mało oryginalne, a jednak oddane w taki sposób, by widz dał się w pełni pochłonąć. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku UKRYTEGO OSTRZA. To opowieść o miłości, szacunku, lojalności i honorze. Niby nic, a w miarę upływu czasu coraz silniej czułam się związana z tym, co dzieje się na ekranie.



Film Yamady to historia samuraja z okresu, w którym Japonia pod panowaniem szogunatu zaczęła otwierać się na zachód. Lata izolacji od świata zewnętrznego z jednej strony spowodowały dopracowanie tradycji do rangi sztuki, z drugiej ograniczyło postęp i rozwój. Szogunat nie był jednak otwarty na napływ kultury, a raczej na nowinki techniczne, zwłaszcza broń palna. Możliwości, jakie się za tym kryły zafascynowały wielu, jednak Ci którzy byli przeciwko widzieli w niej nie tyle mordercze możliwości, co wyparcie własnej sztuki walki i kultywowanego wiekami dziedzictwa. I na tej kanwie Yamada snuje swoją opowieść. 
Młody samuraj wyrusza do Edo [Tokjo], by tam wdać się w spisek przeciwko rządzącemu szogunowi. Gdy jako więzień wraca do rodzinnej wioski będzie musiał stanąć w szranki ze swym najbliższym przyjacielem Katagiri. I to właśnie historia Katagiri jest motywem przewodnim tego filmu. Mężczyzny niezwykle honorowego, oddanego kodeksowi bushido i swemu Panu, a jednocześnie samotnego i skrycie podkochującego się w swej służącej.



Historia trwa ponad dwie godziny i jak na standardy azjatyckie nie jest to wcale długo. Yamada swoją opowieść podzielił na dwie części. Pierwsza to historia Katagiri i jego sercowych rozterek. Druga to walka o honor kobiety i pomsta niesprawiedliwości, której doznał zarówno on, jak i jego przyjaciel. Ten film to epopeja o wartościach najwyższych, które cechują człowieka godnego, honorowego i uczciwego. UKRYTE OSTRZE nie zachwyciło mnie swą fabularną osnową, a właśnie postawą głównego bohatera. Jego dobre serce i jednocześnie racjonalny rozum oraz dbałość o honor nie tylko swój, ale też słabszych od siebie jest przejmująca i godna podziwu.



Polecam ten film. Można powiedzieć, że UKRYTE OSTRZE to pozycja obowiązkowa każdego wielbiciela kina azjatyckiego. Nie znajdziemy tu wprawdzie zbyt wiele walki wręcz, jednak nie to jest założeniem tego filmu. Warstwa psychologiczna ma tu o wiele większe zadanie do spełnienia.
Moja ocena: 7/10 

piątek, 19 czerwca 2015

WHILE WE'RE YOUNG [2014]




Na przestrzeni lat różnie u mnie bywało z sympatią do filmów Noah Baumbacha. Wprawdzie nie widziałam jego wszystkich projektów, ale z czterech dotąd obejrzanych można wyczuć styl i kierunek, w którym zmierza reżyser. Zarówno MARGOT JEDZIE NA ŚLUB, GREENBERG, czy FRANCES HA łączą bohaterzy i ich emocjonalne rozterki. Jednostki zagubione, często borykające się z narcystyczną naturą i niesforne wobec buszującego konformizmu. Osoby stojące na przeciw sztampie, utartym regułom, wrażliwe i poszukujące w życiu większych wartości, niż pełna micha i prąd w gniazdku od teletuby. Podobna sytuacja ma miejsce w jego najnowszym dziele WHILE WE'RE YOUNG. Przewrotny tytuł, mówiący o młodości z tymże głównymi bohaterami jest para w średnim wieku i ich emocjonalny kryzys. Gdybyśmy połączyli bohaterów z GREENBERGA i FRANCES HA odnoszę wrażenie, że wyszedłby nam nowy film Baumbacha. Nie jest to mankament, bowiem film, a zwłaszcza scenariusz i dialogi są bardzo dobre. A styl Baumbacha z tym jego umiłowaniem ulic Nowego Jorku i świetnymi ścieżkami dźwiękowymi, jątrzącymi narcystycznymi ranami, czy fobiami można śmiało porównać do stylu Woody'ego Allena.



WHILE WE'RE YOUNG opowiada o relacjach dwóch par. Głównym filarem jest para po 40-tce, borykająca się dylematem posiadania dziecka, twórczą stagnacją i kryzysem wieku średniego. Drugą parą jest młody artysta, wilczek rządny poklasku i sławy wraz ze swoją trzpiotowatą małżonką. Te pary, mimo sporej różnicy wieku zaprzyjaźniają się. Jak się później okaże początkowa bezinteresowność będzie przykrywką intrygi grubymi nićmi szytej.



Na przykładzie tych dwóch par Baumbach w ciekawy sposób ukazał nam różnice pokoleń. Kontrasty i paradoksy, które mają wpływ na każde pokolenie. Hipsterska młodzież zachwycająca się wypartymi przez skok cywilizacyjny produktami kontra zachłyśnięci nowoczesną technologią 40-sto latkowie. Z jednej strony razi spory dysonans, jednak w miarę upływu czasu dostrzegamy części wspólne. Młodzi, którzy za wszelką cenę pragną się wyróżnić z tłumu i starzy, którzy usilnie pragną nadążać za nowinkami, być na fali i nie dać się zakopać. Wszystkie te potrzeby ukazują nam niespójność, w której paradoksalnie dostrzegamy pewien porządek. Pomiędzy naturalną potrzebą zaspakajania swoich potrzeb Baumbach buduje problem związany z kreatywnością. Wypalenie zawodowe, artystyczny marazm i blokadę przeciwstawia młodzieńczej werwie, pomysłowości i energii. Te składowe mogą negatywnie budować nam obraz pokolenia 40-sto latków, jednak finalnie okaże się, że za pozą młodzieńczego temperamentu kryje się chamska interesowność, tanie cwaniactwo i pozoranctwo. To właśnie pokolenie filmowych 40-sto latków stawia sobie za cel wartości, które niewiele mają w tych czasach wspólnego z szaleńczą pogonią za pieniądzem i karierą. Wbudowane zasady, życiowe doświadczenie i kręgosłup moralny bohaterów stawiają ich na piedestale, a to co do tej pory irytowało szybko odchodzi w cień.



Polecam ten film z dwóch powodów. Pierwszy to bardzo fajna charakterystyka postaci, złożona, wielowymiarowa, pełna kontrastów. Drugi atut to dialogi, humorystyczne, inteligentne i przemyślane. Jeśli dodamy do tego świetną ścieżkę dźwiękową fajne kreacje aktorskie zarówno w drugim, jak i pierwszym planie oraz tańczącą hip-hop Naomi Watts [nota bene bombowy duet ze Stillerem] to nie ma co się zastanawiać.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]

czwartek, 18 czerwca 2015

DANNY COLLINS [2015]

 

Dan Fogelman znany jest mi głównie, jako autor scenariuszy do takich filmów, jak FRED CLAUS, animacja BOLT, komedie KOCHA LUBI SZANUJE i LAST VEGAS. DANNY COLLINS to jego debiut reżyserski, który podobnie jak jego scenariusze należy raczej do kina lekkiego, z lekko humorystycznym tłem.



Tytułowy Danny Collins to główny bohater filmu. Podstarzała gwiazda muzyki, człowiek swej epoki, żyjący zgodnie z zasadą sex, drugs & rock'n'roll. Danny'ego poznajemy u schyłku swej kariery, kiedy to niczym odgrzewane kotlety odśpiewuje swoje stare songi na kolejnych koncertach ku uciesze geriatrycznej widowni. Mężczyzna nie należy jednak do typu szczęśliwych. Gdzieś po drodze podpisał cyrograf i zamiast iść za głosem własnego sumienia i duszy oddał się w pełni komercji. Momentem zwrotnym w jego życiu będzie stary list Johna Lennona, którego Danny jest adresatem. Jego ton sprawi, że bohater porzuci blichtr i blask fleszy na rzecz powrotu do wartości, które czynią człowieka wartościowym. 


Film Fogelmana, podobnie jak i jego poprzednie scenariusze, nie jest dziełem wymagającym. Jest przewidywalny, lekki i niewymagający. Uroku tej banalnej treści dodają humorystyczne dialogi, a przede wszystkim rewelacyjny duet aktorski Al Pacino - Christopher Plummer. To właśnie dla tej dwójki warto poświęcić chwilę temu obrazowi. Pozostała część aktorów [Bening, Cannavale, Garner] nie zrobiła wielkiego wrażenia, ale spokojnie wtórowała starszym Panom. W bonusie możemy usłyszeć Ala śpiewającego, choć akurat w tej materii aktor nie ma się czym pochwalić.



DANNY COLLINS nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Przewidywalność mocno dała się temu filmowi we znaki, a zakończenie wydało się bardzo banalne. Mimo wszystko, zarówno dialogi, jak i bardzo fajny duet Pacino-Plummer sprawiły, że te kilkadziesiąt minut minęło bez większego bólu. Poza tym, sympatycznie jest móc ponownie zobaczyć Pacino we wdzięcznej roli, zwłaszcza, że większość jego filmów, w których raczył ostatnio grać [oprócz produkcji HBO - YOU DON'T KNOW JACK] to gnioty. W każdym razie, do kina z pewnością bym się na ten film nie wybrała, ale żałować seansu też nie zamierzam.
Moja ocena:  6/10 [mocne 6,5]

środa, 17 czerwca 2015

SCUM [1979]




Kino brytyjskiego reżysera Alana Clarke'a jest mi kompletnie nieznane. Nie ukrywam, że motywacją do obejrzenia tego filmu był udział Raya Winstone'a. Aktora, którego cenię i bardzo lubię, a którego mało znam z ról wczesnej młodości.



HOŁOTA to kino więzienne. Młody chłopak umieszczony w poprawczaku musi zmagać się nie tylko z więziennym drylem i falą, ale również z układami między strażnikami a penitencjariuszami. Na tym tle rodzi się konflikt między grupami oraz walka o wpływy. Główny bohater szybko przejdzie metamorfozę, która zaowocuje nowym porządkiem.



Film nie jest dziełem wybitnym. Nie znajdziemy tutaj urokliwych zdjęć, ciekawego montażu, czy pieszczącej ucho ścieżki dźwiękowej. Ten film to dwa atuty: mocna historia oraz główna rola Raya Winstone'a. Wprawdzie fabuła nie odstaje niczym od filmów o tej samej problematyce, jednak siła przekazu jest na tyle silna i pełna emocji, by pozostawić w widzu pewnego rodzaju zadrę.
Ciężko patrzy się na przemoc, a jeszcze ciężej na ugruntowywanie w młodych ludziach poczucia niższości i beznadziei, zwłaszcza od tych, od których oczekuje się wsparcia i pomocy w wyjściu z patologii. Niestety filmowy zakład dla młodzieży trudnej tę patologię jeszcze bardziej ugruntowuje. W takich miejscach nadzieja umiera ostatnia, jednak zanim to się stanie zaleje bohaterów fala złości, bezsilności i agresji.



Polecam ten film. Tytuł wprawdzie mało znany, jednak tematyka, emocje i kreacja Winstone'a sprawiają, że warto poświęcić mu swoje kilkadziesiąt minut.
Moja ocena: 7/10

wtorek, 16 czerwca 2015

FANNY OCH ALEXANDER [1982]




Bardzo długo zbierałam się z myślą o zapoznaniu się z filmami Ingmara Bergmana. Dotąd obejrzałam jego SIÓDMĄ PIECZĘĆ, która wywarła na mnie spore wrażenie, jednak naście lat minęło, a ogrom tej opowieści przytłoczył mnie na tyle, by mieć dość. Odkładam więc moją bojaźń na bok i oswajam Bergmana, a na pierwszy ogień idzie jego FANNY I ALEKSANDER. Być może nie jest to dobry film na rozpoczynanie przygody z kinem reżysera, ale nad tym będę dumać, jak obejrzę więcej.



Postaram się opisując ten film nie zdradzić Wam zbyt wiele z fabuły, a w przypadku tego filmu nie jest to takie łatwe. Wiele w nim zawiłości, odwołań i symboliki, które nawzajem się przeplatają nadając obrazowi wielowymiarowości i głębi. Krótko mówiąc, Bergman ukazuje nam bogatą, burżuazyjną rodzinę, wielopokoleniową, która przejdzie swoistą metamorfozę. Początkowa idylla w miarę upływu czasu zakończy się tragedią i rozpadem ich więzi.



Bergman ten ponad 3 godzinny epos podzielił na dwie połowy. Pierwsza to idylliczna opowieść o seniorce rodu i jej artystycznie utalentowanych dzieciach i wnukach. O urokach dzieciństwa, błahostkach, miłostkach i ludzkich słabościach. Kolorowa, żywiołowa, pełna szczęścia i beztroski. Nic nie wróży zbliżającej się tragedii, a jedynym większym problemem, którym zaprząta sobie głowę seniorka rodu Ekhdal jest rosnące zadłużenie syna i notoryczne cudzołóstwo drugiego.
Druga część to opowieść mroczna, surowa, obarczona wieloma odwołaniami do Biblii, zawierająca mnóstwo symboliki i metafizycznych odniesień. Skupiona wokół tytułowej dwójki małych bohaterów Fanny i jej brata Aleksandra, którzy po śmierci ojca wychowywani będą przez apodyktycznego, bezdusznego ojczyma/pastora. To w tej połowie padają kluczowe dla fabuły słowa "Wszystko może się wydarzyć, wszystko jest możliwe i prawdopodobne, czas i miejsce nie istnieją. Na cienkiej kanwie rzeczywistości fantazja snuje i tka swoje wzory". I analizując koleje losów Aleksandra nie sposób wyjść spod wrażenia, że wszystko to czego doświadczyliśmy jest iluzją, fantasmagorią, wyparciem i próbą poradzenia sobie z traumą po utracie najbliższej osoby oraz uzupełnieniem braku miłości.



FANNY I ALEXANDER to dzieło wielowymiarowe. To przekrój ludzkich postaw. Od tych pozytywnych, przepełnionych życzliwością i miłością. Do tych mrocznych i brutalnych. Świat Bergmana wydaje się być dla nas oderwany od rzeczywistości, z lekka oniryczny, zwłaszcza w drugiej połowie. Wiele w tym filmie znajduje się wątków autobiograficznych i może dlatego sporo w nim niedopowiedzeń i znaków zapytania, jakby autor nie do końca chciał zdradzić, to co naprawdę się w nim kryje.
Polecam ten film. Raz, że jest to klasyk. Film nagrodzony Oscarami, z pięknymi zdjęciami, niebanalną treścią i intrygującą muzyką. To obraz niecodzienny, zmuszający do refleksji i zadumy, a z drugiej strony tajemniczy, pozostawiający widza samego z pytaniami, na które sam musi sobie odpowiedzieć.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]