Strony

sobota, 30 stycznia 2016

EXPOSED [2016]




Debiut reżyserski Declana Dale'a nie zapadanie mi w pamięć. EXPOSED to przykład filmu z potencjałem, którego reżyser nie potrafił wykorzystać. Kryminalna historia obudowana solidnym dramatem, niezły twist w końcówce, a mimo to wyszła z tego niesamowita mamałyga. Nie mówię tutaj o aktorstwie Keanu Reeves'a, które od lat słynie z drewnianego stylu. Niestety mimo 100 minut seansu, jedynie ostatnie 10 miało ten błysk, który nadaje filmowi sens.



Historia tego filmu przeplata dwa wątki. Motywem przewodnim jest śmierć policjanta. Jego partner postanawia odszukać mordercę, a trop prowadzi do pewnej młodej dziewczyny, która prawdopodobnie mogła być świadkiem zbrodni. To ona jest wątkiem pobocznym tej historii. Jej dziwne widzenia, religijność i niepokalane poczęcie [sic!]. Wszystko to w dość dziwny sposób prowadzi nas do zaskakującego twistu w końcówce.



EXPOSED to dość dziwny mariaż dramatu z kinem sensacyjnym. Niestety brak pomysłu na narrację tej fabuły sprawia, że nie do końca wiadomo, co się dzieje na ekranie. Miałam z tym spory problem. Po godzinie seansu nadal nie wiedziałam, o co tak właściwie w tym filmie chodzi. Chaotyczność zjada ten film. Drugim mankamentem jest oczywiście obsada, choć do tej zdążyłam się przez lata przyzwyczaić. Keanu drętwy jak stuletnie ciało nieboszczyka, Mira Sorvino takoż, a drugi plan kompletnie znika. Szkoda, bowiem historia nie jest wcale tragiczna. 
Moja ocena: 4/10

piątek, 29 stycznia 2016

THE PROGRAM [2015]




Stephen Frears podjął się ryzykownego projektu. Nie pierwszy raz z resztą. Reżyser NIEBEZPIECZNYCH ZWIĄZKÓW, czy FILOMENY. Frears trzyma poziom, choć nie jest to mój ulubiony reżyser. STRATEGIA MISTRZA, bo taki jest polski tytuł THE PROGRAM, opowiada o upadku kariery najsłynniejszego kolarza, Lance'a Armstronga. Kolarza, w którym jedni widzieli utalentowanego sportowca, twardą skałę, której nie zniszczy nawet najcięższa choroba, a drudzy - oszusta i kłamcę. Armstrong odniósł wszystkie możliwe sukcesy kolarskie, pobił wszelkie możliwe rekordy, stał się wzorem walki z przeciwnościami losu, wrażliwym na krzywdy innych. Co się stało zatem z Lancem? Czy na tym wizerunku ideału są jakieś rysy i pęknięcia? Historia wyprostowała ów ideał, który mocnym tąpnięciem sięgnął bruku.


Film skupia się na śledztwie dziennikarskim oraz na burzliwym etapie życia Lance'a Armstronga, w którym oskarżony został o doping. Obawiałam się, że wizerunek Lance'a ze względu na jego bliskie relacje z wysoko postawionymi politykami, dziennikarzami i celebrytami wywrze nacisk na reżysera. Na szczęście nie jest tragicznie. Obserwujemy Lance'a u szczytu sławy. Ten sukces nie zawdzięcza jednak talentowi i katorżniczemu treningowi. Osiągnął go oszustwem i kłamstwem w zaparte.


Jaki jest zatem Lance widziany oczami Stephena Frearsa? Z jednej strony to człowiek głodny sukcesu, najprawdopodobniej zakompleksiony, oportunista, który dla zysku jest w stanie szantażować, oczernić i zniszczyć ludziom życie. Dla kariery zrobi wszystko. Przegrana nie istnieje w jego sportowym słowniku. Każdy upadek przeżywa, ale jednocześnie każdy upadek jest cegiełką, która buduje potwora. Lance stosując doping osiągnął sukces blamażu. Dla niego sport i sportowa rywalizacja nie miały większego znaczenia. Liczyło się zwycięstwo, blask fleszy i kasa. Lance zaprzedał duszę sportowca stając się największym oszustem we współczesnym sporcie.


STRATEGIA MISTRZA to film wciągający głównie z powodu ciekawej tematyki, którą podsyła nam biografia pseudo mistrza kolarstwa oraz gra aktorska Bena Fostera. Aktor przekonująco wcielił się w postać sportowej żmii, pokazując nam wiele jego twarzy - od filantropa po szantażystę. Sam obraz jest ciekawie skrojony. Akcja toczy się wartko, zdjęcia przeplatane są autentycznymi relacjami z wyścigów, a drugi plan aktorski zachwyca. Film Frearsa nie jest dziełem epokowym, ale ogląda się go na tyle przyjemnie, by warto poświęcić swój czas. Moim skromnym zdaniem jest to jedna z ciekawszych propozycji kina biograficznego jakie nam ostatnio zaserwowano.
Moja ocena: 7/10

wtorek, 26 stycznia 2016

SUFFRAGETTE [2015]




Wydawałoby się, że skoro jestem kobietą, to SUFRAŻYSTKA powinna być numerem jeden w mojej filmotece. Walka o prawa kobiet z pewnością nikomu nie jest obojętna. Żyjemy w czasach, w których nie trzeba już nikomu tłumaczyć, że jako homo sapiens, niezależnie od rasy, koloru włosów i płci mamy te same prawa. Sarah Gavron filmem SUFRAŻYSTKA przypomina nam te nieodległe czasy, w których nie każdy miał świadomość równości człowieka wobec wszystkich. Paradoksalnie film porusza bardzo ważny temat, a mimo to jest tak mdły i nijaki, że ból mnie przeszywa na samą myśl.


Wartością dodaną tego filmu będzie świadomość, że jeszcze nie tak dawno kobiety nie miały możliwości oddania głosu w demokratycznych wyborach. Prawa kobiet do dziś w wielu miejscach na świecie nie są przestrzegane i z pewnością wielu z nas ma tą świadomość. To jeden z tych filmów, który uświadamia nam w jak bardzo męskim świecie żyjemy. I mimo upływu lat i wieków nadal bardzo wiele jest w tej kwestii do zrobienia. 


Film SUFRAŻYSTKA opowiada o angielskich kobietach, pracujących w nieludzkich warunkach, które podjęły walkę o prawo do głosowania. Kluczową postacią w tych wydarzeniach była żyjąca w tamtych czasach przewodniczka duchowa i założycielka ruchu Sufrażystek Emmeline Pankhurst.
SUFRAŻYSTKI poruszają bardzo ważny temat. Przypominają nam, że jeszcze nie tak dawno prawa kobiet były ograniczone. Nie uważam, że powinnyśmy z tego powodu osiadać na laurach, w kwestii równości praw jest jeszcze wiele do zrobienia. Jest jeszcze wiele miejsc na świecie, w których kobieta jest postrzegana przez pryzmat macicy.



Sam film mnie jednak nie zachwycił. Rola Meryl Streep ograniczała się wyłącznie do dwóch z scen i dlatego oszukiwaniem widza jest jej wizerunek na plakacie. Streep nie gra głównej roli, a nawet drugoplanowej. Prym wiedzie plejada brytyjskich aktorów.... Bonham Carter, Natalie Press, Carey Mulligan, Ben Whishaw, czy Brendan Gleeson. Film naszpikowany jest dobrymi nazwiskami i to one stanowią o jakości filmu. Fabuła nie przeszła mi ciarkami po kręgosłupie, momentami raziła wręcz dłużyzną i stagnacją. Sarah Gavron w mojej ocenie nie potrafi zaczarować widza na tyle, by nie zauważał stereotypowych technik budowania dramatyzmu i wzbudzania emocji bazujących na podstawowych zachowaniach. Krótko mówiąc... SUFRAŻYSTKI wymęczyły mnie niemiłosiernie, choć wielu osobom film ten się podobał.
Moja ocena: 4/10 [w tym  +1 za bardzo dobre kreacje aktorskie]

niedziela, 24 stycznia 2016

DHEEPAN [2015]




Jacques Audiard to jeden z moich ulubionych francuskich reżyserów. Tworzy kino przejmujące, mądre, ale i dające wiele powodów do przemyśleń. Jego filmy są różnorodne tematycznie. Filmy o skomplikowanej miłości w RUST AND BONE i NA MOICH USTACH, o trudnych relacjach rodzinnych W RYTMIE MOJEGO SERCA, czy brutalne kino gangsterskie w PROROKU. Każdy z wymienionych tytułów to filmy warte polecenia. Najnowszy film Audiarda DHEEPAN to obraz zaangażowany społecznie, ale też brutalny i okrutny. To chyba jedyny film Audiarda, w którym reżyser wystawił cenzurkę Francji za jej wielokulturowość. I nie jest to ocena pozytywna.



Film opowiada o imigrantach, a właściwie uchodźcach ze Sri Lanki. Kraj ogarnięty wojną, tysiące uchodźców, którzy liczą na nowe życie w Europie. W tym skupisku ludzkim, ciężko się połapać, kto jest kim. Umarli stają się ponownie żywi, a kat staje się ofiarą. Jak bardzo przedstawiona historia w filmie Audiarda przypomina nam masowy najazd muzułmanów i kompletny brak kontroli nad tym kto przekracza granice, przekona się ten, kto obejrzy ten film.



DHEEPAN to laurka, którą Audiard wystawia Francji za masowy napływ taniej siły roboczej z byłych kolonii, ale i uchodźców, którzy często byli oprawcami w kraju, z którego uciekają. Razi brak kontroli, ale też nieumiejętność weryfikacji danych osobowych. I jeśli ktoś twierdzi, że jest w stanie to skontrolować, to jest w błędzie. Niestety obraz, który wyłania się z filmu Audiarda jest zatrważający i budzi skrajne emocje. 
Audiard opowiada również o tzw. asymilacji napływowej ludności. Francja, w której stworzono imigranckie enklawy, gdzie bezrobocie skłania do przestępstw i oszustw, gdzie prawo nie funkcjonuje, tworzy się niebezpieczna patologia. Poprawność polityczna, ale też swoista ochrona państwa daje imigrantom prawo, jakiego nie mają rdzenni mieszkańcy. Możemy się więc łudzić, że bohater przyjeżdżając do Francji chce stworzyć nowe życie i oderwać się od niechlubnej przeszłości. Od przeszłości nie da się uciec. Na przykładzie bohatera dostrzegamy, że demony, które zagnieździły się w człowieku nie wymagają zbyt wiele, by ponownie się obudzić.



Nowy film Audiarda to niezwykle intensywny obraz. Skłania do przemyśleń. DHEEPAN to film niepokojący ze względu na swą aktualność. Czy obywatele, których kultura jest tak różna od europejskiej są w stanie się zasymilować? Czy państwo jest w stanie spełnić ich oczekiwania? Te pytania jako pierwsze nasuwają się po seansie z DHEEPAN. Obraz nie jest jednak pozbawiony mankamentów. Spowolnienia dają się we znaki, choć zakończenie z pewnością nam to zrekompensuje. Mam wrażenie, że DHEEPAN to najbardziej brutalny i zarazem radykalny film Audiarda. Polecam!
Moja ocena: 7/10

sobota, 23 stycznia 2016

CREED [2015]




Historia Rocky'ego powinna być znana każdemu miłośnikowi kina. Życiowa rola Sylvestra Stallone, ale też klasyczna opowieść o sportowej walce, konsekwencji oraz ciężkiej pracy, dzięki której można odnieść wielki sukces. Rocky to nie tylko postać filmowa, to symbol. Symbol uporu i siły woli, która pozwala jednostce w walce z przeciwnościami losu. Historia Rocky'ego w kinie to również specyficzny fenomen. Ile filmów o nim powstało, każdy kolejny odnosił sukces. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że film o Rockym skazany jest na sukces. I coś w tym jest, bowiem CREED, mimo zastosowanych schematów nadal zadziwia i porusza. Film nominowany do Oscara i życiowa rola Stallone, za którą otrzymał Złotego Globa.



CREED nie opowiada nam kolejnej historii o Rockym i jego twardym jak skała charakterze. Tym razem za postać przewodnią posłużył syn jednego z oponentów Rocky'ego sprzed lat, którym był Apollo Creed. Młody chłopak postanawia pójść w ślady ojca i poświęcić się sportowi, który kocha. Za swego trenera wybiera Rocky'iego, który mimo niechęci i oporów postanawia pomóc chłopakowi.



CREED to nic innego niż ograne schematy, które w tym przypadku świetnie się sprawdziły. Reżyser Ryan Coogler, którego debiut filmowy FRUITVALE odniósł sukces, ponownie zatrudnia młodego aktora Michaela B.Jordana, który dzięki morderczemu treningowi i uporowi przekonująco oddał młodego podopiecznego Balboa'y. Coogler powraca również z sentymentem do poprzednich części Rocky'ego. Znajdziemy tutaj masę nawiązań, ale i powtórzeń. Film nie odniósłby jednak takiego sukcesu, gdyby nie powrót Sylvestra Stallone'a. Mimo, że jego rola jest drugoplanowa nadal z wielką chęcią wraca się do tego aktora, który jest ucieleśnieniem sukcesu tej serii.



Film Cooglera to nie tylko klasyczna historia sportowca, który dzięki swemu uporowi i zaangażowaniu odnosi sukces. Obraz ten zachwyca montażem, świetną ścieżką dźwiękową i zdjęciami. Sceny walk bokserskich są intensywne, przesączone testosteronem. CREED to powrót do klasyki kina sportowego, który kreuje wzorce osobowościowe na tyle silne, by stały się inspiracją dla wielu osób. Postaci są naturalne i przekonujące. Posiadają osobowość, z którą utożsamiać się mogą miliony. Ten naturalizm i mit człowieka sukcesu, który można osiągnąć dzięki konsekwencji i ciężkiej pracy potrafi wzruszyć, ale i zmotywować. Takie filmy skazane są na sukces, dlatego też taką bombą marketingową jest historia Rocky'ego.
Moja ocena: 7/10

piątek, 22 stycznia 2016

LEGEND [2015]




LEGEND dla każdej fanki aktora Toma Hardy'ego powinien być filmem obowiązkowym. Hadry wciela się w podwójną rolę i to on jest największą perełką tego gangsterskiego kina. Reżyser Brian Helgeland na podstawie bardzo interesującej historii opartej na faktach stworzył poprawną filmową adaptację, mocno nierówną, ale wartą zainteresowania.



Film opowiada o braciach bliźniakach, Ronim i Reggim Kray. Obaj Panowie na przełomie lat 50. i 60. siali postrach na ulicach Londynu. Wywodzący się z nizin bliźniacy charakteryzowali się brutalnością, bezwzględnością wobec której zarówno politycy, a przede wszystkim policja przez wiele lat była bezradna. Panowie strefę swoich gangsterskich wpływów rozszerzyli bowiem na elitę i polityków, których szantażem trzymali w kieszeni. Niestety życie to nie film, a dobra passa nie trwa wiecznie.



Brian Helgeland przez pierwszą połowę filmu przeprowadził nas dość sprawnie. Poznajemy szalonych braci, którzy przypominają sobą odrębne wersje doktora Jeckylla i Mr Hyde'a. Jeden z braci, niezrównoważony psychicznie, którego łatwo wyprowadzić z równowagi to najsłabsze ogniwo tego "przedsiębiorczego" tandemu. Obserwujemy zatem szaleństwo jednego z braci, które próbuje stonować jego bliźniak. Helgeland dość wiernie oddaje historię postrachu Londynu lat 60., a grubą kreską rysuje różnice między braćmi. Miłość kontrastuje orgiami seksualnymi, sensowny biznes podważa brutalną gangsterką, a logikę bezmyślną agresją. Muszę przyznać, że zobrazowani w LEGEND bracia Kray to niezwykle barwne postaci na temat których można być nakręcić wiele filmów.



Powiem szczerze, że liczyłam na więcej. Halgeland stworzył bardzo poprawny film gangsterski, jednak wobec klasyki kina nie błyszczy geniuszem. Film dość często się dłużył, a historia nie wciągała na tyle, by dać się porwać. Z pewnością gwiazdą tego filmu jest Tom Hardy. Aktor wciela się w podwójną rolę, a jego talent paradoksalnie bardziej widoczny jest w negatywnej połowie braci Kray. Czarny charakter wyszedł Hardy'emu bezbłędnie. Nie jest to film wielkich lotów, ale posiada dwa ogromne atuty - barwne indywidua w postaci braci Kray oraz aktorskie popisy Toma Hardy'ego.
Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 18 stycznia 2016

ROOM [2015]




POKÓJ dotyka problemu, z którym mieliśmy już okazję spotkać się w kinie. Tematycznie blisko mu do AMERYKAŃSKIEJ ZBRODNI, czy austriackiego dramatu MICHAEL. Ale nie tylko. Opowiadana historia łączy w sobie elementy zdarzeń faktycznych, takich jak uprowadzenie Nataschy Kampusch przetrzymywanej przez chorego psychicznie Wolfganga Priklopila, sprawa Josefa Fritzla i jego piwnicznych tajemnic, czy potworna historia Ariela Castro zobrazowana w  filmie telewizyjnym POTWÓR Z CLEVELAND. Te wszystkie autentyczne historie stały się kanwą opowieści POKÓJ. 



Irlandzki reżyser Lenny Abrahamson film POKÓJ podzielił na dwie części. Pierwsza część to historia kobiety i jej dziecka, pięcioletniego syna Jacka. Oboje żyją skromnie, zamknięci w niewielkim pokoju. Ich postawa początkowo może zastanawiać. Szczątkowe informacje nie dają nam żadnych odpowiedzi, a jedynym powodem odosobnienia kobiety wydaje się być choroba. Reżyser poda nam powód izolacji tej pary, która stanie się pretekstem do przedstawienia nam drugiej, dramatycznej części tej opowieści.



Film stawia wiele pytań. Czy bohaterka cierpi na syndrom sztokholmski? Czy się poddała? Dostrzegamy również pewien dysonans w jej postawie wobec syna. Niejednoznaczność jej postępowania może być kontrowersyjna. Czy jej postawa wobec syna była egoistyczna? Czy też mając ograniczone możliwości swoją miłością chciała stworzyć synowi spokojne dzieciństwo? 
Mankamentem POKOJU jest nierówno prowadzona narracja. Pierwsza część, emocjonująca, niezwykle zaskakująca jest dużo lepsza od drugiej. Jednak najważniejsze, że obie te części zachowują spójność, a wspomniane mankamenty nikną w fali dramatyzmu, jaki zbudował nam reżyser.



POKÓJ to niezwykle ciekawy, intrygujący, przepełniony emocjami dramat. Porusza problem dostosowania się do nowych warunków i otoczenia. Akceptacja siebie i umiejętność pogodzenia się z przeszłością, a przede wszystkim poświęcenie to najważniejsze punkty scenariusza. To co jednak najbardziej odróżnia POKÓJ od wielu innych, podobnych produkcji, to świat uciśnienia widziany oczami dziecka. Postrzeganie świata wewnątrz i na zewnątrz tytułowego pokoju przez pięcioletniego chłopca diametralnie różni się od postrzegania jego matki. Obraz rzeczywistości w oczach dziecka został zniekształcony z jednego powodu... miał być schronieniem przed okrucieństwem i złem, na które oboje byli skazani.
Jacob Abrahamson stworzył film, który poziomem emocji przywołuje w pamięci MUSIMY POROZMAWIAĆ O KEVINIE, czy grecki KIEŁ. Jednak POKÓJ to nie tylko emocje i potężna dawka dramatyzmu, to świetnie opowiedziana historia z bardzo dobrą ścieżką dźwiękową i zaskakująco dobrymi kreacjami dwójki aktorów - mało znanej Brie Larson oraz młodziutkiego Jacoba Tremblaya. Ta dwójka spełniła wszelkie oczekiwania, jakie można pokładać w aktorach odgrywających, tak trudne role. Dostrzegam teraz słuszność przyznania nagrody Złotych Globów Brie Larson, a Wam mogę ten film śmiało polecić.
Moja ocena: 8/10 [mocne 8,5]

niedziela, 17 stycznia 2016

THE LAST WITCH HUNTER [2015]




ŁOWCA CZAROWNIC to film fantasy, który niekoniecznie wbije się w pamięć, mimo zadziwiająco dobrej obsady. Również filmy reżysera Brecka Eisnera są mi kompletnie nieznane. Obraz jednak poprawnie zachowuje stylistykę dedykowaną filmom fantasy, zwłaszcza o tematyce "magicznej". Sporo tutaj całkiem fajnych efektów specjalnych. Mimo to, ŁOWCA CZAROWNIC to film na tyle przeciętny, że nie wybił się z ram swego gatunku.



Głównego bohatera, którym jest Kaulder poznajemy w wiekach ciemnych, gdy wraz ze swymi kompanami zabija królową czarownic. Przed oddaniem ostatniego tchu, królowa naznacza Kauldera nieśmiertelnością. Przenosimy się więc do czasów współczesnych, w których Kaulder walczył będzie przeciwko czarnym magom pragnącym wskrzesić złą królową.



Breck Eisner stworzył bardzo przyzwoity film, którego bohater może przypominać Sapkowskiego Wiedźmina. Odwieczna walka dobra ze złem i obrona wypracowanego status quo między wiedźmami i ludźmi to motywy przewodnie tego filmu. Niestety główną jego bolączką jest rzemieślnicza realizacja i brak oryginalności, a sam film raczej nie przykuwa na dłużej uwagi.



Z pewnością nie wrócę do tego filmu. Nie zmotywuje mnie nawet obsada, czyli Michael Caine w dość schematycznej roli mentora rodem z BATMANA, czy Elijah Wood, który równie szybko pojawia się, co znika. Mniej irytował Vin Diesel, bowiem jego postać została okrojona do minimum z dramatyzmu, a tam gdzie się on pojawia, jak zwykle Diesel był koszmarnie drewniany. Nie jest to film tragiczny, ale tak mdły i pozbawiony ikry, że nie pozostawia w widzu kompletnie żadnej ochoty na refleksję.
Moja ocena: 5/10

sobota, 16 stycznia 2016

BROOKLYN [2015]




Nie jestem fanką melodramatów z wielu powodów. Nie lubię ckliwych filmów, przesłodzonych romansów, które są miałkie i niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Z pewnością ma na to wpływ moja wrażliwość. Wolę stąpać mocno po ziemi, niż bujać głową w obłokach. A mimo to... John Crowley z tej mega ckliwej, słodkiej przypowiastki stworzył przyjemną, miłą dla oka i duszy historię o miłości, tęsknocie i rozdarciu, które wiąże się z przymusową emigracją. Przy okazji polecam wcześniejsze, bardzo dobre filmy tego reżysera - BOY A oraz IS ANYBODY THERE?



BROOKLYN to opowieść o młodej Irlandce, która ze względów finansowych zmuszona jest do emigracji. Wyjeżdża do Ameryki, gdzie osiada w tytułowym Brooklynie. Obserwujemy jej zmagania z zastaną rzeczywistością. Z dala od bliskich znajomych, rodziny, pozostawiona sama sobie, ale też z dużym oparciem irlandzkiej mniejszości w Nowym Jorku. 



Ten film wbrew swej fikcyjnej otoczce jest niezwykle współczesny i aktualny. Wiele osób dotknął problem przymusowej emigracji, czy to osobiście, czy w rodzinie, czy wśród znajomych. Z pewnością samotność, wyobcowanie i brak wsparcia to największe bolączki tych osób. Historia Ellis jest pod tym względem nieco wygładzona. Dziewczyna mimo ogromnej odległości od domu rodzinnego, nie jest pozostawiona sama sobie. A jej historia w filmie BROOKLYN nie skupia się na problemach materialnych, ale emocjonalnych. 



John Crowley stworzył przyjemny melodramat, w którym miłość jest lekarstwem na samotność i tęsknotę. To opowieść o adaptacji i poszukiwaniu akceptacji. I mimo mojej szczerej niechęci do tego filmowego gatunku oraz aktorki Saoirse Ronan, BROOKLYN oglądało mi się bardzo przyjemnie, a Ronan wypadła w nim niezwykle naturalnie i przekonująco. Nie ukrywam, że film nie jest pozbawiony mankamentów. Nie pasował mi tutaj włoski partner bohaterki, jego sztuczny włoski akcent, gdy rodzina władała bardzo dobrze angielskim oraz ta mało przekonująca lekkość egzystencji bohaterki. Rzadko bowiem się zdarza, że emigranci tuż po przybyciu do nowej ojczyzny od razu mają zapewnioną pracę, wsparcie i dom. Myślę jednak, że wśród melodramatów BROOKLYN to jedna z lepszych tegorocznych propozycji, która pozwala przez chwilę ogrzać się w te zimowe wieczory.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]

piątek, 15 stycznia 2016

SOLACE [2015]




Pierwsze spotkanie z filmem Afonso Poyarta i jakież koszmarne. Thriller to jeden z moich ulubionych gatunków filmowych, więc wiem czego od niego oczekiwać. Cokolwiek by to nie było SOLACE nie spełnia żadnych składowych dobrego filmu. I obojętnie, czy byłby to romans, kreskówka, czy horror, obawiam się, że w przypadku SOLACE obraz monitoringu w supermarketach byłby bardziej fascynujący. Poyart stworzył koszmarek senny, w który ubrał świetnych, klasowych aktorów i beznadziejną realizację.



SOLACE to historia kryminalna, w której dwóch policjantów wraz jasnowidzem poszukują seryjnego mordercy. Schemat taki, jak w milionach filmów, ale trudno spodziewać się czegoś innego. To co mnie jednak rozbawiło najbardziej, to pomysł z jasnowidzem. Człowiekiem, który ma pomóc niemrawym detektywom w poszukiwaniu zabójcy. Jasnowidz jest przekomiczny. Nie potrzebuje szklanej kuli, szklanki pełnej fusów, wystarczy że dotknie kogoś lub coś i widzenia go natychmiast nawiedzają. Można wręcz powiedzieć, że to człowiek niebezpieczny. Wchodząc z nim w kontakt, nie mówiąc kompletnie nic, filmowy jasnowidz jest w stanie opowiedzieć przeszłość delikwenta, jaki nosi rozmiar stanika, w którym dniu uwierał go but i jak się nazywał kot córki zięcia siostry z drugiego małżeństwa.



Idiotyzm charakterystyki postaci, czy potworne schematy nie byłyby tak bolesne, gdyby nie postać grana przez Hopkinsa i tragiczna wręcz realizacja. Łopatologia zastosowana w tym filmie jest gorsza niż instrukcja obsługi cepa. Widzenia bohatera rażą amatorszczyzną, tak jak razi amatorszczyzną praktycznie cały film. Nie wspomnę już, że postać Hopkinsa została zerżnięta z Hannibala Lectera. Różnica jedynie polega na tym, że bohater nie musi znać psychologii zachowań ludzkich, wystarczy bowiem, że ich dotknie. Nie tylko z resztą Hopkins zagrał postać straconą. Zarówno Dean Morgan, Cornish, czy Farrell stworzyli marne kreacje, ale nie ich winię. Winię scenarzystę za koślawe, drewniane i idiotyczne postaci. A cegiełkę dorzucił do tego Afonso Poyart, który nie ma ani talentu, ani umiejętności, by stworzyć rasowy thriller. Moje oczy łzawiły, a niestety co raz zobaczone już się nie odzobaczy.
Moja ocena: 2/10

czwartek, 14 stycznia 2016

THE DANISH GIRL [2015]




JAK ZOSTAĆ KRÓLEM to najlepszy film Toma Hoopera, który został nagrodzony Oscarem. Nie zachwyciła mnie adaptacja musicalu NĘDZNICY, ale tłumaczę to moją niechęcią do tego gatunku. Liczyłam, że jego najnowszy film DZIEWCZYNA Z PORTRETU przynajmniej chwyci mnie za serce. Niestety oprócz sprawnej realizacji, dobrego aktorstwa, dość ciekawa historia została przedstawiona zupełnie bezpłciowo, wręcz strzela w nas kliszami.



Hooper opowiada nam ciekawą historię duńskiego małżeństwa malarzy Gerdy i Einara Wegenera. Historia oparta na faktach, ale też dość znacząco zniekształcona. Mąż Gerdy odkrywa w sobie kobietę. Pragnienie bycia nią jest tak silne, że jest w stanie poświęcić swoje udane małżeństwo i poddać się operacji zmiany płci. Akcja toczy się na początku XX wieku, więc zarówno wiedza o gender oraz o zaawansowanych operacjach zmieniających płeć była ograniczona.



Hooper portretuje nam związek Gerdy i Einara/Lili Elbe, ich ogromną miłość, wzajemny szacunek i akceptację. Ten związek jest tak cudowny, że aż ciężko w niego uwierzyć. Gerda i Einar to małżeństwo mimo różnic, bez skazy. Jesteśmy więc świadkami walki Einara o swoją tożsamość, wsparcie Gerdy i walkę z uprzedzeniami. I tu zaczyna się problem. Film skrzętnie ukrywa fakt, że Einar był hermafrodytą i posiadał zarówno organy płciowe męskie, jak i żeńskie, co uzasadnia w pewnym sensie rzeczywiste pragnienie Einara do zmiany płci. W zamian za to, zostaniemy uraczeni standardowymi obrazkami z ciężkiego życia osoby o zaburzeniach płciowych, jego rozterkach i dylematach.



DZIEWCZYNA Z PORTRETU to obraz męczący. Stosowanie klisz, standardowych chwytów wynikających z ksenofobii i portretowanie Einara, jako biednego, zaszczutego i stłamszonego mężczyznę, męczy. Nie pomagał mi w odbiorze tej postaci aktor Eddie Redmayne. Jego aktorstwo było katorżnicze, pełnie manieryzmu i odrzucające. Przy nim, Alicia Vikander była autentycznym wybawieniem. Niestety ten film ratuje wyłącznie historia i profesjonalna realizacja. Burzy ten obraz rozmyty scenariusz. Nie potrafiłam zaangażować się emocjonalnie w ten film, choć historia aż się o to prosi, a aktorstwo Redmayne'a dolało oliwy do ognia. Szkoda, bowiem historia małżeństwa Wegenerów jest niezwykle interesująca.
Moja ocena: 5/10

wtorek, 12 stycznia 2016

STEVE JOBS [2015]




Po obejrzeniu dość przeciętnego filmu JOBS z 2013 roku, spodziewałam się, że Dany Boyle stworzy iście pochłaniającą biografię. Problem w tym, że nic mi w tym filmie nie pasowało. Ani obsada, ani fabuła. Nadmienić trzeba, że film Boyle'a położył nacisk na kompletnie inne etapy życia Steve'a Jobsa, niż te ukazane w filmie JOBS. Szczerze powiem, nie wiem po co powstał ten film. Ani w tym autentyzmu, jak stwierdzili bliscy współpracownicy Jobsa, ani polotu. Ot, kolejna biografia do kolekcji i to jeszcze przegadana.



Dany Boyle skupił się na kilku etapach życia Steve'a Jobsa. Początki jego pracy z Woźniakiem poznajemy jedynie w rwanych retrospekcjach. Boyle przenosi nas do lat 80-tych, czyli powstania Macintosha. Jego słaba sprzedaż, odejście Jobsa, założenie filmy Next, spektakularny powrót do Apple i odrodzenie jej pozycji w świecie biznesu. To główne etapy, jakie sfilmował Boyle. Brakuje tutaj jego relacji z pracownikami, z przyjaciółmi z przeszłości. Zostajemy jedynie uraczeni kłótniami z Woźniakiem, czy szefem Jobsa, Johnem Sculleyem. Boyle ociepla wizerunek Jobsa zażyłą współpracę z córką naszego reżysera Jerzego Hoffmana, Joanną Hoffman, którą zagrała Kate Winslet. Tyle jeśli chodzi o merytorykę.



STEVE JOBS, jak żaden dotąd film o nim, kładzie duży nacisk na życie prywatne. I tu znowuż Boyle pojechał na skróty, bowiem obserwujemy jego relacje z pierwszą córką, Lisą. Jego niechęć do bycia ojcem oraz wieczne kłótnie i sprzeczki z matką dziecka. Jaki obraz Steve'a Jobsa rysuje nam zatem Dany Boyle?! Jobs to kawał chama. Obcesowy, egotyczny, neurotyczny. Posiada dar przewodzenia. Jest liderem, który jak nikt potrafi dostrzec sukces tam, gdzie większość widzi porażkę. W tym przewodnictwie nie ma jednak mankamentów. Wysługuje się innymi, wykorzystując ich potencjał oraz wiedzę. Boyle wykreował Jobsa, jako jednostkę samodzielną, jednak wszyscy wiemy, że nie byłoby Jobsa bez Woźniaka, jak i Woźniaka bez Jobsa.



Obawiałam się, że Boyle stworzy pośmiertny pean na cześć ojca Apple'a. Na szczęście wtopił w ten słodki wizerunek sporo dziegciu i pieprzu. Słynny scenarzysta Aaron Sorkin scenariusz konsultował z osobami znającymi Jobsa, choć i tak nie obyło się bez słów krytyki. Sam współpracownik Jobsa, Andy Hertzfeld w jednym z wywiadów stwierdził, że niewiele z zachowań i słów Jobsa, które widzimy w filmie, miały miejsce w rzeczywistości.
Scenariusz to moim zdaniem słaby punkt tego filmu, mimo wszystko. Sporo słów, dużo treści, a wszystko w hipersonicznym tempie. Nie pasował mi również Fassbender w roli Jobsa. I faktycznie, lepiej by w tej roli spisał się Christian Bale, jak to miało mieć miejsce, gdyby film ten reżyserował David Fincher. Niestety tak się nie stało. Mam jednak nadzieję, że w najbliższym czasie, nikt już nie wpadnie na pomysł na kolejną biografię Jobsa.
Moja ocena: 5/10

niedziela, 10 stycznia 2016

CAROL [2015]




Ciężko nakręcić film o tematyce lesbijskiej na tyle dobry, by mógł przebić się przez ŻYCIE ADELI. Poprzeczka została wywindowana zarówno pod kątem psychologicznym, jak i erotycznym. Todd Haynes nie jest złym reżyserem. Miał w swym dorobku kilka ciekawych i dobrych filmów. Nie jestem jego wielką fanką i może dlatego CAROL na tle ŻYCIA ADELI wydał mi się przeciętny. Haynes postawił na stronę psychologiczną, na dramat i nie wdał się w ostre sceny seksualne. Jednak nie tylko ich brak sprawia, że film nie spełnił moich oczekiwań. Zabiła mnie przeciętność i schematyczność, która utopiła CAROL w morzu filmów o podobnej tematyce.



Historia opowiada o młodej, ubogiej dziewczynie, która poznała i zakochała się w dużo starszej od siebie, zamożnej kobiecie, Carol. Przenosimy się więc do połowy XIX wieku, czyli czasów, w których do homoseksualizmu nie podchodzono tak liberalnie, jak w dzisiejszych czasach. Obie Panie wprawdzie nie ukrywały przed sobą swoich skłonności, ale też obawiały się społecznego ostracyzmu.



Haynes rysuje nam w CAROL dramat, który nie skupia się wyłącznie na skazanej na porażkę miłości. Tytułowa bohaterka musi wybrać między swym uczuciem wobec młodszej kobiety, a życiem układnej matki i żony. To film głównie o wyborach. Kobieta bowiem staje przed podjęciem trudnych, życiowych decyzji. Decyzji, które mimo upływu lat i dzisiaj spotkałby się z negatywnym oddźwiękiem. 



Nie jestem jednak zachwycona CAROL. Piękna scenografia, charakteryzacja, a pod spodem dość przeciętna opowieść. Nie porwała mnie zupełnie. Ot, historia dwóch panien, ich rozterek, obaw skontrastowanych na tle szalejącego uczucia. Obyło się bez kontrowersji, a sam film jest układny, grzeczny i potulny. Jeśli więc ktoś liczy na ŻYCIE ADELI bis, to się solidnie przeliczy. Nie zachwycają również kreacje aktorskie. Cate Blanchett jak zwykle błyszczy, ale nie jest to jej rola życia. Również Rooney Mara pozostaje przy swym delikatnym, dziewczęcym, trochę manierycznym aktorstwie. Swoją drogą, czekam na ekranizację filmu o Audrey Hepburn z nią w roli głównej, bo jest do niej w tej charakteryzacji łudząco podobna. Jakby nie patrzeć, CAROL nie pozostanie w mojej pamięci na dłużej i z pewnością nie wbije się w panteon filmów o homoseksualnej tematyce.
Moja ocena: 5/10