Strony

środa, 30 września 2015

ASHBY [2015]




Ależ mnie podkusiło na ten film. Główną przyczyną była sympatyczna obsada, choć nazwisko reżysera kompletnie nic mi nie mówi. Sam film męczarnią nie był, ale nie ukrywam, że był stratą czasu. Wyznaję zasadę, że jeśli masz min.100 murowanych debeściaków do obejrzenia, daruj sobie przeciętniaki, nawet jeśli miałby tam sam Brad Pitt z Anjeliną uprawiać seks w pełnym negliżu.


Klasyczna historia o chłopcu, który przeprowadza się do innej miejscowości po rozwodzie rodziców. Musi odnaleźć siebie w nowym miejscu, w nowej szkole, znaleźć nowych przyjaciół. Podczas jednej z lekcji szkolnych otrzymuje zadanie, które polegać ma na znalezieniu starszej osoby, która wyjawiłaby swoje życiowe mądrości poparte wieloletnim doświadczeniem. Chłopak zagląda więc do sąsiada, który nie tylko stanie się jego powiernikiem-przyjacielem-surogatem ojca, ale też zadba o wysoki poziom adrenaliny w jego krwi. Ów starszy jegomość ma bowiem bardzo interesującą profesję.


Głównym atutem tego filmu jest z pewnością obsada. Bardzo dobrze patrzy się na duet młodych, utalentowanych aktorów Emma Roberts - Nat Wolff. Gorzej z osobą, która ma za zadanie przyciągnąć rzesze kinomanów, tj. Mickey Rourke. Swoją fizjonomią zaczyna przypominać gorszą wersję Ala Pacino. To jednak pikuś w połączeniu z jego kaprawym wyglądem po serii nieszczęsnych operacji plastycznych. Na Rourke'a nie tylko źle się patrzy, jego nie ma się ochoty oglądać, bo i niewiele ma do zaprezentowania. Przez cały seans modliłam się, by mu skóra z twarzy w pewnym momencie nie zwinęła się, jak trawnik w rolce.



ASHBY to opowieść o przyjaźni męskiej, międzypokoleniowej. O tym, że mimo wielu różnic i dystansu czasowego, jeśli chcemy i wystarczająco się otworzymy, znajdziemy nić porozumienia z każdym, nawet szympansem. Ale kończąc z sarkazmem, film nie ujął. Odczułam znużenie i zero tzw. iskry bożej, która wyniosłaby ten film ponad przeciętność.
Moja ocena: 4/10

wtorek, 29 września 2015

MISSION: IMPOSSIBLE - ROGUE NATION [2015]




Christopher McQuarrie po przygodach Jacka Reachera chwycił się za scenariusz o super agentach IMF. Przed przystąpieniem do seansu miałam mieszane uczucia, choć poprzednie filmy z serii MISSION: IMPOSSIBLE nie zawodziły. Jednak przeświadczenie, że każdy następca może być gwoździem do trumny swego poprzednika, pozostało. Na szczęście jak szybko się pojawiło, tak równie szybko zniknęło. Nowe przygody agenta Hunta ogląda się bowiem wyśmienicie.



Co tym razem spotyka genialnego Ethana Hunta? CIA przejmuje IMF, likwidując jej zasoby i aktywa. Ethan Hunt jest w związku z tym poszukiwanym agentem, którego szef CIA podejrzewa o manipulacje i sabotaż. Ostatnim zadaniem agenta jest odnalezienie szefa zorganizowanej grupy przestępczej zwanej Syndykatem, jednak CIA nie do końca wierzy w jej istnienie. Hunt postanawia pozostać w cieniu i jako duch samodzielne odnaleźć szefa Syndykatu oraz oczyścić swoje imię z zarzutów.



Seria M:I to przede wszystkim gadżety i tych znajdziemy tu o niebo więcej, niż w całej serii ostatnich Bondów. M:I to również akcja, która rozsadza ekran i pierwsza godzina upływa nam na obserwowaniu przepychanek, pościgów, gonitw i strzelanin. Nie ma wytchnienia. W drugiej połowie fabuła nieco zwalnia, ale wyłącznie na kilka głębszych oddechów, by w końcówce ponownie mocno przyśpieszyć.
W ROGUE NATION spotkamy starą ekipę Hunta. Simon Pegg jest tutaj pierwiastkiem rozweselającym i z pewnością rozluźniającym napiętą atmosferę. Cruise jak zwykle popisuje się swoim wysportowanym ciałem i jeśli weźmiemy pod uwagę jego wiek i wykonywaną ekwilibrystykę to możemy lubić aktora lub nie, skubany jest rewelacyjny w tym co robi.



MISSION: IMPOSSIBLE - ROUGE NATION to film skierowany wyłącznie do widzów lubiących szybką akcję, mało wymagającą fabułę i masę błyskotek na ekranie. Mnie ten film przypadł do gustu bardziej, niż ostatni Bond, czy Bourne. Trzeba przyznać, że seria M:I to jedna z lepszych serii filmów akcji, która od lat trzyma swój wysoki poziom.
Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 28 września 2015

5X2 [2004]




Zauważyłam, że z kinem Francois Ozona zawsze było u mnie na bakier. Istnieje bowiem pewna zależność, która podzieliła jego produkcje na te warte i niewarte uwagi. O ile jego wcześniejsze obrazy wydają się być interesujące, o ciekawej fabule i dobrze opowiedziane, o tyle po roku 2005 odnotowuję równię pochyłą.



5x2 na szczęście jest filmem, który wchodzi do grupy filmów Ozona wartych uwagi. Bardzo interesująca produkcja od strony technicznej, ale i scenariusz zaskakuje treścią. Wprawdzie historia jest schematyczna, jednak Ozon opowiedział ją w wyjątkowy sposób i dzięki temu ze schematu wykluła się inteligentna opowieść.



Fabuła to nic innego jak krótka historia upadku małżeństwa Marion i Gilles'a. Ozon obrał interesującą narrację. Obserwujemy parę w pięciu stadiach ich związku, jednak zaczynamy od tego najpóźniejszego. Ozon stworzył 5 noweli zależnych od siebie, jednak opowiadanych wstecz. I tak poznajemy parę w trakcie rozwodu, a kończymy na momencie ich zapoznania. Tak opowiedziana historia wymusza na nas pewnego rodzaju subiektywny odbiór. Nie znając bowiem przyczyn, powodów rozstania, ani osobowości bohaterów, już z góry będziemy musieli wyrobić sobie o nich zdanie, które w trakcie seansu ulegnie weryfikacji.



Muszę przyznać, że mimo obaw ten film jest bardzo ciekawy. Momentami irytowały dość kosmiczne przypadki, których doświadczali bohaterowie, ale... może rzeczywiście życie jest tak absurdalne. Bardzo dobrze oglądało się również parę głównych aktorów Valerię Brudni Tedeschi oraz Stephane Freiss'a. 
Myślę, że ten film przypadnie do gustu osobom zainteresowanym relacjami międzyludzkimi oraz lubujących się w obserwacji wszelkich zawiłości małżeńskich, które czasami potrafią niemile zaskoczyć. Mnie Ozon tym razem nie zniechęcił i to już jest wielkie osiągnięcie.
Moja ocena: 7/10

niedziela, 27 września 2015

THE ANDROMEDA STRAIN [1971]

Filmem TAJEMNICA ANDROMEDY powróciłam do scenariuszy Micheala Crichtona. Zachęcił mnie do tego bardzo oryginalny pomysł na fabułę z filmu WESTWORLD, który miałam okazję ostatnio oglądać. Nie ukrywam, że to właśnie scenariusze są najmocniejszym punktem obu tych filmów. Oryginalne, nietuzinkowe i niepowtarzalne.


Akcja TAJEMNICY ANDROMEDY ma miejsce w czasie teraźniejszym. Wojsko odkrywa wioskę, w której w dziwnych okolicznościach zmarli mieszkańcy. Grupa naukowców, w specjalnym ośrodku, odkrywa, że za tajemnicą tych zgonów kryje się niespotykany dotąd "wirus".



Z pewnością fabuła jest na tyle intrygująca, że nie odczuwa się zbytnio lat, które upłynęły od czasu produkcji. Na szczęście nie wszystkie istotne fakty zostają nam już na początku przedstawione. Widz dzięki temu przez cały czas trwania filmu jest zaskakiwany. Spory nacisk położono na relacje między politykami, a naukowcami. Rozmycie się priorytetów wśród tych dwóch grup, w sytuacjach kryzysowych może mieć dla ludzkości dość znaczący efekt. Na szczęście nie jest to film katastroficzny. Autor oszczędza nam również wizji apokaliptycznych. To prosta historia o ludzkiej ignorancji, a także ciekawości, która jednocześnie może być zgubna, ale i zbawcza.



Polecam wszystkim fanom filmów z lat 70., jak i osobom szukającym ciekawych filmowych scenariuszy. Michael Crichton lubi bawić się tematyką sci-fi, ale na szczęście nie stara się powielać schematów, a tworzy nowe dotąd nieodkryte tereny.
Moja ocena: 6/10

WESTWORLD [1973]




Michael Crichton lubuje się w futurologicznych historiach, głównie jako autor scenariuszy. Tym razem Crichton jest również reżyserem. Muszę przyznać, że historia którą nam prezentuje jest wielce oryginalna, zwłaszcza biorąc pod uwagę czasy w których była stworzona. 



Crichton przenosi nas do niedalekiej przyszłości. Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych mają możliwość docenienia nowej metody spędzania wolnego czasu. Park rozrywki, który zafundowała im firma Dellos podzielony jest na trzy światy: średniowieczny, rzymskiego imperium oraz dzikiego zachodu. Każdy uczestnik po zakupie biletu będzie mógł wybrać sobie świat, w którym korzystał będzie z wszelkich możliwości, niedogodności i przywilejów, jakie łączą się z tymi epokami. Głównymi mieszkańcami tych światów będą cyborgi. Mechaniczne roboty, które każdy z uczestników parku rozrywki będzie mógł do woli wykorzystać. 



Michael Crichton kreśli nam świat, który w latach 70. mógł brzmieć irracjonalnie, ale po serii o Terminatorach, Alienach, czy nawet ostatniej Ex Machiny niewiele nas już zdziwi. Roboty wyglądające, jak ludzie, mało tego potrafiące nauczyć się ludzkich emocji, a może nawet je posiadać. Uniwersum Crichtona coraz mniej dziwi, jednak jest na tyle dobrze przedstawione, że można dać się ponieść tej historii. I nie jest to wyłącznie film-przestroga, to obraz przede wszystkim o marzeniach. Któż z nas nie chciałby poczuć namacalnie świata znanego wyłącznie z książek i opowieści. Taką możliwość daje WESTWORLD. Bohaterowie chcąc nie chcąc koegzystują z maszynami, a etyka odnosi się do jednostek posiadających nie tylko umiejętność myślenia przyczynowo-skutkowego, ale także odczuwania. Mówiąc krótko, nie sposób skrzywdzić coś, co nie ma duszy, co najwyżej można to popsuć.



Polecam ten film, jako ciekawostkę. Interesujący scenariusz, który może czasami rozbawić, ale też dać sporo do myślenia. W obsadzie zobaczymy seniora domu Brolinów oraz znanego z kina westernowego Yula Brynnera.
Moja ocena: 7/10

sobota, 26 września 2015

CAPRICORN ONE [1977]




Szkoda, że w obecnym kinie tak znacząco nie porusza się tematyki obalającej krystaliczność systemu politycznego. Lata 70te nie tylko były burzliwe politycznie, ale odczuwało się dużo większy poziom świadomości politycznej, co znalazło swoje odzwierciedlenie między innymi w kinie. Wystarczy przypomnieć sobie tak znakomite filmy, jak ...AND JUSTICE FOR ALL, czy genialny NETWORK, a to tylko krople w morzu.


Peter Hyams, znany większości z produkcji 2010:ODYSEJA KOSMICZNA, stworzył ciekawy projekt, który z pewnością powinien się spodobać wszelkim fanom spiskowej teorii dziejów. Mamy lata 70-te, etap rywalizacji politycznej między mocarstwami. Po serii udanych projektów kosmicznych rząd amerykański zastanawia się nad koniecznością zbyt wysokiego finansowania projektów NASA. Dr Jame Kallowey w czasie wyprawy na Marsa wymyśla diaboliczny plan, którego bohaterami, a właściwie ofiarami, będą piloci ze statku kosmicznego KOZIOROŻEC JEDEN.



Mimo dwóch godzin seansu, film ten ogląda się wyśmienicie. Hyams stworzył rasowy thriller o politycznym zabarwieniu. Nie chciałabym tutaj rysować zbyt szczegółowo fabuły, bowiem jest ona wyjątkowym smaczkiem. Odnajdziemy tu sceny pościgów lotniczych, strzelanin, jednak nie one budują napięcie. Cały ten emocjonalny rollercoaster zbudowany jest wokół iluzji, jaką potrafi nam stworzyć system oraz manipulacji, której często i gęsto nieświadomie padamy ofiarami. Wprawdzie można wyśmiać ideę i pomysł tego filmu, z pewnością jednak takiej możliwości wykluczyć nie możemy. 



Polecam ten film fanom rasowych, klasycznych thrillerów. Wprawdzie efekty mogą przyprawić o lekkie rozbawienie, jednak lata 70. to nie epoka CGI. Świetna, wręcz doborowa obsada. Genialnie utrzymane napięcie i scenariusz, który może po latach nie grzeszy oryginalnością, jednak zarówno akcja, jak i kwestie są na tyle dobrze rozpisane, że film kończy się w oka mgnieniu.
Moja ocena: 7/10

piątek, 25 września 2015

DU RIFIFI CHEZ LES HOMMES [1955]





Nie jestem fanką kina francuskiego. Nie leży mi francuskie poczucie humoru, a i nie pałam miłością do ichnich melodramatów. Wprawdzie lubię francuskie filmy kryminalne, ale i tak to dużo za mało, by zmienić swoje nastawienie. W ramach odświeżania filmowej klasyki trafiłam na francuski heist movie. Jakże to oryginalnie zabrzmiało, więc czym prędzej zasiadłam przed ekran.



Oglądając RIFIFI odniosłam wrażenie, że w tym filmie ujęto wszystko, co heist movie zawierać powinien. Można powiedzieć, że RIFIFI to swoista kwintesencja tego, czego powinniśmy się spodziewać po tym gatunku. Bohaterowie, ich moralne wątpliwości i przyjęte normy, motywy pościgu, sekwencje rabunku i zakończenie, które niejednokrotnie chcielibyśmy by było pozytywne, a nie jest. Również charakterystyka postaci nie do końca spełnia oczekiwania widza. Weźmy chociażby genialny film HEAT. Gdy już liczymy na to, że głównemu bohaterowi się uda, oczekiwania w końcówce legną w gruzach. Postaci również nie do końca są moralnie jednoznaczne. Z jednej strony są mili, sympatyczni, wrażliwi, z drugiej to wciąż są przestępcy, po których należy spodziewać się  najgorszego. 



Fabuła jest wręcz klasycznie zbudowana. Grupa przyjaciół postanawia zrealizować życiowy skok na dom jubilerski. Gdy wszystko się pięknie udaje, na drodze szczęśliwców stają nieprzewidziane okoliczności.



Czy polecam?! Oczywiście. Gratka dla fanów gatunku. Trzeba przyznać, że Jules Dassin dopracował niektóre sceny do perfekcji. Zwłaszcza tą rabunkową. Więc jeśli ktoś ma ochotę na klasyczne kino kryminalne to szczerze polecam RIFIFI. 
Moja ocena: 7/10

czwartek, 24 września 2015

OR [2004]




Reżyserkę Keren Yedaya znam głównie z filmu JAFFA. Był to całkiem przyzwoity film o romansie ponad podziałami, między Izraelką, a Palestyńczykiem. Film OR jest obrazem z o wiele bardziej emocjonalnie angażującym i intensywnym przekazem niż JAFFA. Bez kozery autorka opowiada nam o relacji matka-córka i konsekwencjach wychowania w patologicznej rodzinie.



Yedaya tworzy eksploatujący emocjonalnie obraz na bazie dwóch bohaterek. Młodziutkiej i zaradnej Or oraz jej matki, starej prostytutki Ruthie. Kobiety poznajemy w momencie powrotu matki ze szpitala. Córka nie chcąc by matka wróciła z powrotem na ulicę ima się wszelkich możliwych prac zarobkowych, zaprzepaszczając przy tym własną edukację. 



Oglądając OR w pamięci przywołał mi się teledysk zespołu Metallica "Turn the page". Obserwujemy w nim prostytutkę, która przemierza kolejne motele, obraca kolejnych klientów, gdy obok śpi jej mała córka. To co łączy oba te obrazy, to schemat wychowania. O ile w teledysku Metallica'i nie widzimy, jaki skutek na psychikę dziecka wywrze prostytuująca się na jej oczach matka, o tyle możemy wyobrazić sobie i zobaczyć ten skutek właśnie na przykładzie filmu OR.



Ten film nie jest filmem łagodnym i wizualnie pięknym. To surowy obraz rzeczywistości, w którym młoda dziewczyna wkracza zbyt szybko w dorosłość, a fatum które krąży nad jej rodziną w końcu i ją dotyka. Możemy powiedzieć, jabłko nie pada daleko od jabłoni, jednak wpojony przez matkę obraz seksualności, poszanowania własnego ciała i godności wywarł niesamowity wpływ na córkę i spaczył jej obraz rzeczywistości. Yedaya pod tym kątem jest brutalna i nie pozostawia złudzeń, co do efektów wychowania w takich warunkach. 
Polecam ten film. Emocjonujący dramat, a dodatkowego smaczku dodaje duet utalentowanych aktorek Dany Ivgy oraz  Ronit Elkabetz.
Moja ocena: 8/10

wtorek, 22 września 2015

GETT [2014]




VIVIANE CHCE SIĘ ROZWIEŚĆ to projekt aktorki Ronit Elkabetz i jej brata Shlomi Elkabetz. To kino kameralne, teatralne, gatunkowo przywołujące w pamięci takie filmy, jak ROZSTANIE, czy chociażby SPRAWA KRAMERÓW. 



Główną bohaterką jest Viviane. Obserwujemy jej zmagania w uzyskaniu rozwodu z mężem, który usilnie i uporczywie nie chce się na niego zgodzić. Film trwa prawie dwie godziny i przez ten czas jesteśmy świadkami walki Viviane i jej adwokata z żydowskim, religijnym prawodawstwem oraz upartym, a raczej chorym z miłości małżonkiem. Ilość absurdów, które mogą razić współczesnego, laickiego europejczyka jest niezliczona. Jednak w Izraelu prawa kobiety w rodzinie religijnej nadal tkwią w epoce zamierzchłej.



Film jest niezwykle kameralny. Wręcz minimalistyczny. Akcja toczy się głównie w sali sądowej i w sądowych korytarzach. Mimo tak teatralnej scenerii, dialogów rozpisanych na kilka postaci, niewielu bohaterów, film ogląda się fantastycznie. Dramat kobiety, ubezwłasnowolnionej przez męża, zależnej od jego woli i skazanej na męskie prawo religijne jest niesłychanie intensywny.



Polecam ten film. Cudownie się go ogląda. Wprawdzie jest to dramat mocno okrojony w scenografii, akcji i różnorodności fabuły, to ogląda się go niczym rasowy thriller. Cudownie również zagrała Ronit Elkabetz. Jest nie tylko fascynującej urody kobietą, ale i zdolną artystką.
Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 21 września 2015

ALLELUIA [2014]




Zachęcona filmem KALWARIA sięgnęłam po kolejny film Fabrice Du Welza ALLELUIA. Niestety nie odnajduję w nim tego, co tak mnie przekonało w KALWARII. No może oprócz naprawdę pokręconej fabuły i zwichrowanych bohaterów. Ale to najprawdopodobniej jest już znakiem firmowym w filmach Du Welza.



Du Welz kreśli nam obraz kochanków Glorii i Michela. Michel jest typem naciągacza, łamiącego damskie serca i wyłudzającego od nich pieniądze. Jedną z jego ofiar była Gloria. Kobieta samotna, wychowująca córkę. Urok Michela tak na kobietę zadziałał, że pozostawiając pod opieką córkę, postanowiła wyruszyć z Michelem na podbój damskich serc, by przy okazji wyłudzić od zauroczonych ofiar gotówkę. Niestety zazdrość Glorii jest silniejsza, niż zdrowy rozsądek i każde bliższe spotkanie Michela z nową ofiarą kończy się niezłą jatką.



Film nie zachwyca. Fabuła nie jest zbyt wyszukana, choć środki, jakie obrał sobie Du Welz dla rozwoju akcji są zaskakujące. Z pewnością sporym atutem tego filmu jest udział aktorki znanej z filmów Pedro Almodovara, Loli Duenas. Świetnie oddała zafiksowaną naturę bohaterki.
A propos natury, a właściwie charakterystyki postaci, ona właśnie uwierała mnie do samego końca. Niestety poziom idiotycznych zachowań, jakie mają miejsce w tym filmie osiągnął szczyt szczytów. Nie potrafię zrozumieć wielu z decyzji bohaterów, a zwłaszcza ze strony męskiej. Brak racjonalnych zachowań i tak dziwny twist w końcówce nie pozwala mi się utożsamić z bohaterami. Można zrozumieć, że oboje byli mega zwichrowanymi jednostkami, że miłość jest ślepa i dla niej człowiek jest zdolny na każde poświęcenie, jednak miłość w tym filmie wydawała się być wyłącznie jednostronna. 



Jakby nie patrzeć ALLELUIA nie posiada przytłaczającej atmosfery z KALWARII. Du Welz wprawdzie kontynuuje tematykę, opowiadając o tkwiącym w ludziach źle, jednak w tym przypadku bardzo nieudolnie.
Moja ocena: 4/10

CALVAIRE [2004]




Moje pierwsze spotkanie z belgijskim reżyserem Fabrice Du Welzem zaczynam od KALWARII. Obraz, który z pewnością przyprawi o gęsią skórkę. Można nawet użyć stwierdzenia, że KALWARIA to mega poryta fabuła o jeszcze bardzie zrytych bohaterach. Ale o tym polecam się przekonać samemu.



Czym jest zatem KALWARIA? Kalwaria ma w filmie znaczenie symboliczne i jest odpowiednikiem Golgoty. W Jerozolimie było to miejsce, w którym dokonywano egzekucji na skazańcach. Według Biblii jest to miejsce męki Chrystusa. Z pewnością Du Welz nie przyrównuje bohatera filmu do Chrystusa i daleko mu do tego. Próbuje jednak nakreślić nam to co, będzie miało miejsce w trakcie seansu i w pewnym sensie uzasadni nam horror, jakiemu zostanie poddany bohater.



Bohaterem filmu jest przystojny Marc, piosenkarz, który umila chwile mieszkankom domu seniora. Znudzony i zniecierpliwiony brakiem rozwoju zawodowego Marc postanawia przejechać kilkaset kilometrów do nowej pracy. Po drodze decyduje się spędzić noc w oberży Bartela. Niefortunnie psuje mu się jego van i pobyt w oberży okaże się dłuższy, niż się tego spodziewał.



Fabuła nie wydaje się być niczym oryginalnym. Ile było filmów o zepsutych autach i domach w środku nieprzyjaznego lasu trudno zliczyć. Zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z filmem, który balansuje między horrorem, thrillerem, a dramatem. Du Welz przykuwa jednak uwagę prostotą i zastosowaną techniką ujęć. Z pewnością sposób kadrowania rewelacyjnie oddał przerażającą i mrożącą krew w żyłach atmosferę tego miejsca i jego mieszkańców.
Nie jest to wybitne dzieło, jednak muszę przyznać, że Du Welz całkiem fajnie nakreślił scenariusz. Surrealizm przeplata się z grozą, a normalność z paranoją i zniekształconym obrazem rzeczywistości. Mało ostatnio oglądam porytych filmów, a ten z pewnością można do nich zaliczyć.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]

niedziela, 20 września 2015

IO NON HO PAURA [2003]




NIE BOJĘ SIĘ to bardzo klimatyczny film, który oscyluje pomiędzy thrillerem, a dramatem. Upalne lato na sycylijskiej wsi. Kiedy bawiące się dzieciaki trafiają na opuszczoną farmę, dziewięcioletni Michele przez przypadek odkrywa w ziemi wykopany kilkumetrowy dół. W nim znajduje rówieśnika Filippo. Chłopcy nawiążą nić porozumienia, która będzie zaczątkiem wielkiej tragedii.



Gabriele Salvatores stworzył niezwykłą atmosferę w NIE BOJĘ SIĘ. Udało mu się przenieść na ekran duszną atmosferę panującą między bohaterami. Męczącą i gęstą, niczym panująca na zewnątrz gorączka. Ta senna wiejska idylla skąpana w palącym słońcu skrywa jednak wielki sekret. 
Reżyser podzielił ten film na dwie części. Pierwsza ukazuje nam beztroskie życie dzieciaków oraz ich relacje z rodzicami. W drugiej natomiast poznajemy tajemnicę miejsca ukrywania Filippo oraz powód jego przetrzymywania.



Film ogląda się dobrze. Senne ujęcia ukazujące piękne, spokojne i upalne łany zbóż mogą wprowadzić widza w lekkie otępienie. Salvatores w ten sposób uwypukla dramat przetrzymywanego chłopca. O ile fabuła jest momentami prowadzona równie ospale, co wiejskie życie w gorące lato, o tyle jakość wizualna tego filmu jest na najwyższym poziomie. Zdjęcia są przepiękne.
Jeśli więc ktoś ma ochotę na soczysty dramat podszyty kryminalną otoczką w NIE BOJĘ SIĘ powinien go znaleźć. 
Moja ocena: 7/10

VIVA LA LIBERTA [2013]




Ostatnio pochłonęłam dość sporo włoskich filmów i niestety na ich tle VIVA LA LIBERTA prezentuje się najsłabiej. Większość filmów, jakie obejrzałam to filmy Matteo Garrone i Paolo Sorrentino. Tym razem wybrałam obraz innego reżysera - Roberto Ando. No i widać tę ogromną różnicę w talentach. VIVA LA LIBERTA to ciekawy film, przesączony polityką, która nie do końca do mnie przemawia, a w jej tło Ando próbuje przemycić dramat jednostki. Nie do końca mu to wyszło, jednak przed upadkiem ten film ratuje genialna kreacja, a raczej dwie kreacje, Toniego Servillo.



Ando na tapet wziął postać włoskiego polityka, uznanego partyjnego przywódcy, który chyli się ku upadkowi. Enrico, mężczyzna w średnim wieku, z falą społecznej krytyki wydaje się sobie nie radzić. Nie dlatego, że brak mu merytorycznej ogłady. To raczej kryzys zawodowy, wypalenie i utrata wiary w to, w co tak usilnie wierzył i latami próbował przekonać społeczeństwo. Kiedy Enrico zostawia swoją partię na polu bitwy, w sukurs przybywa jego brat bliźniak, z lekka nawiedzony, z problemami psychicznymi, ale niezwykle żywiołowy Giovanni.



VIVA LA LIBERTA uświadamia nam, że polityka niekoniecznie rządzi się prawami logiki. Tam gdzie powinien królować rozsądek, opanowanie i zimna krew, czasami wybawieniem staje się szaleństwo i nieokiełznanie. Nie wiem, czy to dobrze świadczy o przyszłości demokracji, ale z pewnością świetnie sprawdza się w filmie Ando.



Największym skarbem tego filmu jest zdecydowanie Toni Servillo. Aktor wcielił się w role braci bliźniaków, dwóch charakterologicznie odmiennych typów, dwie skrajności. Zrobił to genialnie. W pełni przedstawił nam zróżnicowanie postaci, a oglądanie go w roli melancholijnego Enrico, czy świrniętego Giovanni jest ogromną przyjemnością. Obawiam się, że bez niego VIVA LA LIBERTA byłby kompletnie nie do przełknięcia.
Moja ocena: 6/10