Całe życie walczę z hipokryzją i nie zamierzam chwalić Dolan'a za nowe dzieło, tylko dlatego że darzę go szacunkiem za dwa poprzednie, rewelacyjne filmy.
Niestety aż ciśnie się na usta stwierdzenie, że autor połknął swój własny ogon. Prawie trzygodzinny seans jest co najmniej zastanawiający. Rozumiem oglądanie przygód Hobbita, czy Władcę Pierścieni, ale oglądanie melodramy o przeżyciach artysty pragnącego zmienić płeć jest ponad moją tolerancyjną wytrzymałość. A staram się bardzo :-) Może Dolan stwierdził, że piękno zdjęć, które nam funduje z filmu na film, jest tak epokowe, że nie warto ich usuwać. Nawet jeśli nic nie wnoszą, a i dla fabuły są bez znaczenia.
Całość, jak zwykle u Dolana, to pięknie zmontowany teledysk, pełen kolorowych strojów i oryginalnych kadrów. Niestety ustępuje tutaj poprzednikowi Wysnione milosci (2010). Ze smutkiem stwierdzam, że momentami Dolan kopiuje samego siebie.
Autor nie byłby sobą, gdyby nie stworzył na bazie tematu bardzo uniwersalnego, jakim jest miłość, opowieści raczej oryginalnej. Jak inaczej można nazwać przebudzenie trzydziesto-letniego nauczyciela, który poczuł nieodpartą konieczność zmiany płci. Problem w tym, że to przypadek typu: mieć ciastko i zjeść ciastko. Będąc w heteroseksualnym związku chciałby być kobietą i jednocześnie utrzymywać związek na takim stopniu zaangażowania, jak przed przemianą. Nie jest to możliwe i jest to raczej oczywiste. Natomiast rozterki bohaterów przypominają raczej te, które osobliwie mówią nam, że raz utracona miłość, nawet ta najmocniejsza i najprawdziwsza, nie ma szans na powtórkę. Zwłaszcza, a może przede wszystkim, gdy czas wypala w nas zmiany.
Cóż... szkoda. Z niecierpliwością czekałam na ten tytuł i z całą moją fascynacją do tego młodego filmowego geniuszu, jakim jest Dolan, trochę się zawiodłam. Mimo rewelacyjnego soundtracku, pięknych zdjęć, oryginalnych kostiumów, nie ma w tym filmie nic, co wniosłoby nową wartość. Zwłaszcza po dwóch tak wspaniałych poprzednich filmach artysty.
Autor podjął ogromną próbę zmierzenia się z trudnym tematem, jakim jest odnalezienie własnej tożsamości, tylko grunt jaki do tego przygotował jest raczej grząski. Bohaterowie przez większość filmu zachowują się histerycznie, by na koniec popaść w niezrozumiałą nostalgię. Mam nadzieję tylko, że Dolan nie podąży śladami bohatera i nie popadnie w zbytni narcyzm, bo następnego trzygodzinnego maratonu o bólach życia kanadyjskich "oryginałów" raczej nie przeżyję. Zwłaszcza jeśli dalej będzie męczył konwencję, którą stworzył w 2009r. Z pewnością ten film to szyld z napisem: nadszedł czas na zmiany Panie Dolan.
Moja ocena: 6/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))