Ilość podejść do tego filmu przejdzie już chyba do historii. Efektem tych starań jest fakt, że widziałam, obejrzałam i...
Trudno zaszufladkować film, który zawiera taką masę wątków, że momentami trudno się połapać. Efekt karmy jest jednak ogniwem łączącym wszystkie historie. Autorzy odrzucają przypadek w miejsce predestynacji. Sama osobiście nie doszłam do tak dalekosiężnych wniosków, póki co wierzę w genetykę, tej się z pewnością nie wyprzemy :-)
Mowa filmu jest wielka. Nie tylko to co mówimy, a przede wszystkim to co robimy może mieć wpływ na przyszłe losy jednostki a nawet ludzkości. Odpowiedzialność jaką powinniśmy w związku z tym posiadać jest tak wielka, że po tym seansie wolę chyba nie wstawać z kanapy, bo nie daj boże zmienię konstelacje w niedalekiej przyszłości. Może to cynizm, ale ciężar przesłania jest dla mnie zbyt wielki, by brać go na poważnie. Jedno co wiem, ale niekoniecznie z tego filmu, że karma i tak mnie kiedyś dopadnie.
Film może nie jest wizjonerski, ale obrazy są piękne. Wizje przyszłości również zapierają dech w piersiach. Jednak mnie zauroczyły dwie rzeczy. Rewelacyjna, zasługująca na Oscara charakteryzacja oraz przezabawna historia pana Cavendish'a, a wątek z krytykiem powalił mnie na łopatki. Oczywiście o rewelacyjnych aktorskich kreacjach nie będę wspominać. Chyba na szczególne uznanie zasługuje Grant, który w końcu wyskoczył ze spodni loverboy'a christmasowych opowiastek. Oczywiście rewelacyjny zły Weaving i kameleon Hanks wiedli prym i to pełną gębą.
Polecam ten film, choć to seans bardziej dla wytrwałych. To kolejny filmowy maraton do którego trzeba mieć dużo fizycznej wytrzymałości. Mam tylko nadzieję, że trzygodzinne seanse nie staną się wkrótce kanonem. I bez znaczenia jakiej jakości jest film, to bardzo wyczerpujące przeżycie.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))