Strony

niedziela, 30 czerwca 2013

OLYMPUS HAS FALLEN




OLIMP W OGNIU to jeden z tych filmów, którego zadaniem jest cieszyć oko, a nie pokazywać światu funkcjonowanie systemu bezpieczeństwa w USA. Jeśli będziemy podchodzić do nowego obrazu Fuqua w tej drugiej kategorii to doznamy lekkiego szoku i odrętwienia i z pewnością skończymy ten film przed napisami końcowymi.



Akcja filmu zawiązuje się dość tendencyjnie. Oto bohater grany przez 'a, agent Secret Service Prezydenta USA, zostaje wykluczony z grona ważniaków, po tym jak w wypadku ginie żona prezydenta. W "nagrodę" za uratowanie życia głowie państwa bohater dostaje pracę przy biurku. Oczywiście nie trzeba nikomu tłumaczyć, jaki wpływ miało to na jego psychikę. Kiedy to człowiek akcji staje się przysłowiową biurwą. W domu się sypie, koledzy cicho się podśmiewają, a zraniona ambicja wierci dziury w mózgu. Do czasu... czasu w którym złowrodzy Koreańczycy postanawiają przejąć Biały Dom, Prezydenta i zmieść imperialistycznego krwiopijcę z powierzchni ziemi :-) A potem to już jest tylko action...



Z zarysu fabuły jasno wynika, że konstrukcja jest i prosta i tendencyjna i nie wnosi nic nowego w temacie filmów akcji. W sumie i po co ma wnosić skoro zadaniem tych filmów nie ma być budowa psychologiczna postaci, a podrzedzanie niszczycielskiego ognia furii, który postaci napędza. Fuqua pod tym względem wyszedł obronną ręką. Akcja praktycznie nie stopuje. Nie jest nawet stopniowana. Odniosłam wrażenie, że reżyser wjechał na sam szczyt i nie miał zamiaru z niego schodzić przez najbliższe półtorej godziny. To naprawdę solidna dawka akcji.
Razi oczywiście brak logiki i totalna dezorganizacja państwa, które podobno ma najbardziej rozwinięty system inwigilacji na świecie. Kończy się jednak tym, że wojsko przybywa za późno, systemy bezpieczeństwa poddają się zbiorowej strzelaninie, a o złoczyńcach musi dowiedzieć się "the lonely ranger", czyli Butler, bo w tym czasie CIA wyparowało lub przeniosło się w czasoprzestrzeni na najbliższą Ziemi galaktykę. 


Lubię filmy Fuqua. I powiem szczerze, że trochę mnie tym filmem zaskoczył. Zawsze bowiem uważałam go za speca od filmów typu "bad & badass cop". W OLIMPIE odchodzi od swojej sztandarowej tematyki na rzecz filmu z lekka politycznego. Wprawdzie krótko, a jednak poruszony został wątek jarmarczenia prezydenturą, machlojek na WALL STREET, czy imperialistycznej polityki światowej Stanów. Uśmiałam się nawet z lekka, bo oto nagle źli terroryści arabscy zostali zastąpieni jeszcze gorszymi z Korei Północnej. Oby ilość wrogów wujka Sama się nie skończyła, bo antybohaterów holyłud będzie musiał szukać na Marsie.


Fajnie zagrał Butler. Naprawdę dał radę i cieszył oko. Choć i drugi plan nie zawiódł. Jednak nie ma sensu rozwodzić się nad aktorstwem w filmach, w których nie jest to nadrzędna rola. Na OLIMP patrzę z perspektywy czystej rozrywki i została mi ona dostarczona na dobrym poziomie. Akcja nie stopuje, film przytrzymuje przy ekranie, a i poczynania bohatera nieszczególnie drażnią. Uznaję więc nowe dzieło Fuqua za udane, jednak wolałabym oglądać jego filmy o wstrętnych policjantach :-)
Moja ocena: 7/10

sobota, 29 czerwca 2013

LE MAGASIN DE SUICIDES





"THERE IS JOY" - yeahh, right ?! ;-)

Przyjdzie taki dzień, w którym całą stertę animacji będzie trzeba odkurzyć. Póki co, stertą na dysku leżą i dzielą równy los z dokumentami, ech... Nie miałam w planach tego filmu, choć od pewnego czasu cyklicznie mnie męczył. Tytuł tak intrygował, wiercił dziury w mózgu, aż w przypływie większej nostalgii poddałam się. Nie ukrywam, że dla jednostek pesymistycznych, takie tytuły są największym motywatorem. I przyznać muszę, że z miłą chęcią poprowadziłabym tak uroczy magazynek :-)


Dziwne to filmidło. O ile na początku byłam strasznie podniecona wizją jaką Laconte serwuje na ekranie, jednak im dalej w las, tym więcej wątpliwości. Zanim jednak do tego dojdę... 

Historia opowiada o czasach, w których pesymizm, desperacja i smutek sieją żniwo. Nawet gołębie popełniają samobójstwo. Niebo przykryte czarną mazią, z której notorycznie leje strugami deszcz. Świat płacze, życie płacze, ludzie płaczą. Z nadmiaru przygnębienia i braku witalności popełniane jest coraz więcej samobójstw. Nawet państwo zbytnio nie interweniuje. I gdzieś tam na uboczu, w kącie zatęchłej dziury, stoi sobie sklepik z przeróżnej maści specyfikami, przyrządami, tudzież fauną nawet florą, która ma pomóc delikwentom w przeprawie na drugą stronę. A sklepik ten prowadzi równie urocza rodzina smutasów, których los ukarał za ten niecny proceder... rodzi im się uśmiechnięte, pogodne dziecię. Dziecię, które przyniesie światu radość.


A teraz do rzeczy...
Zacznę od plusów, aby te nie przysłoniły mi minusów, jak to mawia klasyk. 
Podoba mi się temat. Wielce oryginalny. Początek ironią przepełniony. I też przez pierwsze paręnaście minut sądziłam, że będzie to francuska satyra na modę zwaną optymizmem. Zdrowy tryb życia, przyklejony uśmiech do twarzy, samozadowolenie i "how are you ? thanx i'm fine". Uuuuuuuuuuu !!! Świat, w którym malkontenctwo, marudzenie i generalnie "szklanka do połowy pusta" uznawana jest za dziwactwo, Laconte ukazuje w mega humorystyczny sposób. 
I dobrze... każdy w swojej skórze powinien czuć się tak, by było mu dobrze. Jeśli smutek sprawia mi frajdę, to będę smutasem stulecia, why not ? Mam w dupie optymizm, bo mi z pesymizmem do twarzy, niezależnie od mód i opinii. I poniekąd tą drogą kroczy ten film. 


Jednak by obraz ten nie stał się swoistym podręcznikiem dla desperatów, Laconte wrzuca wtręt tzw. pogodny. W postaci maleństwa, które powala swoją szczerzącą się do wszystkich facjatą. Dzieciny, która ma dość ciemności i mroku i wprowadza radosny koloryt w życie swojej rodziny. Generalnie nie mam nic przeciwko takim rozwiązaniom. Poza tym, że stało się to nudne. No jakoś tak wyszło, że nagle zabawa w czarny humor przeistoczyła się w urokliwe i ckliwe malowidło. Mnie to razi, ale ludzi bardziej optymistycznie nastawionych do świata ode mnie z pewnością urzeknie.


Druga rzecz, która mnie zraziła. To forma... Wielokrotnie pisałam na blogu, jak nie cierpię musicali. Jakiej to wysypki na ich dźwięk dostaję i w jakie konwulsje wewnętrzne mnie to wpędza. Nie wiem po kiego czorta Laconte wprowadził te pieśniarskie wstawki, ale mnie one mocno zmęczyły. Na szczęscie cała ta baja jest krótka i chwała autorom za to. Myślę, że nawet półtoragodzinnego seansu bym nie przeszła bez szwanku z taką ilością pieśni na ustach.


Wbrew pozorom animacja mi się podobała. Film ma w sobie urok, który potrafi ruszyć takiego mruka, jak ja. Mało tego, pierwsza połowa była genialna. Wprowadzenie widza w zakamarki samobójczego procederu były przezabawne. Tak właściwie, to właśnie ta pierwsza połowa przypominała mi klimatem DELICATESSEN. Mrok, depresyjne klimaty, smutek wisiały w powietrzu i tylko siekierę na nich zawiesić. Niestety skiepściła ten wizerunek forma melodyjna i nadmiar optymizmu w końcówce. Nigdy nie byłam zwolenniczką happy endów, zwłaszcza tych mdłych i przelukrowanych. Jednak zdaję sobie sprawę, że ten film ma co innego na celu. Ma wprowadzić widza w nastrój emocjonalnego rozrzewnienia, uronienia łezki, wzruszenia... i myślę, że wielu się temu podda.
Mimo wszystko oryginalność jest w tym wielka. Polecam.
Moja ocena: 6/10

piątek, 28 czerwca 2013

PARKER



Dwie rzeczy skłoniły mnie do sięgnięcia po PARKERA. Pierwsza to reżyser . Z pewnością nie można zarzucić mu rzemiosła i przeciętności. Facet nakręcił kilka genialnych filmów (Bez szans , Dolores , Adwokat diabla , Ray ) i choćby z tego tytułu należy się uwaga. Jak widać dorobek pokaźny i nietuzinkowy, co więc skłoniło go nakręcenia tego filmu ?? Retoryką zajmowała się jednak nie będę. Jeśli chodzi o drugi motywator ... no cóż, jestem kobietą z krwi i kości, więc do oglądania Statham'a nie trzeba mnie długo zachęcać ;-) Skoro mieć nie można, to chociaż popatrzeć, no nie Drogie Panie ? ;-)



To typowy film akcji. Nic w nim nadzwyczajnego nie ma. I jak na osobę za kamerą wręcz zaskakuje swoją prostotą. Niestety w pierwszych kadrach filmu przypomina on raczej filmy klasy B, niż profesjonalną holyłudzką produkcję. Na szczęście akcja w końcówce nabiera przyzwoitego tempa, a scena w pokojowym hotelu, w którym to Statham łamie wszelkie możliwości ludzkiego organizmu, jest bardzo fajna.
To historia o złodziejaszku, który podpada innym złodziejaszkom. Ci chcą się go pozbyć po tym, jak odmawia udziału w kolejnej akcji. Nasz bohater z opałów wychodzi żywo i postanawia zemścić się na byłych kolegach. Poznaje przy okazji zdesperowaną Panią od nieruchomości (), która szukając łatwego zarobku postanawia wspomóc w niecnych planach bohatera. I tak zaczyna się pogoń jednych za drugim. 


Akcja jakoś szczególnie nie poraża. Tak właściwie jest jej stosunkowo niewiele, jak na film akcji. Co mnie również zaskoczyło to "śmiertelność" bohatera. Wiadomo wszem i wobec, że w tego typu obrazach jest jak w czeskich filmach "zabili go i uciekł". Mało tego, nawet jak źli panowie chcą uśmiercić bohatera, to okazuje się on zajebiście wytrzymały. Niczym ruski tank. Jest jak Chuck Norris, z półobrotu bez szwanku potrafi skasować całą armię. Parker jednak ma masę blizn, chodzi połamany, poobijany i ... i ... i ... krwawi !!! Tak, krwawi. Mało tego krew się leje, jak u zarzynanego prosiaka. Oczywiście na wiele liczyć nie możemy, w takich filmach suma summarum bohaterowie są jak oliwa. Zawsze wypływają na powierzchnię.



To w miarę przyzwoita produkcja. Oczywiście liczy się odpowiednie podejście. Jeśli ktoś w filmie szuka logiki u bohaterów to może się mocno zawieźć. Do teraz nie mogę zrozumieć, dlaczego mega groźny zabójca polujący na drugiego groźnego przestępcę chce go zaciukać nożykiem do puszek ? Bitch, pleasee !!! No ale ok, nie czepiajmy się szczegółów.
Patrząc na film z perspektywy czystej rozrywki, zarzuciłabym mu czas trwania. Prawie dwie godziny to zdecydowanie za długo, jak na moje standardy. Brak również zaskakujących zwrotów akcji. Jest to raczej przewidywalny obrazek. 
Poza tym aktorstwo Lopez drażni. Jej wybuchy dramatyzmu są równie autentyczne co widok czarnego na spotkaniu członków Ku Klux Klanu. No niestety, Lopezowa jest stworzona do trzepotania rzęskami i machania tyłkiem. I tu jest coś dla Panów... w końcu... pokazali jej, jak to mówią chłopcy z dzielni, junk in da trunk ;-). Niestety w wersji tzw.okrojonej, czyli w majtach :-(
No ale jest też Statham.... i nie ważne, że ma prześwity na głowie wielkości Eurazji. Jason ... mogłabym mieć twoje dzieci ;-))) Na szczęście jest to nierealne, więc popisać sobie mogę ;-) Kolejnym sporym mankamentem jest kompletnie niewykorzystany drugi plan ( , ).


Nie jest to film najwyższych lotów. Powiem nawet, że w swym dziele Hackford wrócił do poziomu z Dowód zycia (2000). 
To przykład filmu, który można ominąć, ale nic się nie stanie, jak w wolnym czasie, dla rozrywki, lub dla zabicia czasu, lub łotewer, pyknie się go na kompie, bo do kina... to nie, zdecydowanie szkoda kasy.
Także du łot ju lajk. Bez większej krzywdy na organizmie po seansie wyjdzie się, z pewnością.
Moja ocena: 4/10

czwartek, 27 czerwca 2013

SPRING BREAKERS




Gdybym mogła wymienić najbardziej wkurwiający film ever z pewnością byłby to KIDS.  Na ówczesne czasy (lata 90-te) obraz ten był bardzo kontrowersyjny, wręcz szokujący. Już w wieku nastu lat miałam tak poprzekładane w głowie, że ten film nie tyle, że szokował, co wkurwiał bezmyślnością, głupotą, tępotą, i przymiotników cała masa, których wymieniać mi się nie chce. Cóż powiedzieć, podobnie jak za scenariusz SPRING BREAKERS, jak i KIDS odpowiadał ten sam człowiek - . Harmonii jednak w scenariuszu jest tyle, co mięsa w mięsie. I mimo, że nie oglądałam wcześniejszych dokonań Harmony (i nie wiem, czy chcę, choć GUMMO w kolejce), te dwa obrazy są nadzwyczaj do siebie podobne.


Nie będę opisywać fabuły. Raz, że mi się po prostu nie chce. A dwa, że jej praktycznie nie ma. O czym jest właściwie ten film ? I czy to jest w ogóle film ? Jeśli miałabym w jakikolwiek sposób próbować kategoryzować ten obraz, to wybrałabym opis - długometrażowy teledysk. Kolorowy, niczym błyskający neon, krzykliwy i pełen chaosu.
KIDS porażało swoją scenerią, ale i tematyka jest inna niż w SPRING BREAKERS. Korine najwyraźniej nie może uciec od tematu dragów, ale w tym obrazie położył nacisk na zachowania współczesnych nastolatków. Znudzona, wypieszczona gównarzeria, która dla zdobycia doświadczenia i życiowej mądrości musi się upodlić i spłynąć w rynsztoku. No kurcze... nie kupuję. Ja rozumiem, że popkultura karmi się skandalem, kontrowersją, ale mordowanie ludzi po to, by ostatecznie przez telefon do mamusi stwierdzić, że "już chcę być dobrą dziewczynką, już będę lepsza, i bardzo cię kocham mamusiu i chcę do domu". No żeż dżizas, kurwa, ja pierdolę, jak to mawiał Adaś Miauczyński. Dodajmy jeszcze, że wszystko to z pieśnią na ustach słodkiej Britney "Hit me baby one more time". Gdybym miała młot budowlany to z chęcią, każdą po kolei jak leci.


Ten film jest koszmarem. Kolorowym, ładnym dla oka, ale nie mającym żadnej treści. O ile KIDS próbowało przemycić na zewnątrz patologię i zagrożenie płynące z uzależnienia narkotykami i prostytucją wśród dzieciaków, to niech mi ktoś powie, jakie przesłanie płynie ze SPRING BREAKERS i co Harmony próbuje nam przekazać ? Jestem za głupia lub za stara lub jedno i drugie i chyba dzięki bogu.
I nie razi mnie już nawet ilość wylanego na siebie i w siebie alkoholu i wchłoniętych dragów, nie nie nie. Bardziej razi mnie brak samokontroli i robienie z siebie dziwki. O upadlaniu się i braku poszanowania własnego ciała nie wspominając. W sumie co za różnica dla bohaterek, dla nich dupa i śmietnik to synonim. Pod warunkiem, że sprawdzą na WIKI, co to jest synonim. Tylko, że pewnie najpierw obejdą wokół komputer z parę razy, szukając wejścia do internetu.
Gdyby głupota w tym filmie mogła przemówić, wyłaby głosem rozpaczy, niczym wilk w pełni księżyca.


Nie lubię filmów o niczym. A taki ten film jest. No i aktorstwo. No cóż, od pewnego czasu Franco mnie irytuje, ale bardziej swoją prywatną osobą. W roli gangstera z grillem na zębach, bling bling na szyi i rapem lub pseudo rapem na ustach ? Hmm... wypadłby lepiej grając statyw do swojego majka. Zupełnie nie pasował mi do tej roli. No a panienki ? No fajne dupy i tyle, można wpaść w kompleksy, na szczęście ja już nie muszę ;-)
Absolutna strata czasu !!! Chyba jednak pyli się czasami być leniwym, bo moje własne lenistwo uchroniło mnie przed wydaniem kasy na to przereklamowane gówno. Jeśli ktoś tego nie oglądał, to może sobie darować lub ewentualnie puścić, jako muzyczną przystawkę przed niezłą bibą.

Moja ocena: 2/10 (byłoby 1, ale było fajnie kolorowo, a ja lubię neony, zwłaszcza takie stare komunistyczne, nie ledowe :-))

środa, 26 czerwca 2013

W SYPIALNI




Najlepsze polskie filmy to te, które są krótkie. Poziom żenady jest wtedy wprost proporcjonalny do czasu. I jak na debiut długometrażowy Tomasz Wasilewski obrał sobie tak ciężki temat, że w pewnym sensie, mocno niweluje braki i rysy w konstrukcji obrazu,  które nota bene drażnią. Powiem jednak, że będę mocno subiektywna. W temacie związków i generalnie ich odbioru nie potrafię wspiąć na wyżyny obiektywizmu. Wiele spraw traktuję albo z własnej perspektywy albo poprzez empatię albo poprzez doświadczenia osób wokół mnie.



Z pełną świadomością nie pisałam o tym filmie wczoraj. Mam wobec niego mocno mieszane uczucia i niestety przespanie tematu zupełnie nie pomogło.
W moich oczach to film wybitnie kobiecy. Faceci absolutnie go nie zrozumieją i z mojej perspektywy mogą go sobie darować. Niestety znów wychodzi to, co widoczne było chociażby w BLUE VALENTINE, czy TAKE THIS WALTZ, że kobieta jest niczyją własnością, ani nie uprawia wolontariatu małżeńskiego, a fakt że wydaje na świat potomstwo nie skazuje jej na uczuciową banicję. I ma pełne prawo do odczuwania całego szitu związanego z małżeństwem vel związkiem długodystansowym. I ma prawo szukać w życiu szczęścia, nawet kosztem rodziny.
Bohaterka jest dojrzałą kobietą, która w pewnym momencie swego życia, kiedy to już dzieci mają swoje własne życie, a mąż wyznaje zasadę, że kobieta jest jak kredens (nawet jeśli zmieni miejsce, to będzie to dalej mój pokój), postanawia wybrać się w samotną podróż, w której odnajdzie w sobie uczucia, które gdzieś po drodze utraciła. Oczywiście formy dochodzenia do emocji są mocno kontrowersyjne i w mojej opinii Wasilewski je mocno przekoloryzował. Jednak już sama relacja bohaterki z "fotografem" pobudza w niej pewną tęsknotę za zapomnianym uczuciem. Autor nie podąża jednak za miłością w swoim filmie, raczej za odnalezieniem pewnego rodzaju zrozumienia i troski w relacji kobieta-mężczyzna. Uczucia, które mówi, że mimo wszystko "nadal jesteś dla kogoś ważna". 
Jest to jeden z tych obrazów, które stawia kobietę pod ścianą. Nie ma w nim ani odrobiny optymizmu. Wybory jakie czekają kobietę są przygnębiające. Jej serce idzie w jedną stronę, rozum w drugą. I tylko od niej zależy, którą ścieżkę wybierze. Zazwyczaj racjonalizm przeważa. I zazwyczaj potem człowiek pozostaje z tą męką racjonalizmu do końca życia z przekonaniem, że coś mu jednak umknęło między palcami.



Fajnie, że Wasilewski postać kobiety ustawił w miejscu, które raczej każdy omija wielkim łukiem. Obalił przez to mit kobiety, jako matki-Polki. Oddanej dzieciom, mężowi, rodzinie, której narzędziem weekendowym jest mop-ziemia-powietrze. To co mnie jednak zraziło, to środki jakie obrał. Wybory bohaterki, bycia pseudo-prostytutką, jej dziwne wręcz ekstremalne zachowania, miotanie się, chaotyczność i chaos jednocześnie, mocno przekreślają ją jako kobietę logicznie myślącą. Wychodzi z tej całej sytuacji raczej jako furiatka pogrążona depresją. Takiej wersji nie mogę przełknąć. Nie wszystkie bowiem kobiety z samoświadomością własnych uczuć to postrzelone wariatki w depresyjnym szale bujające się toyotą (sic! :-)) po mieście. Brakuje mi subtelności. Takiej chociażby jak we wspomnianych BLUE VALENTINE, czy TAKE THIS WALTZ.
Drugim mankamentem jest konstrukcja. Z jednej strony wydaje się być bardzo przemyślana, chaos na ekranie jest współmierny z chaosem bohaterki. Z drugiej strony rażą dłużyzny (pierwsze słowa wypowiedziane są po 5 minutach akcji) i dziwne zwroty akcji (cała seria z internetowym prostytuowaniem).
Mimo to, widzę że Wasilewski ma pomysł na kino. Jego film bardzo przypomina mi filmy Urszuli Antoniak. Depresyjne, trochę mroczne i z trudnym tematem do rozkminienia. Jeśli będzie się rozwijał, to wróżę polskiemu kinu niezłą przyszłość. I powiem szczerze, że z chęcią obejrzę jego PŁYNĄCE WIEŻOWCE.
Największe jednak zaskoczenie to aktorstwo Katarzyny Herman. Nie znałam poczynań wcześniejszych tej aktorki. Wprawdzie widziałam kilka filmów z jej udziałem, ale najwyraźniej jej role były tak przeciętne, że kompletnie ich nie pamiętam. W SYPIALNI, zaryzykuję stwierdzeniem, zagrała rolę życia. Jej pozy, aktorstwo, emocje bardzo przypomniały mi aktorstwo Isabelle Huppert. Jestem pod wielkim wrażeniem.


Reasumując. Trudno polecić ten film. To bardzo trudny kawałek kina, który z pewnością, i dam sobie rekę odciąć, będzie miał tylu zwolenników, co przeciwników. Jedni będą widzieli w postaci bohaterki wydumanie, znudzenie, zblazowanie i problemy z dupy. Drudzy zobaczą w tym ryzyko i ewentalną przyszłość jaka wiąże się będąc w związku, który schodzi na uczuciową mieliznę. Takie jest jednak życie... z pewnością nie jest czarno-białe i z pewnością nikt nie wpasuje się w schematy, który utka sobie w własnej głowie. Czasami trzeba wyjść poza nie i Wasilewski tym filmem próbuje to zrobić.

Moja ocena: 5/10 (jest to bardzo mocna piątka, wahałam się nad szóstką, ale jest to jego debiut, a mam ochotę na więcej, więc nie zapeszam :-)

wtorek, 25 czerwca 2013

ODD THOMAS





Po serii raczej mało udanych obrazów miło jest przypadkiem natknąć się na film, o którym nic się nie słyszało, nic się nie wie i generalnie, gdyby nie Yelchin pewnie film ten odnotowałby szybką wizytę w moim koszu. Naprawdę miłe zaskoczenie.

Film jest ekranizacją powieści pod tym samym tytułem. Pan Dean to łebski koleś od ciekawych nadprzyrodzonych historii, z dreszczykiem i generalnie od czapy, choć absolutnie chwytających tych, którzy lubią historie trochę sci-fi, trochę demoniczne, trochę nadprzyrodzone. I wszystkie te atrybuty można w tym filmie znaleźć.
Film to niezła efemeryda takich tytułów, jak CONSTANTINE, SZÓSTY ZMYSŁ, czy THE GIFT. Do tej lekko psychodelicznej pulpy możemy dodać odrobinę z superbohaterstwa i extrawagancji z filmów Cronenberga. Naprawdę niezły misz masz.

 
Każdy kto czytał ODD THOMAS będzie zadowolony. Historia filmowa jest dość wiernie odtworzona. Może brak tu kilku motywów z powieści, ale absolutnie są to braki do łyknięcia i nie robią szkody na fabule. Ja ten film w pełni kupuję.
Dla tych którzy nie znają kolesia o imieniu dziwnym, bo Odd nadmienię, że jest to urocze chłopięcie, które ma dar dostrzegania rzeczy nadprzyrodzonych. Podobnie jak Constantine widzi wszelkiego rodzaju stwory i demony, ale również i duchy, zwykle tragicznie zmarłych osób, które nawiedzają go, by ten rozwiązał zagadkę ich śmierci. W przeciwieństwie do wielu tego typu historii, Odd wykorzystuje swój dar w zacnym celu. Pomaga miejscowej policji w schwytaniu różnych wariatów i psychopatów. Nie jest on uznawany za miejscowe dziwadło, wręcz jest lubiany. Także na neurozę nie cierpi, ma za to wiele uroku i masę poczucia humoru. To on jest narratorem historii i to on napędza w niej akcję.


Co mnie jednak najbardziej zaskoczyło (oprócz tego, że nikt o tym świetnym filmie nie mówi !), to osoba za kamerą. Gdy oczy me ujrzały nazwisko wrota piekieł zawyły piskliwym zgrzytem, a niebo zasnuło się mroczną ciemnością. Zmroziło mi krew w żyłach, bo nie można spodziewać się za wiele po kolesiu od serii Mumia , Król Skorpion , Van Helsing , czy  G.I. Joe: Czas Kobry . A tu taka przyjemna niespodzianka. 
Opowiedział historię Odda w sposób w jaki ujął mdłą przypowiastkę o zombiakach w WARM BODIES. Cała historia jest bardzo lekko opowiedziana, z dużą dawką humoru i swego rodzaju samokrytycyzmu. I chociaż warstwa ocalenia świata przed wszelkim złem jest słaba, bo typowo amerykańska, nie obala całkowicie pozytywnych wrażeń, jakie z tego seansu wyniosłam. Nawet wątek romantyczny był przyjemny, bez żenady i miły dla oka (starzeję się !!!). Dało radę, jest dobrze, nawet CGI nie zawiodło.


Powiem krótko, polecam. Jak ktoś lubi Anotna Yelchin'a to tym bardziej polecam. Facecik ma w sobie chłopięcy urok i to jest jego fala, która go niesie. Nic nie traci na tym jego aktorstwo. Jest świetny. Migawkowo pojawia się Dafoe, różnica jest taka, że po serii niewypałów, trafił chłop na zacne dzieło. Tak trzymać, bo lubię tego aktora. 
Zaryzykuję więc stwierdzeniem, że jest to film, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Love story, thriller, mystery, komedię... co chcecie. Ta filmowa pulpa jest naprawdę przyjemna dla oka i pierwszy raz od długiego czasu wyszłam z seansu z przeświadczeniem, że nie straciłam swego, jakże cennego, czasu.
Moja ocena: 7/10 

ps. kurcze co jest ??? nie znalazłam w necie posteru do tego filmu !!! wstyd :-) 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

DEAD MAN DOWN




wystarczająco mnie zachęcił Millennium: Mezczyzni, którzy nienawidza kobiet , by sięgnąć po jego kolejny film. Starałam się nie podchodzić do tematu z perspektywy jeża. Takie emigracje zarobkowe nie zawsze dobrze się kończą, choć są wyjątki np. STOKER. Z otwartą więc głową zasiadłam przed ekranem i ... i właśnie, o ile MILLENNIUM do dzisiaj pamiętam, o tyle CZAS ZEMSTY, zostanie równie krótko w mojej pamięci, co wiadomość o księżycowym perygeum (god damn it !!).



Nie wiem, co mi się ubzdurało, ale ufajdałam sobie w głowie, że to film o seryjnym mordercy :-) Mordercy wprawdzie byli, ale nudni, bo z wyrzutami sumienia, i jacyś tacy mocno etyczni i moralni i generalnie bardzo szybko dostałam kubłem zmrożonej wody na głowę. 
Po seansie odniosłam wrażenie, że Oplev trochę rzucił się z motyką na słońce. Poruszył bowiem bardzo plastyczny temat zemsty. Główny bohater po stracie rodziny, którą wymordowali mu przestępcy, postanawia wyrównać rachunki. Po drugiej stronie barykady ma kobietę, która pała rządzą zemsty do człowieka, który zmasakrował jej twarz i życie. Oboje więc, ramię w ramię wspierają się i motywują w mściwym procederze. Motywy więc są klarowne, bohaterowie usprawiedliwieni, cóż więc chcieć więcej. Pozostaje pokazać ostrą jatkę, rozkręcić fabułę do czerwoności, a złoczyńcy powinni kwilić jak prosięta w rzeźni. Niestety, skończyło się (spoiler !!!!) happy endem i tandetnym love story.


Nie jestem obiektywna w filmowym temacie zemsty. Kino azjatyckie wyrządziło mi krzywdę pod tym kątem. Zemsta jest uczuciem ostrym, jak brzytwa. Nie zawiera w sobie surogatów, zastępników. Nie posiada usprawiedliwień. Kroczy na równi ze śmiercią. Więc w moich oczach motyw zemsty powinien być równie ostry w swoim przekazie, co treść, jaką w sobie niesie. 
W CZASIE ZEMSTY, nie ma jednak mścicieli. Nie ma wetowania krzywd. Jest jedynie odkupienie własnego grzechu. Grzechu zaniedbania. Bohater czuje, że gdyby odpuścił, pewne rzeczy nie miałyby miejsca. Nie jest natomiast na tyle silny, by z czystym sumieniem i zmrożoną krwią w żyłach wymierzać sprawiedliwość na oprawcach. Scena ze szczurami jest pod tym kątem wielce wymowna. (Spoiler @@@) Bohater najpierw ubija ofiarę, zanim szczury pożrą ją żywcem. W tym temacie polecam dokument o Rysiu Kuklińskim...moje ulubione hasło "absolutely no remorse" jest tu żywotnym przykładem na to, że istnieją jednostki w naszym społeczeństwie, dla których moralność to tani, nic nie warty, wyświechtany jak wytarta szmata, frazes. A współczucie to oznaka upodlenia i słabości. Jednak takiego właśnie zachowania oczekuję po bohaterach, którzy zemstą pałają, niczym smok ogniem ziejący. Nic tu po tym. Jak przystało na amerykański rynek, jest to obraz mocno wygładzony i odpowiednio przygotowany pod przeciętnego, amerykańskiego nastolatka. Łatwo, szybko, przyjemnie i bez większych jazd po mózgu.


Oplev próbuje podążać tą samą ścieżką co Kormakur. Mroczne scenerie, przeplatają się z równie mrocznymi tajemnicami. Obraz jest wręcz przesiąknięty ciemnością. Ciekawe, mało filmowe, lokacje, trochę jak z GTA. Całość przyciąga oko. A jeśli już jestem w temacie oka, to moje oko oczywiście przyciągnął . Skubany jest po prostu niezły. 
Nie lubię oceniać aktorów w tego typu filmach. Mimo wszystko to kino rozrywkowe. Świetna obsada i bardzo dobra gra aktorska. W końcu postaci są skonstruowane na tyle prosto, że o laur dramatyzmu nikt nie musi walczyć. Rola Farrella to z pewnością nie jest rola Pacino z CZŁOWIEKA Z BLIZNĄ, nie mówiąc o tym, że i film i poziom nie ten. Żal mi tylko Huppert, cały czas zachodzę w głowę, co ona tam robiła ?
Reasumując więc. Jest przyzwoicie, choć dupy nie urywa. Nie spodziewając się niczego przed seansem, nie spodziewałam się, że tak niewiele z niego wyniosę. Cóż... najwyraźniej Oplev to kolejny przykład reżysera, który filmy najlepiej kręci na własnym podwórku. Ale damy mu jeszcze szansę ;-)
Moja ocena: 5/10

piątek, 21 czerwca 2013

THE COMPANY YOU KEEP




Pisać o tym filmie powinnam w stylu w jakim go oglądałam, tj.przez 4 dni notorycznie w trakcie przysypiając. Nie mam pojęcia co z tym filmem jest nie tak. Jedno jest pewne, coś z pewnością jest.




Trudno przejść obok tego filmu bez zauważenia. Obsada wprost poraża. Nazwiska sypią się z rękawa, a sama postać Redford'a za kamerą powinna być wystarczającą zachętą. A jednak... 
Film tematycznie przypomina mi wcześniejsze dokonania Roberta. To dramat/thriller mocno polityczny. Podobnie jak w filmie Wszyscy ludzie prezydenta mamy do czynienia z dziennikarzem poszukującym prawdy. I podobnie jak w Zawód: szpieg  pojawiają się teorie spiskowe, ścigający i ścigani.



Nie od dziś wiadomo, że Redford jest politycznie mocno zaangażowany. I film jest polityką oraz anty korporacyjną nagonką solidnie naznaczony. Nie żeby mi to przeszkadzało. W końcu jestem fanką spiskowych teorii dziejów, a korporacje na moim podwórku paliłabym, jak czarownice na stosie. Nie zmienia to jednak faktu, że film jest absolutnie mdły, nudny, ma ogromne luki w fabule, o niewykorzystanym, wręcz zaniedbanym rozwoju charakterów w filmie nie wspominając (proponuję przyjrzeć się postaci granej przez Susan Sarandon).



Film opowiada historię członków organizacji antyrządowej z lat 70-tych. Napadając na bank stają się grupą niebezpieczną społecznie, a każdy z uczestników zostaje uznany przez organy ścigania, jako wróg publiczny. Po latach ukrywania się pod zmienionymi tożsamościami, jedna z członkiń postanawia się ujawnić. Po aresztowaniu bohaterki, FBI postanawia wszcząć polowanie na pozostałą część grupy.



Po pierwsze nie rozumiem, po kiego wała bohaterka grana przez Sarandon się ujawniła. Po drugie, jak to możliwe, że dziennikarz odnajduje poszukiwanych kryminalistów, a FBI nie. A po trzecie postępowanie młodego dziennikarza, granego przez jest mocno kontrowersyjne, a jego przemiana wymuszona i na wyrost. 
Znalazłabym jeszcze parę luk w scenariuszu, np. co do postaci granej przez Julie Christie, czy do samotnej ucieczki bohatera granego przez Redforda. Sporo jest takich dziwacznych niedomówień w filmie i niestety mocno mnie one drażnią. Z resztą nielogiczne postępowanie vel głupota zawsze bywa wkurzająca.
Powiem szczerze, ze mimo zajebistej obsady, filmu nie polecam. Aktorzy przewijają się przez kadry i równie szybko znikają, jakby ich udział był bardziej grzecznościowy, niż zarobkowy. Sama fabuła nie utrzymuje żadnego napięcia. Jeśli to jest thriller, to thrill w tym taki, jak przy obieraniu ziemniaków. Z drugiej strony obraz nie jest kompletnie stracony. Jest rzetelny i wykonany na wysokim poziomie. Cóż jednak z tego, skoro nie potrafi utrzymać widza w jednym ciągu przez dwie godziny, a pozostawia go z tą męczarnią przez cztery dni. Ad kosz.
Moja ocena: 4/10



niedziela, 16 czerwca 2013

THE INCREDIBLE BURT WONDERSTONE



Jest to jeden z tych filmów do którego obejrzenia skłoniła mnie wyłącznie obsada. W żadnych innych warunkach nie dotknęłabym tego tytułu nawet nogą. Pech jednak chciał, że sentyment do tej trójcy: , , , jest tak silny, że po prostu nie mogłam sobie darować. A powinnam, wiem ;-)))


Historia jest banalna. Można by powiedzieć przedszkolna. Ot historia dwóch podstarzałych magików, których sława zaczyna chwiać się na włosku, gdy oto, na horyzoncie pojawia się młody, szalony magik bez hamulców, który świat prestidigitatorów stawia do góry nogami. To jeden z tych banałów, w których dobro walczy ze złem, by ostatecznie zwyciężyć. 
Jeśli jednak ktoś pragnie doszukać się drugiego dna, to i pewnie je znajdzie. Autorzy w dość mało zabawny sposób próbują pokazać absurd dzisiejszej masowej rozrywki, którą z pewnością możemy na co dzień spotkać w różnych dziwacznych kanałach telewizyjnych. Absurdalne mierzenie ludzkich możliwości z extremum powiązane z debilizmem razy kretynizm do kwadratu, co równa się sceny rodem z JACKASS. Nigdy tego typu wyznaczanie własnych możliwości mnie nie kręciło, a mało tego uważam ten proceder, jako przeogromny brak zdrowego rozsądku, co bardzo grzecznie w słowach ujęłam.



, o którym wiem tylko tyle, że do tej pory raczej masowo uczestniczył w produkcjach serialów telewizyjnych, stworzył marną komedię, która niestety przytłacza możliwości aktorów biorących udział w tym filmie. A trzeba przyznać, że obsada jest rewelacyjna i nie kończy się na wspomnianej wyżej trójce. Drugi plan jest mocny, a i trzeci nie odstaje. I o ile scenariusz jest bardzo przeciętny, o tyle cały film kładzie na łopatki opowiedziana historia. Nie wiem, czy kogokolwiek zainteresować może przemijająca w blaskach chwała dwóch podstarzałych magików. I gdyby jeszcze było zabawnie. Wprawdzie wczoraj oglądałam ten film, a niestety w pamięci została mi już dzisiaj jedna tylko scena, która mnie naprawdę rozbawiła, a mianowicie, scena Carrey'a z wiertarką w głowie. I to by było na tyle. Jak na komedię to wynik wyjątkowo słaby. Choć Carrell, jak zwykle ze swoją grobową miną próbował czynić cuda. Jednak gdy ma się kiepski scenariusz, to urok własny na niewiele się zda.
Nie będę polecała komedii. Humor jest kwestią mocno indywidualną. Jednych ten film ubawi, innych totalnie znudzi. Ja należę do tej drugiej kategorii i jeśli ktoś ma gust podobny do mojego, to niech mija wielkim łukiem. Nie warto. Nawet dla Carrey'a, którego mimika jak zwykle przekracza prawa wszelkich biologicznych uwarunkowań. 
Jedyne czego mi szkoda po tym filmie, to kompletnie niewykorzystanego potencjału aktorskiego, jaki się w nim krył.
Moja ocena: 4/10

piątek, 14 czerwca 2013

V/H/S/2



Mam niezłą zagwozdkę z tym filmem. Jest to co prawda kontynuacja serii, jednak pierwszej części nie widziałam, więc odnosić się do poprzednika nie będę. Oglądałam więc z pustą głową i niestety z niewiele pełniejszą seans skończyłam.
Uprzedzę, to kino dla widza z mocnym nerwem, którego krwistość obrazu nie odrzuca i przeraża. Z jednej strony wiele tu scen odrażających, z drugiej momentami są nawet zabawne. Myślę, że jest to specyficzne kino dla koneserów gatunku found footage, do którego ja nie należę.

 
Obraz to zbiór kilku filmowych nowel, zebranych w jedną całość, a stworzonych przez różnych reżyserów. Wśród nich znajdziemy twórców takich filmowych tytułów, jak:  Włóczęga ze strzelbą , Raid , The Blair Witch Project. Te cztery filmiki spina segment o parze detektywów, która w poszukiwaniu zaginionego nastolatka, trafia na jego zbiór kaset video. Zawartość ich jest równie mroczna, co los ich właściciela.
Wśród tych pięciu filmowych części znajdziemy wszystkie znane motywy z horrorów od duchów, poprzez zombiaki, maniakalnych proroków, do krwiożerczych ufoków. Zarówno ich zawartość, co i jakość jest jednak mocno nierówna. Mnie osobiście zafascynowała nowela "Safe Haven" i mimo, że nie jestem fanką zombiaków i nie kumam tej fan farady to scena z rowerzystami w "A Ride in the Park" mocno mnie rozbawiła i urzekła. I te dwa filmiki spokojnie zasługują na mocne 7/10. 


Niestety cała reszta tchnie momentami tandetą, nudą i przewidywalnością. Pomysł na fabułę w noweli "Phase I Clinical Trials" uważam za wielce oryginalny. Gorzej z wykonaniem. Duchy raczej bawiły, niż straszyły. A sama kwestia rozwiązania scen była żenująco groteskowa. To samo tyczy się filmiku z ufokami "Slumber Party Alien Abduction". Niewiele widać, a i to co ukazuje się naszym oczom szału nie czyni.


Jeśli zamierzeniem autorów miało być stworzenie spójnego dzieła, które miałoby być krwiożerczą odpowiedzią na mejnstrimowe filmy o upiorach krążących po domach typu MAMA, czy porwaniach ufoków rodem z ARCHIWUM X to można powiedzieć, że wyszło im naprawdę przyzwoicie. Jednak biorąc pod uwagę walory wizualne, wszystkie te części są mocno nierówne pod kątem realizacji. Jedne wydają się być bardziej rażące od drugich. I już nie czepiam się techniki found footage, której generalnie nie trawię. W tym przypadku, o dziwo, jakoś szczególnie mnie ona nie drażni. 
Bardzo pozytywnym zaskoczeniem okazały się sceny gore. Autorzy nie oszczędzają w środkach. Krew leje się strumieniami, wnętrzności, roztrzaskane czaszki i mózg spływający po ścianach to norma. I za to należy się spory plus. 
Jest to więc film dla widzów wyłącznie o mocnych nerwach. Pozostali mogą sobie ten tytuł darować. Sporo fajnie zobrazowanych scen gore. Sporo też straszaków i tu z realizacją, z mojego punktu widzenia, dużo słabiej. Całość można zaliczyć do udanych. Ale jak dla mnie dupy nie urywa. A nowele "Safe Haven" i "A Ride in the Park" należą do moich ulubionych i z pewnością na dłużej je zapamiętam.
Moja ocena: 5/10

wtorek, 11 czerwca 2013

THE HANGOVER PART III




Nawet miałam spore oczekiwania co do tego filmu. Pamiętam, że dwie poprzednie części mocno mnie ubawiły. Tym razem bohaterowie nieco skapcieli, a producenci poszli na łatwiznę w pomysłach na zamknięcie serii. Choć i tak dobrze, że nikt nie wpadł na genialny pomysł z uśmiercaniem bohaterów.

Nowe dzieło 'a nie odstaje znacznie od poprzednich części. Dalej mamy tych samych bohaterów, którzy wpadają w opresję, że tak powiem, nie chcący. A w wychodzeniu z niej spotyka ich mnóstwo mniej lub bardziej absurdalnych przygód. W trzeciej części odnoszę jednak wrażenie, że tego absurdu jest zdecydowanie mniej, niż w poprzednich częściach. Zamiast tego obdarowano widzów zbędnym moralizatorstwem o przyjaźni i konieczności dorośnięcia do poważnych decyzji. Na co to komu ? Nie wiem. Dla mnie obniżyło to mocno jakość komedii i niestety znacząco zwolniło tempo. A pamiętamy, że chłopaki potrafią zrobić raban w mieście i przejść przez nie niczym tornado siejąc zniszczenie. W trzeciej części tornado zostało zastąpione średnią burzą i to z małą ilością piorunów :-)


Jest jednak kilka scen, które rozwalają. A motyw z żyrafą pozostanie i tak moim ulubionym. W tej części guru sytuacji to mój ulubiony charakter grany przez 'a. Nadal jest postrzelony. Nadal nieokiełznany i nadal pełen dziecinnego uroku, który rozkłada każdego na łopatki. I to na niego najprzyjemniej się w filmie patrzy i jego dialogi są najzabawniejsze. I to właśnie Galiafianakis wiedzie prym wśród plejady aktorów. Cała reszta niestety odchodzi w odstawkę.


Poza tym, film jest zdecydowanie wymuszony. Można to odczuć w rozwoju fabuły, dialogach, postawach bohaterów, jak i samym rozwiązaniu akcji. Z tego punktu widzenia, ta część o szalonych chłopakach wydaje się być niepotrzebną. Najfajniejszy bowiem w poprzednich częściach był właśnie ten brak dorosłości i hamulców, którymi dojrzali ludzie kierują się na co dzień. Pełen spontan naznaczał akcję, pełne szaleństwo i nieprzewidywalność bohaterów nadawała charakterystycznego humoru. Niestety pomysł z wydorośleniem bohaterów uznaję za chybiony. Philips odebrał zadziora, który napędzał machinę w całej serii. To już nie wataha, to stadko tatusiowatych piesków.
I jeśli mieliby w ten deseń kręcić kolejne części THE HANGOVER (btw.co za kretyńskie polskie tłumaczenie tego tytułu), to ja się cieszę, że to już koniec.
Moja ocena: 5/10

poniedziałek, 10 czerwca 2013

THE CALL




Po długiej nieobecności, niestety też szybko będzie, bo jak to mawiał pewien geniusz w filmie BRUNET WIECZOROWĄ PORĄ jestem ostatnio jak lotnik, zalatana :-)

POŁĄCZENIE obejrzałam jakieś 4 dni temu. Aż wstyd się przyznać. I powiem szczerze, że jeszcze pamiętam, co w nim było. Mniej więcej, z naciskiem na więcej. Piszę więc póki mogę, bo niestety nowy film 'a jest mocno przeciętny i pewnie z głowy wywietrzeje już za jakiś miesiąc. 
Mówiąc przeciętny od razu nadmienię, że nie mam na myśli filmu złego. To po prostu solidny thriller, który dupy nie urywa. Ma średnie tempo i lekki przytup na końcu. 
Ale do rzeczy...


Film zawiera mnóstwo klisz i to jest ogromny minus tego obrazu. Kto nie widział jeszcze, niech zwróci uwagę na zachowanie koleżeństwa głównej bohaterki, jak i ją samą. Typowe zachowania pod publikę vel sztuczne, przekoloryzowane budowanie emocji. Ominę wątek logiczny filmu, bowiem niektóre rozwiązania kłócą się z moją inteligencją, ale wnioskuję, że człowiek w opresji tudzież stresie dostaje małpiego rozumu i czyni cuda wianki wołające o pomstę do nieba.
Niech więc będzie Andersonowi i niech się brak rozsądku bohaterów czuje usprawiedliwiony.
Bohaterka pracuje jako operatorka linii 911. Przyjmuje więc masę telefonów, z których większość wynika z tragedii, a i zdarzają się telefony kretyńskie. Niestety pewnego dnia trafia na telefon ofiary seryjnego mordercy. Jej bezsilność wynikająca z braku możliwości pomocy kończy się traumą. Po latach jednak nasza bohaterka znów odbiera telefon od dziewczyny, która padła ofiarą owego seryjnego mordercy sprzed lat. Bohaterka z tym razem zrobi wszystko, by uratować ofiarę i zaczyna się dramatyczny pościg za mordercą.


Anderson dość zgrabnie buduje napięcie i trzeba mu to oddać. Gdybyśmy odjęli z filmu owe klisze, głupotę bohaterów i zbyt holyłudzkie zakończenie, dodając trochę japońskiego gore w kobiecym wydaniu film byłby rewelacją. Anderson udowodnił, że w podnoszeniu emocji jest specem. Nawet mnie krew zalewała, a i czasem miałam ochotę rzucić nożyczkami w ekran. Podobało mi się również rozwiązanie zakończenia. Powiem szczerze, że w tak przeciętnym filmie liczyłam na klasyczny happy end. Na szczęści obyło się bez klasyki i jak zwykle wyszło na korzyść. Choć jak już wyżej wspomniałam brakowało mi w owym zakończeniu tzw. pierdolnięcia z grubej rury. Ale amerykanie boją się krwi, choć ręce nią mają umazane. Szkoda.


Aktorsko również przeciętnie. Berry jak to Berry jest po prostu piękną kobietą i jej geny powinny być przechowywane w specjalnym muzeum okazów ludzkich. Jak zwykle lepiej wygląda, niż gra, ale w takim filmie niewiele można sobą zaprezentować. Jej rola ograniczała się do gadulstwa i była dość statyczna. Na szczęście jest wystarczająco doświadczoną aktorką. Wiedziała jak, gdzie i kiedy budować napięcie i łezki roniła często. Co do ról męskich to zawód na pełnej linii. Nawet ów seryjny morderca grany przez diabolicznego 'a wypadł jak biegający z pianą na pysku pies po osiedlu. Breslin ?? ... widziałam ją w lepszych rolach, jakieś jej 10 kilo temu ;-) 
Także stwierdzić muszę, że bez szału, ale też i tragedii. Można śmiało obejrzeć, krzywdy nie wyrządzi, a może kogoś bardziej porwie ode mnie :-)
Moja ocena: 6/10