Strony

niedziela, 29 czerwca 2014

BAD WORDS [2013]




Proszę, proszę... Jason Bateman w debiucie reżyserskim ?!!! I pomyśleć, że zawsze go mylę z Paulem Rudd. Ale wracając... BAD WORDS, jak na debiut kolesia wychowanego po drugiej stronie kamery wyszedł obiecująco. Pełen profesjonalizm, całkiem dobry scenariusz, świetna gra aktorska, można stwierdzić, że Bateman/reżyser przeszedł test pierwszoklasisty.



I nie bez kozery powołuje się na szkolne alegorie, bowiem fabuła przenosi nas do szkolnego konkursu, który w wolnym tłumaczeniu można nazwać ortograficznym. Główny bohater, 40-sto letni Guy Trilby znajduje lukę w regulaminie konkursowym i postanawia wziąć udział w międzyszkolnym konkursie ortograficznym. Jego konkurentami będą dzieci ze szkół podstawowych, więc jego udział staje się nie lada szokiem dla rodziców, uczestników i ogromnym problemem dla organizatorów. Trilby ma jednak w nosie konwenanse, w jeszcze większym poważaniu dzieci, a ich rodziców spaliłby na stosie, jak średniowieczne czarownice. Trudno więc będzie polubić bohatera, choć ja go polubiłam bardzo. Może razić z lekka ordynarny język, brak hamulców i bezkompromisowość, którą w jego wykonaniu stawiam na piedestał. Żadne bowiem chamstwo nie może konkurować z hipokryzją, którą w tym przypadku przejawia środowisko rodziców i organizatorów. Udział bohatera w konkursie i jego kontrowersyjne zachowanie ma jednak cel, by go poznać trzeba obejrzeć film, do czego zachęcam.



Obraz jest mocno nierówny. Bardzo zabawna pierwsza połowa, a po niej niestety już pod górę. Jest to spory mankament scenariusza. Wydaje mi się jednak, że owo spowolnienie miało na celu złagodzenie prowokacyjnego zachowania bohatera. Muszę przyznać, że humor jest ciężki a niektóre dialogi cięły jak brzytwa. Mnie jednak Trilby rozbawił, momentami do łez, a Bateman nabrał ostrzejszego wyrazu jako aktor, więc sumarycznie wychodzi całkiem dobrze, choć jak to zwykle bywa, mogło być lepiej.
Moja ocena: 6/10 (a właściwie takie mocne 6,5)

CALVARY [2014]




John Michael McDonagh z pewnością nie stworzył drugiej części GLINIARZA z 2011. Wprawdzie udział Brendona Gleesona może być mylący jednak daleko CALVARY do poprzednika. Również kategoryzowanie tego obrazu w widełkach komedii jest przesadne. Nowy film McDonagh to przede wszystkim mocno gorzka opowieść o zwątpieniu, wierze, przebaczeniu i braku autorytetów.



Zarówno tytułowa Golgota, jak i sama historia bardzo luźno nawiązuje do życia Chrystusa. Oczywiście nie ma sensu doszukiwać się tutaj kolejnej części z męki Pańskiej, ale od alegorii się niestety nie ucieknie.
Główny bohater to naznaczony życiowymi tragediami ksiądz James Lavelle (rewelacyjny Brendan Gleeson). Jego historia rozpoczyna się gdy w konfesjonale spowiadający się mężczyzna stawia księdzu ultimatum. Za siedem dni ich drogi się zejdą, a celem tego spotkania będzie zabicie księdza, jako symbol krzywd wyrządzonych spowiadającemu się w dzieciństwie. 



McDonagh w CALVARY porusza dość istotny problem molestowania dzieci przez księży. Akcja toczy się w Irlandii, a jest to miejsce w którym ten problem został mocno nagłośniony i który echem roznosi się po dziś dzień na całym świecie. Autor przedstawia problem ofiar w dość dwojaki sposób. Z jednej strony są to ludzie, którzy nie potrafią poradzić sobie z traumą choć ją skutecznie kamuflują, u drugich ta trauma stała się wyznacznikiem dalszych życiowych wyborów, czasem bardzo niechlubnych. Filmowy ksiądz jest tutaj symbolem niewinności i dobroci. Stoi na straży wiary i swoich wiernych, a kara mu wymierzona za nie jego krzywdy ma być poświęceniem biblijnej owieczki. 
Ta ogromna bolączka nie jest jedynym ciężkim tematem poruszanym w filmie. McDonagh idzie dalej snując dość powszechny w ówczesnych czasach problem odstąpienia od wiary. Tutaj wkracza małomiasteczkowa społeczność. Każdy z jej mieszkańców to osobna postać na nowelę filmową. Każdemu z nich możemy przypisać, któryś z siedmiu grzechów głównych. Nieczysta żona, która zdradza męża, pełen pychy bogacz, wypalony i cyniczny lekarz, czy młody ksiądz pełen wątpliwości w wiarę. Ta miasteczkowa społeczność tworzy pewien schemat. Jest jak bilijny wąż, który jątrzy, podjudza, wstrzykuje jad w ducha księdza Lavelle. Czy przetrwa tę próbę ? Choć odpowiedź już znam, polecam Wam szczerze przekonać się samemu.



Genialny film. Choć akcja toczy się nieśpiesznie warto doczekać do końca. McDonagh stworzył wielowymiarowy i uniwersalny obraz przesączony mocno gorzką fabułą i cynizmem. Słychać go w dialogach, jak i widać w nakreślonych postaciach. Brak tu optymizmu, choć doznajemy przebłysków nadziei. Tą nadzieją jest przebaczenie i wiara w dobroć człowieka, a scena końcowa jest tutaj ewidentnym potwierdzeniem tej tezy.
Z pewnością to bardzo ciężki film i bardzo przytłaczający. Zanik autorytetów i swoboda obyczajów mają u McDonagh bardzo zgubny wpływ. McDonagh wprawdzie nie usprawiedliwia w żaden sposób i też nie krytykuje znacząco problemu molestowania przez księży, pokazuje nam jednak jak słabym stworzeniem jest człowiek niezależenie od tego jaką szatę przywdzieje.
Moja ocena: 8/10

czwartek, 26 czerwca 2014

UNDER THE SKIN [2013]




Jonathan Glazer nie przyzwyczaja nas do swoich filmów. Jego różnorodność w wyborze filmowej stylistyki z filmu na film robi się coraz ciekawsza. SEXY BEAST razi nasze oczy kolorami i kryminalną rozgrywką, BIRTH wciąga w machinę mistyfikacji, by w POD SKÓRĄ totalnie pomieszać nam w głowie psychologicznym sci-fi. Z premedytacją użyłam sformułowania "pomieszać w głowie", bowiem odbiór tego filmu nie jest prosty. Mocno kontrowersyjny, z zagadkową treścią i jeszcze większą ilością symboliki poukrywanej skrzętnie między kadrami. Tego filmu nie można rozgryźć w pięć minut po obejrzeniu. W prawdzie sam film może wydawać się porytym smętem, krzywdą byłoby go jednak tak płytko oceniać. Sedno tej opowieści jest ukryte "pod skórą" fabuły.



Główną bohaterką filmu jest piękna i tajemnicza Laura. Niewiele dowiadujemy się o niej, prócz tego, że przybyła z ciemnego i bezkresnego kosmosu. Nie wiemy dlaczego znalazła się w Szkocji, nie wiemy po co i jaki cel przyświeca tej obecności. Wiemy, że nie jest sama, są z nią pobratymcy, którzy tak jak ona są predatorami. 
Glazer ufoka ubiera w skórę pięknej kobiety, która wabi mężczyzn swymi kształtami i urokiem. Laura jak modliszka, bez krzty emocji i wysiłku poświęca kolejne ofiary. Laura hipnotyzuje, omamia, osacza będąc zimną i bez skrupułów. Każdy kolejny mężczyzna jest dla niej wyłącznie obiektem, celem, koniecznością.



Problemem tego obrazu jest monotonia. Z jednej strony można ją uznać za zamierzoną, z drugiej mocno osłabia odbiór filmu. Jednak ogromnym atutem jest drugie dno ukryte tuż pod powierzchnią wydawałoby się błahej fabuły. 
Laura, kosmita, w oczach Glazera nie jest wyłącznie maszyną, robotem, choć może się tak z początku wydawać, gdy ze szwajcarską precyzją przeprowadza kolejne egzekucje. Bez czucia, bez emocji, machinalnie. Jest jak żołnierz, który wykonuje kolejne zlecone zadanie. Wydaje się istotą perfekcyjną w swoim fachu. Nie obarczona sumieniem, moralnością, empatią. Jej czujność zostaje uśpiona, gdy budzą się w niej pierwsze oznaki współczucia wobec ofiary. Ta ludzka słabostka jest równoczesnym przebudzeniem. Pojawia się bunt, myśl o wolności  i samodzielności. Wkracza w świat ludzkich emocji. Jest jak dziecko, które otwiera oczy, doznaje przebudzenia, obarczone ogromną dawką naiwności i ciekawości. Laura pragnie zbudować relacje z człowiekiem. Problem w tym, że człowiek pozbawiony emocji jest największym zagrożeniem, a mała chwila nieuwagi sprawia, że ofiara przeistacza się w kata.



Ogromny jest potencjał tego filmu i niekoniecznie został on zaprzepaszczony. Film wymaga o wiele więcej uwagi i cierpliwości niż większość z przeciętnych obrazów. Pod skórą tej historii kryje się smutna konstatacja, którą zna każdy z nas. Człowiek to najgroźniejszy z predatorów, a współczucie i naiwność jest dla niego jedynie pożywką. Glazer  nie gloryfikuje zachowań skrajnych, wręcz przeciwnie. Przestrzega i uczula, że współodczuwanie i dobroć nie są regułą, a okazja potrafi wybudzić w każdym z nas demony. 
Z pewnością nie jest to łatwy obraz w odbiorze, ale zasługuje na uwagę. Glazer w POD SKÓRĄ stał się mistrzem drugiego planu. Ukryta treść, a na powierzchni hipnotyzujące kadry i genialna wprost ścieżka dźwiękowa. Film z pewnością prostuje zwoje mózgowe, ale klimat i aura tego filmu są nieprzeciętne.
Moja ocena: 7/10

środa, 25 czerwca 2014

V TUMANE [2012]




Z niecierpliwością czekałam na film Łoźnicy WE MGLE. W pamięci kłębią się kadry z SZCZĘŚCIE TY MOJE, a pragnienie przeżycia podobnych emocji było niezwykle intensywne. Niestety czuję spory zawód po seansie. Mimo mocnej i cierpkiej fabuły realizacja kompletnie mnie uśpiła i znużyła. Łoźnica przeciągającymi się ujęciami zbliżał się ku kinu kontemplacyjnemu, a takie kino jest w moim przypadku całkowicie niestrawne.



Łoźnica ponownie porusza ciężki temat etyki i moralności. Przenosi nas do początków drugiej Wojny Światowej. Do czasów, w których przyjaciel stawał się wrogiem, a wszelkie skrywane ludzkie słabości wypełzały niczym larwy ku światłu. Reżyser wkracza w ciemne zaułki ludzkiej duszy. Choć główni bohaterowie wydają się być krystaliczni targają nimi sprzeczne emocje. Suszenja niesłusznie osądzony o kolaborację z Niemcami staje przed ciężkim wyborem odebrania sobie życia dla zachowania twarzy a życiem w ostracyzmie. To człowiek pogodzony z własnym marnym losem i który bezwolnie "idzie na ścięcie". Żyje w czasach, w których rzeczywistość straciła odcienie szarości, a przyzwolenie na zło wydobywa z ludzi najmroczniejsze zachowania. Podobno nadzieja umiera ostatnia, patrząc na bohaterów trudno znaleźć poparcie dla postawionej tezy.



Łoźnica oczyszcza świat z wartości. Tworzy rzeczywistość, w której szacunek, przyjaźń, honor zostają przeciwstawione złu, zezwierzęceniu i barbarzyństwu. Autor wydaje zdawać sobie sprawę, że świat wojny potrafi wykreować fałszywych bohaterów, a umiejętna manipulacja może usprawiedliwić każdy przejaw okrucieństwa. Ten wątek jest do dzisiaj niezwykle aktualny.
W tę machinę malwersacji wkręca trzech głównych bohaterów, którzy są całkowicie podporządkowani losowi. Nie sposób przejść obojętnie wobec takiej postawy. Świat wartości zostaje bezwolnie poddają szaleństwu wojny.



Fabuła WE MGLE, aż prosi się o porównanie do polskiej OBŁAWY. Podobne rozterki bohaterów - kto wróg, kto przyjaciel ? Komu można zaufać i czy można zaufać sobie samemu ? Przyglądając się bohaterom obu tych filmów nie opuszcza przekonanie, że najcięższą wojnę jaką toczą, to wojna z samym sobą. Niestety film Łoźnicy nie brzmi tak przekonywająco, jak obraz Krzyształowicza. Również pod kątem realizacyjnym sporo mu do niego brakuje. Nużą długie kadry wałęsających się bohaterów, choć sposób ujęcia ich losów jest oryginalny. Nie mogę jednak przeboleć nudy, która wiała z ekranu i zmiatała wszystkie pozytywne emocje, które zdążyły wykiełkować. Kompletnie zaprzepaszczony potencjał. Niestety cały czas mam w oczach poprzedni film Łoźnicy i może dlatego jestem tak bardzo krytyczna.
Moja ocena: 5/10

wtorek, 24 czerwca 2014

THE RAID 2: BERANDAL [2014]




Jeśli ktoś myślał, że po THE RAID: REDEMPTION ilości nawalanki żaden film nie przekroczy, to hola stop ... obejrzyjcie THE RAID 2. Ale zacznę od początku.
Nie byłam zachwycona pierwszą częścią THE RAID, czego opinię wyraziłam tutaj. O ile poziom stoczonych walk rzeczywiście pozytywnie zaskakiwał, o tyle fabuła leżała pokotem, kwiczała i wołała o pomstę do nieba. Jedni mogą twierdzić, że nie o to w tego typu filmach chodzi. Ja jednak za dobry film uważam film kompletny. Taki, który poza walorami estetycznymi posiada sensowną treść i umiejętnie ją przekazuje i tego mi właśnie brakło w pierwszej części.



Do THE RAID 2 podeszłam jak do przysłowiowego jeża. Nastroszyłam się na samym początku oczekując kolejnej miałkiej fabuły z dużą ilością kopanego. Pomyślałam sobie, że jeśli te dwie i pół godziny ponownie przeniosą w ciemnice i lochy to szlak mnie trafi jaśnisty i pogryzę ekran ze zgryzoty. I tylko moja własna wola stopowała mnie, mówiąc "daj szansę i wyluzuj". No i poszło.... a poszło z wielkim hukiem. Każdy kadry, z minuty na minutę rozdziawiał moją japę coraz szerzej, a łomot opadającej szczęki w scenach końcowych było słychać w Kuala Lumpur. Rzadko przetrzymuję tego typu film bez magicznego przycisku "fast forward", gdy tymczasem THE RAID 2 połknęłam jak głodna małpa kit, wciąż mi było mało i z chęcią obejrzałabym go ponownie.



THE RAID 2 zachwycił mnie w każdym calu. Przede wszystkim, to co odróżnia go od części pierwszej, film posiada spójną i sensowną fabułę. Opowiada o wojnie gangów, w której główny bohater, znany z części pierwszej, jest infiltratorem próbującym rozwikłać mafijną pajęczynę. Jego celem jest szef gangu Berandal, aby go rozpracować wkupuje się we względy jego młodego, buńczucznego syna. 



Co dzieje się dalej ? Takiej ilości napierdalanki w życiu nie widziałam, a widziałam sporo. Przez bite dwie i pół godziny dostajemy cudowne sceny walki z pięknymi ujęciami. Tłuką się chłopaki na potęgę. A w ruch idą siekiery, młotki, nożyki, butelki, pały bejsbolowe, maczety. W palnik można oberwać również z piłki bejsbolowej, a broń palna używana jest jedynie w ostateczności. Różnorodność tego obrazu jest porażająca w stosunku do pierwszej części. Akcja nie jest osadzona w jednym miejscu, reżyser przenosi nas w przeróżne lokacje urozmaicając sceny walki pościgami samochodowymi, walkami w windzie, WC, metrze, gdzie tylko popadnie.



Jestem kompletnie zauroczona tym filmem, czego się absolutnie nie spodziewałam. THE RAID 2 jest dla mnie na dzień dzisiejszy najlepszym filmem akcji tego roku. To obraz kompletny, a postęp jaki uczynił w tej materii reżyser i scenarzysta Gareth Evans jest piorunujący. Myślałam już, że nikt nie pobije w ilości wylanej juchy i mordobicia mojego oblubieńca Takashi Miike. No niestety Takashi masz godnego siebie następcę. Obraz jest miażdżący, cudownie bolesny i krwawy, łamiący wszelkie bariery kina akcji w scenach walki dotąd. Miód, ale wyłącznie dla widzów o mocnych nerwach.
Moja ocena: 9/10

poniedziałek, 23 czerwca 2014

GRACELAND [2012]




Kino filipińskie nie jest szczególnie znane w naszych rejonach geograficznych i również nieszczególnie rozpowszechniane. Przejrzałam więc z ciekawości moje statystki i w ciągu czterech lat obejrzałam raptem 3 tytuły (KINATAY, LOLA, LILET NEVER HAPPENED), z których żaden nie zrobił na mnie większego wrażenia. To filmy głównie o tematyce społecznej, traktujące o biedzie, nieszczęściu i niesprawiedliwości. Biorąc pod uwagę poziom życia przeciętnego filipińczyka trudno się doszukiwać szczęśliwości. W tych czterech tytułach nie tylko wątek biedy jest eksponowany. Filipiny to jeden z niewielu krajów świata, w których prostytucja nieletnich staje się jedynym możliwym sposobem na wyrwanie się z biedy.



GRACELAND to bardzo ciekawie skonstruowany kryminał. Z inteligentnie nakreśloną intrygą, której rozwiązanie zaskakuje na samym końcu.
Marlon samotnie wychowuje nastoletnią córkę, gdy tymczasem jego żona walczy o życie w szpitalu. Bohater by utrzymać siebie i córkę oraz zarobić na drogie leczenie żony od lat pracuje jako kierowca dla wysoko postawionego polityka. I jak to u polityka bywa władza stwarza mu nie tylko okazje, ale daje przyzwolenie do naciągania prawa. Słabość polityka do nieletnich prostytutek zostaje umiejętnie wykorzystana przez porywaczy, którzy dla okupu postanawiają porwać jego córkę. Zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności w akcję porwania zostaje wplątany główny bohater - Marlon wraz ze swoją córką.



Jest to najlepszy kryminał filipiński jaki dotąd widziałam, choć nie było tego wiele. Zarówno dramat młodego ojca, jego walka o utrzymanie rodziny i pomoc chorej żonie zostały bardzo dobrze nakreślone. Reżyser równie dobrze przedstawia zarazę filipińską, czyli prostytuowanie się dziewczynek. Genialnym posunięciem było też wplątanie w kryminał polityka, osoby która ma nie tylko znajomości, ale również ogromne wpływy. Filipiny jawią się więc krajem nie tylko o ogromnym ubóstwie, ale również wielce skorumpowanym. Ludzkie dramaty stają się przez to jeszcze bardziej tragiczne, a człowiek jest w stanie przekroczyć wszelkie granice, by utrzymać się na powierzchni. 



Reżyser Ron Morales bardzo umiejętnie przemieszał wątek dramatyczny z kryminalnym. Zbudował ciekawą nić powiązań zakończoną niezwykle czytelną intrygą. Warto więc doczekać do końca, bowiem on uzasadnia cały ten zgiełk i szamotaninę emocjonalną na ekranie. Muszę przyznać, że tym razem filipińskie kino w pełni mnie usatysfakcjonowało i nie znajduję powodów do narzekań.
Moja ocena: 7/10

niedziela, 22 czerwca 2014

SONG FOR MARION [2012]




Nie pamiętam kiedy ostatnio wylałam tyle łez, a można już liczyć wiadrami. Niemożebnie ckliwa i wzruszająca opowieść o przełamywaniu barier i akceptacji śmierci najbliższych osób.

Marion i Arthur to bardzo szczęśliwe małżeństwo. Aż trudno w to uwierzyć przyglądając się znaczącej różnicy ich charakterów. Ona niezwykle ciepła i sympatyczna starsza dama. On - zrzęda, maruda, mizantrop. Niestety ich szczęście dzieli śmiertelna choroba Marion. Jej jedynym marzeniem staje się występ w osiedlowym chórze dla emerytów. Gdy Marion umiera Arthur postanawia spełnić jej marzenie.

Zaskakująca jest waga emocjonalna tego filmu. Walka z chorobą bohaterki, konflikt Arthura z synem i jego wyalienowanie to bodźce pobudzające najgłębsze emocje. Umiejętny dobór utworów, które wykonują bohaterowie dodatkowo wzmacniają przekaz. Rzadko zdarza mi się wzruszać na tak przewidywalnych filmach, ale w przypadku SONG FOR MARION kompletnie się złamałam. Czy jest to więc film wybitny ? Z pewnością nie. Wprawdzie kreacje aktorskie od Vanessy Redgrave i Terence'a Stampa są na niezwykle wysokim poziomie, to nadal bardzo przeciętny film. Jeśli jednak są tacy, którzy lubią pełną wzruszeń historię o ludzkich dramatach, sympatyczną i przejmującą, to SONG FOR MARION idealnie te wymagania spełnia.
Moja ocena: 6/10 (za pełen wzrusz pełna pula)

sobota, 21 czerwca 2014

NEIGHBORS [2014]




Obawiałam się, że będzie to kolejna komedia dla kretynów z masą dżołków o blołdżobach, wypróżnianiu i wymianie płynów ustrojowych. Reżyser Nicholas Stoller umiejętnie zrównoważył przyciężki amerykański humor bolączkami świeżo upieczonych rodziców. Wyszło naprawdę fajnie.

Mac i Kelly to świeżo upieczeni rodzice. Cały swój majątek zainwestowali w dom. Ich spokojne życie w sympatycznym sąsiedztwie kończy się, gdy do domu tuż za ich oknem wprowadza się grupa studentów. I jak to studenci, życie towarzyskie rozpoczynają nocą i kończą nad ranem, co niekoniecznie sprzyja porannemu wstawaniu do pracy i bezproblemowemu usypianiu maleństwa. Mac i Kelly biorą sprawy w swoje ręce i rozpoczynają wojnę podchodową z krnąbrnymi sąsiadami.



Jak na głupiutką komedię ubawiłam się naprawdę dobrze. Duet Seth Rogen i Rose Byrne bardzo dobrze się zgrał. Stworzyli bardzo zabawną parę małżeńską dobraną emocjonalnie i dzielącą wspólne zainteresowania. Ta dwójka to bardzo wyluzowana para geeków świetnie radząca sobie w dorosłym świecie. Niekoniecznie jednak zachwycił mnie Efron. Jak dla mnie był zbyt drewniany. Za to w pełni zaskoczył brat Jamesa Franco.



Nie jest to z pewnością wysmakowana komedia z ostrym jak brzytwa sarkazmem i ciętymi ripostami. To typowa amerykańska komedia z domieszką żartów niezbyt wybrednych, ale zdecydowanie nie obleśnych i żenujących. Popłakałam się ze śmiechu w scenie z poduszkami powietrznymi, a komicznych sytuacji było w filmie wiele. Słowem, było zabawnie i z sensem, czyli tak jak lubię. Ogromny plus za ścieżkę dźwiękową.
Moja ocena: 7/10

NIGHT TRAIN TO LISBON [2013]





Określenie tego filmu mianem romansu jest kompletnym spłyceniem wartości jaką ten obraz reprezentuje. Cudowny film, nakręcony przez reżysera DOMU DUSZ, czy GOODBYE BAFANA. Obraz Augusta niesie w sobie ogromny nośnik nostalgii i tęsknoty i tylko on jest właściwą osobą, która potrafi te uczucia tak znacząco wyeksponować na ekranie.



Fabuła prowadzona jest w sposób retrospekcyjny. Starszy profesor mieszkający w Szwajcarii ratuje młodą damę w chwili zamiaru popełnienia przez nią samobójstwa. Gdy dziewczyna znika profesorowi pozostawia płaszcz i książkę. Książka, którą zacznie czytać, a która przywoła w nim tęsknotę za życiem, którego nigdy nie zaznał i ciekawość historii, którą w sobie niesie. Wsiada więc w nocny pociąg do Lizbony, a podróż ta przewartościuje jego życie kompletnie.



NOCNY POCIĄG DO LIZBONY to film nie tylko o utraconych chwilach młodości, o niespełnionych ambicjach czy przeszywającej nostalgii za czasami, w których bohater był zbyt powściągliwy, by podjąć ryzyko. Bille August przenosi nas do czasów dyktatury Salazara w Portugalii. Rysuje nam obraz ruchu oporu, prześladowań, strachu i terroru. Na tym tle miłość jest jedynie dodatkiem. Światłem, który oddziela bohaterów od mroku, którym się na co dzień otaczają. To niezwykle mądry i dojrzały film. Bez moralizatorstwa i młodzieńczej brawury. Z godnością i rozwagą ukazuje nam świat ludzi młodych widziany oczami osób starszych, którzy przeszli przez życie doświadczając każdej emocji.



Nosiłam się z tym seansem zbyt długo, za długo. A to tylko ze względu na durnowate kategoryzowanie tego filmu jako romansu. To niezwykle poruszający dramat ludzki, który gdzieś tam w tle ociera się o miłość i to w mocno gorzkim smaku. 
Film ujmuje nie tylko niezwykle ciekawym snuciem opowieści, ale rewelacyjnymi kreacjami aktorskimi. A przestrzał jest ogromny - Jeremy Irons, Lena Olin, Melanie Laurent, Martina Gedeck, August Diehl, Bruno Ganz, Tom Courtenay, Christopher Lee, Charlotte Rampling, czy Burghart Klaussner - sama śmietanka europejskiego kina. Każdy z tych aktorów stworzył niezwykle wartościową kreację nawet jeśli ograniczała się do kilku kwestii.
Może nie jest to film widowiskowy, zapierający dech w piersiach efektami i pełen blasków. Jednak umiejętność opowiadania Bille August dopracował do doskonałości i tym razem również nie zawiódł.
Moja ocena: 8/10

piątek, 20 czerwca 2014

JACK STRONG [2014]





Pasikowski powinien sobie na czole wygrawerować "i love kontrowersyjne kino". Choć do kontrowersyjności POKŁOSIA historii o polskim superszpiegu Kuklińskim daleko, mimo to do dziś nierozwiązane pytania kłębią się po niejednej głowie - bohater czy zdrajca. I po raz kolejny Pasikowski ubiera kontrowersyjność w historię kryminalną, którą z lekka ubarwia kinem akcji. Trzymajmy się jednak opcji kryminał, bo do JAMESA BONDA Strongowi daleko.



Historię Ryszarda Kuklińskiego powinien znać każdy, przynajmniej z lekcji historii. Jeśli przysnął to informuję, że nie chodzi o Ryszarda Kuklińskiego, seryjnego mordercę, znanego jako "The Iceman". Filmowy Ryszard Kukliński to pułkownik z czasów głębokiego PRL, który nawiązał współpracę z CIA, przekazując im tysiące stron informacji tajnych łamane przez poufne.



Pasikowski stworzył kino bardzo profesjonalne, jak na polskie standardy. Bardzo dobra scenografia i jeszcze lepsze odwzorowanie czasów głębokiej komuny, zarówno w wystroju wnętrz, charakteryzacji, jak i lokacji. Film wypadł bardzo autentycznie i bez żenady. Muszę przyznać, że filmy Pasikowskiego zawsze trzymały poziom i nie irytowały wieśniactwem i prostactwem znad Wisły. Ujmując krótko, JACK STRONG niczym nie odstaje od tego typu produkcji zachodnich. 
Również obsada nie zawiodła. Pasikowski umiejętnie dobrał skład aktorski. Oparł go na solidnych nazwiskach omijając serialowych celebrytów, Szyca i jemu podobnych jakościowo aktorów. Bardzo fajnie wypadł Patrick Wilson ze swoją polszczyzną.



Ciężko się przyczepić do JACKa STRONGa. Pasikowski umiejętnie wykorzystał wszystkie mocne punkty dobrego kina. Wciągająca fabuła, dobrze zrealizowana, a nie byłoby to możliwe bez solidnego scenariusza. Dobry soundtrack, choć Pasikowski miewał lepsze. Bardzo dobre zdjęcia i świetne aktorstwo. Cóż chcieć więcej, a właściwie oby więcej takich filmów - tego polskim reżyserom życzę.
Moja ocena: 7/10

czwartek, 19 czerwca 2014

HELLION [2014]





Produkcje sygnowane przez Sundance rzadko zawodzą. HELLION również do nich należy. Nie jest to może zapierająca dech w piersiach produkcja, ale z pewnością to solidny dramat, dobrze zrealizowany z zaskakująco dobrą obsadą.

Kat Candler przenosi nas do Teksasu. Samotny ojciec wychowujący dwóch synów boryka się ze stratą żony i problemem alkoholowym. Jego zaniedbanie rodziny ma ogromny wpływ na zachowanie dorastających synów. Starszy ma problemy z prawem, a młodszy tylko czekać, a podąży jego śladami. Po kolejnej wpadce wychowawczej pomoc społeczna odbiera ojcu prawo do opieki nad młodszym synem, powierzając go ciotce chłopca. Ta nieoczekiwana sytuacja staje się momentem zwrotnym w życiu bohaterów.



Candler obiektywnie przedstawia bohaterów. Ich zachowania, relacje nie pozostawiają złudzeń co do dalszych ich losów. Trudno współczuć mężczyźnie utraty jednego z synów, kiedy obserwujemy powolne ich staczanie. Brak zaangażowania ojca, buntownicza natura starszego z synów i odwieczny konflikt na tej linii nie pomaga w budowaniu współczucia u widza. Ale wydaje mi się, że reżyserce nie o współczucie do bohaterów chodziło. Bardziej o zwrócenie naszej uwagi, że zatracając się we własnym dramacie bardzo łatwo stracić kontakt z rzeczywistością. Mężczyzna bolejąc z powodu śmierci żony nie potrafi się podnieść z bólu czym zaniedbuje obowiązki wychowawcze. Nieszczęście bohatera wynika z braku osoby, która zwróciłaby mu uwagę na ten problem. Tragedia, która budzi go z letargu to cena, którą przyszło mu zapłacić za własną ślepotę.



Obraz od strony technicznej to przede wszystkim bardzo dobra ścieżka dźwiękowa i zdjęcia. Ogromny atutem są fajne kreacje aktorskie. Sympatycznie było oglądać Juliette Lewis w naprawdę dobrej roli. Bardzo ją lubię, a ostatnio niewiele ją widać na dużym ekranie. Zaskoczył pozytywnie Aaron Paul, a nie darzę go zbyt wielką sympatią. Na uwagę jednak zasługuje młodziutki aktor Josh Wiggis, który bardzo przypomina mi swoją grą aktorską równie utalentowanego młodego aktora Tye Sheridana.
Może nie jest to film, który porywa i oszałamia. Jest to jednak bardzo solidny dramat o ludzkich nieszczęściach, problemach wychowawczych i próbie pojednania.
Moja ocena: 6/10 (choć to mocne 6,5)

środa, 18 czerwca 2014

LILJA 4-EVER [2002]




Lukas Moodysson nie należy do moich ulubionych skandynawskich reżyserów. Zarówno wielokrotnie nagradzany FUCKING AMAL, czy MAMMOTH niekoniecznie przypadły mi do gustu. To filmy wprawdzie sprawnie zrealizowane, jednak brak w nich pewnego pierwiastka, który by mnie intrygował. Myślę, że tym pierwiastkiem jest umiejętność opowiadania, albo jej brak. Lukas porusza w swoich filmach ciekawe tematy, jednak ich sposób przekazywania kompletnie mnie nie przekonuje. Ten sam problem pojawił się przy okazji seansu z LILJA 4-EVER. 



Tematów o dziewczynach z byłego bloku wschodniego, które podstępem zmuszono do prostytucji pojawiło się w kinie wiele. Tytułowa Lilja to produkt postkomunistycznych przemian, rodzinnych tragedii, traum i głupoty. Dziewczyna porzucona przez matkę, bez rodziny i wsparcia ląduje na ulicy. Omamiona wizją krainy szczęśliwości wyjeżdża do Szwecji, gdzie zmuszona zostaje do prostytucji.



Nie jest to wielce oryginalny dramat, choć solidne ma podstawy. Widok patologii i bezmyślności jest rażący. A bezradność wynikająca z braku perspektyw na lepszą przyszłość porusza i wzburza. Nie do końca sposób przekazu mi jednak odpowiada. Z jednej strony prezentowana tendencyjność, sztampa, z drugiej silenie się na proste (prostackie byłoby zbyt mocnym określeniem) alegorie. 
Z pewnością nie jest to film, który utkwi mi w pamięci, choć poruszana tematyka aż się o to prosi. Zrzucam to jednak na karb zbyt dużej ilości obejrzanych filmów w podobnym klimacie. Niestety ten umknie mi w tłumie.
Moja ocena: 6/10

wtorek, 17 czerwca 2014

BLENDED [2014]




Czasami nie rozumiem dlaczego można nie lubić Adama Sandlera ? Ale o gustach się nie dyskutuje.
Od zarania dziejów lubiłam Adama. Odkąd obejrzałam OD WESELA DO WESELA moja sympatia wyłącznie się pogłębia. Dla mnie to typ gościa z ogromnym dystansem do siebie, jako człowieka i aktora. Ma w głębokim poważaniu opinie, kolejne Maliny i inne tego typu durnowate nagrody. Robi to co lubi i całkiem nieźle mu to wychodzi. Oczywiście ma swoje wpadki i dołki, jak każdy. Do mnie jednak trafia jego cięta riposta i totalne wyluzowanie na tematy, które większość ludzi uciska jak naciągnięta gumka w dupę. 



RODZINNE REWOLUCJE to przede wszystkim komedia rodzinna. Ogromny dystans do wychowywania swych pociech przejawia dwójka głównych bohaterów. On - wdowiec z trójką i ona rozwódka z dwójką. Przez chwilę ich drogi schodzą się na ślepej randce, by po wzajemnej interakcji skutecznie się sobą obrzydzić. Sytuacja zmienia się, gdy przez przypadek bohaterowie znajdą się w bajkowej Afryce.



Konstrukcja fabuły jest klasyczna i mało oryginalna. Wręcz od samego początku można obstawiać zakończenie i mało kto nie trafi bingo. Mnie jednak ujął niezwykle ciepły humor, bez fekalno-genitalnego przesadyzmu z A MILLION WAYS TO DIE IN THE WEST. Humor jest tu oparty głównie na dialogach, ciętych komentarzach, ripostach i niezwykle luźnym podejściu do macie/tacierzyństwa. Nie ma tu nadęcia towarzyszącego przewrażliwionym na punkcie swych pociech rodzicom. Brak napuszenia i gloryfikowania stanu, który potrafi być wrzodem na niejednym tyłku, mam tu na myśli rodzicielstwo. 



Adam i Drew bardzo dobrze wpasowali się w swoje role. Pamiętam tę dwójkę z bardzo zabawnego filmu 50 PIERWSZYCH RANDEK, czy wspomnianej wyżej komedii OD WESELA DO WESELA. Niezwykły urok Drew i naturalność Adama sprawiły, że para ta była autentyczna w swoich rolach. Cechuje ich wewnętrzne ciepło i swoboda w wyrażaniu myśli, czy emocji. Szkoda tylko, że zabrakło całej ekipy Sandlera, choć pojawił się Allen Covert, Jonathan Loughan, Mary Pat Gleason, czy Alexis Arquette oraz cała rodzina Sandlerów.
Wczorajszy podły nastrój RODZINNE REWOLUCJE skutecznie poprawiły. Uśmiałam się do rozpuku, wzruszyłam wielokrotnie, a o nudzie nie było mowy. Po raz kolejny nie zawiodłam się na Sandlerze, jego absurdalne skojarzenia i cięty ozór absolutnie wpasowują się w moje ramy.
Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 16 czerwca 2014

A MILLION WAYS TO DIE IN THE WEST [2014]




Lubię Setha MacFarlane, lubę TEDa, lubię jego próbę ożywienia skostniałej gali Oscarów i lubię FAMILY GUYa , jednak MILIONA SPOSOBÓW, JAK ZGINĄĆ NA ZACHODZIE nie lubię.



Nie jest to jednak komedia straconej szansy. MacFarlane jak zwykle bardzo umiejętnie stosuje gagi, wstawki znane tym, którzy zjedli zęby na kreskówce FAMILY GUY. Wprowadzając bohatera w epokę Dzikiego Zachodu kpi sobie zarówno z epoki, jak i jej obyczajów. I trzeba przyznać, że było kilka momentów, na których można boki zrywać. Jednak przesyt humoru genitalno - fekalnego stwarzał wielkie poczucie przesytu. Brak było zrównoważenia chamówy, choć niektórzy mogą uważać, że odskocznią stał się mocno wyeksponowany wątek miłosny bohatera. Dla mnie film okazał się ogromnie przesadny, choć lubię kpiny i ostry sarkazm.
Drugim mankamentem jest wspomniany wątek miłosny. Absolutny nadmiar rozterek z nim związany oraz przegadane sceny sprawiły, że film po prostu nużył. Brakowało lekkości TEDA, jego barwnego charakteru i wielowymiarowości. Humor w TEDZIE nie był tak jednostajny, jak w tym właśnie filmie.



Reasumując, wynudziłam się niemożebnie. Było wprawdzie kilka fajnych momentów, jednak na bite dwie godziny seansu i ćwierkające rozterki faceta porzuconego, szukającego ukojenia, było ich absolutnie za mało. Z pewnością bardziej barwnymi scenami były te z udziałem Giovanni Ribisi i Sarą Silverman. Fajnie nawiązano do filmu POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI oraz całkiem przyzwoite cameo z kilkoma wielkimi aktorskimi nazwiskami, no i plus za podśmiechujkę z wielkich oczodołów dziewiczej Amandy. MacFarlane jest jednak kopalnią pomysłów i liczę, że wyciągnie wnioski z tej malizny i wróci w wielkim stylu.
Moja ocena: 5/10

niedziela, 15 czerwca 2014

SOSHITE CHICHI NI NARU [2013]




Ciężko przejść obojętnie obok filmów Hirokazu Koreeda i gdybym miała wybrać jeden, który mogłabym polecić, trudny byłby to wybór. Koreeda posiada niezwykły dar tworzenia kina niezwykle emocjonalnego. Wprawdzie wybiera sobie dość trudne tematy ich ciężar jednak nie przytłacza. Jest w opowieściach filmowych Koreedy pewna lekkość przekazu, chmurka która niesie emocje, a na której osiada ciężar opowieści. Taki jest właśnie film JAK OJCIEC I SYN. Z jednej strony to mało zaskakująca historia, z drugiej emocjonalność jest niezwykle wyeksponowana i to ona czyni tę historię bardziej nieprzeciętną niż mogłoby się na początku wydawać.



Koreeda nie burzy murów. Wybiera sobie dwie rodziny i klasyczną historię pomyłek. Bogatą rodzinę Nonomiya, której wzorzec to mocno zapracowany mąż i opiekująca się dzieckiem żona. Na ich tle kontrastem jest niezwykle ciepła, wielorodzinna gromadka Państwa Saiki. Ogniwem łączącym są synowie tychże Państwa, którzy po porodzie zostali podmienieni swoim matkom.



Nieszczęście tych rodzin jest wręcz podręcznikowe. Informacja, którą zostają te dwie rodziny obdarowane staje się początkiem końca ich rodzinnej idylli. Niczym grad wielkości piłek lekarskich spada na ich głowy problem, który jest niezwykle trudny do rozwiązania. Choć w głowach rodziców kłębi się masa rozwiązań, tych racjonalnych i irracjonalnych, decyzja którą trzeba podjąć powoli rozkłada system, który skrzętnie sobie zbudowali.



Koreeda na tle tej mało oryginalnej historii tworzy niezwykły twist w postaci pewnego rodzaju doświadczenia, któremu poddaje obu chłopców. Nie wyobrażam sobie cierpienia rodziców i emocjonalnej chłosty jaką przechodzą i jeszcze trudniej jest mi odpowiedzieć "co bym sama zrobiła w takiej sytuacji". Koreeda jednak stawia pytanie i próbuje na nie odpowiedzieć. Wniosek nasuwa się prosty i równie schematyczny co całość fabuły - ludzkie więzi są nierozerwalne i bez znaczenia jest tu genetyka. Czasu spędzonego z dzieckiem nic i nikt nie jest w stanie odwzajemnić i utraconych więzi odbudować. Relacje rodzica z dzieckiem są niezwykle silne. I choć Koreeda pokazuje, że miłości można się nauczyć, a "instynkt macierzyński" jest równie zawodny co wiara w polityków, raz zbudowana więź między rodzicem a dzieckiem jest nierozerwalna.



Bardzo dobory dramat. Koreeda zbudował prostą historię z prostym przekazem ubierając w to zwykłych ludzi ze zwykłymi rozterkami. Obserwując rodziców trudno ich nawet osądzać o chwile słabości, wybuchy egoizmu, czy wzajemnych oskarżeń. W przekładzie Koreedy wydają się one być po prostu naturalne i niezwykle ludzkie. 
Polecam ten film, choć to dwie godziny ludzkiego dramatu, w który wpędził je czynnik ludzki, czyli zawiść i złość, a seans mknie jak shinkansen, w oka mgnieniu.
Moja ocena: 8/10