Strony

czwartek, 30 kwietnia 2015

BYEON-HO-IN [2013]

 

Wiele widziałam filmów południowo-koreańskich, ale dramatu sądowego sobie nie przypominam. Ciekawa forma połączona z iście orientalnym klimatem dodaje specyficznego klimatu. Woo-seok Yang w swoim debiucie reżyserskim połączył dwie kwestie. Jego film stał się próbą rozliczenia z niechlubnym okresem prześladowań studentów w Korei, a na dokładkę zaserwował nam azjatycki temperament w postaci energicznego i przedsiębiorczego bohatera.



Trzonem tej fabuły jest adwokat o imieniu Song. Persona non grata w towarzystwie prawników, który rezygnując z kariery sędziego postanawia dorobić się większej gotówki na nieruchomościach. Jego kariera nabiera kolorytu, gdy syn znajomej zostaje oskarżony o szerzenie komunistycznej propagandy, torturowany i osadzony w więzieniu. Po usilnych prośbach Song decyduje się na obronę chłopaka, a sam proces stanie się społecznym wezwaniem do przestrzegania wolności słowa i przekonań.



Nie jest to może wielce fascynująca historia, a fani kina azjatyckiego przyzwyczajeni do ostrych bójek i akcji spod brzytwy mogą czuć się zawiedzeni. Nie zmienia to jednak faktu, że obraz poprowadzony jest bardzo sprawnie i nie ma mowy o nudzie. Wiele wątków jest naprawdę zabawnych, a i sama postać głównego bohatera niejednokrotnie potrafi rozśmieszyć, zwłaszcza podczas płomiennych przemów okraszonych iście azjatyckim temperamentem. Tutaj należy nadmienić, że aktor wcielający się w postać Songa, znany fanom kina z filmów ZAGADKA ZBRODNI, PRAGNIENIE, czy z trylogii Chan-wook Parka o zemście, Kang-ho Song stworzył niesamowicie wyrazistą i dynamiczną kreację.



Polecam ten film fanom kina azjatyckiego. W moim przypadku jest to absolutna ciekawostka. Dramat sądowy w koreańskim wydaniu okazał się przyjemną rozrywką.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

WORDS AND PICTURES [2013]




Bo na początku było słowo. Czy na pewno? A może malowidła skalne, które tak pięknie ujął w swoim filmie JASKINIA ZAPOMNIANYCH SNÓW Werner Herzog. Film WORDS AND PICTURES na kanwie miłosnej historii zadaje bardzo intrygujące pytanie: słowa, czy obrazy wyrażają więcej emocji? Na to pytanie nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi. Zarówno w filmie, który podaje całą masę argumentów i kontrargumentów, jak i w życiu. 



Jak zwykle idiotyczne, polskie tłumaczenie filmu WYPISZ, WYMALUJ... MIŁOŚĆ opowiada o krótkim, acz burzliwym etapie życia dwójki profesorów amerykańskiego college'u. On - profesor anglistyki, mistrz ciętej riposty, znawca słowa. Ona - profesor sztuk pięknych, utalentowana i uznana malarka. Oboje po przejściach, oboje na rozdrożu. On leczy rany alkoholem. Ona swoją wyniszczającą chorobę zamyka oschłą i wyalienowaną postawą życiową. Kiedy ich drogi się splotą, odkładane dotąd decyzje będą musiały zostać w końcu podjęte.



Nie lubię romantycznych historii, a ta choć porusza wątek romansu wcale do najromantyczniejszych nie należy. Głównie za sprawą osobowości i charakterów pary głównych bohaterów. Kompletnie antypatyczne jednostki, a na piedestał wysuwa się bohater płci męskiej. Człowiek, który dla własnej wygody potrafi wrzucić w przepaść swój honor i nadwyrężyć zaufanie najbliższych. Gdyby można było określić go jednym słowem z pewnością byłoby to: łajdak. Cel uświęca każdy środek, nie ważne jak bliski sercu by on nie był. Ten lodowaty głaz w postaci profesora anglistyki kompensuje postać malarki. Subtelnej, wyciszonej, wymęczonej bolesną chorobą, ale bardzo zrównoważonej. Te dwie skrajne osobowości znajdą balans, który wyrówna ich mocno zwichrowane życie.



Bardzo przyjemnie oglądało mi się ten film. Głównie za sprawą niezwykle inteligentnych dialogów, ciekawie scharakteryzowanych, nieprzesłodzonych postaci i zdarzeń pobocznych, które koloryzowały wątek relacji głównych bohaterów. Z pewnością uroku dodawał duet Clive Owen i Juliette Binoche. Bardzo lubię oboje aktorów i trudno im cokolwiek zarzucić. Nie jest to z pewnością film, który wszystkim przypadnie do gustu. Jeśli ktoś jednak szuka odrobiny miłości w kinie, która nie jest tak lepka od słodyczy, aż mdli, to WORDS AND PICTURES powinien się spodobać.
Moja ocena: 7/10

ON THE JOB [2013]




Nie jestem znawczynią kina filipińskiego, choć kilka pozycji udało mi się obejrzeć i byłam z nich zadowolona. Bez większych więc oporów zasiadłam do seansu z ON THE JOB. Ten film mocno lawiruje pomiędzy kinem akcji, kryminału i dramatu, przynosi jednak wiele frajdy. Głównie za sprawą wartko prowadzonej narracji, jak i ciekawie poruszonego tematu korupcji.



Nie znam filmów reżysera Erika Matti oprócz noweli, którą udało mi się zobaczyć w zbiorze horrorków  ABCs OF DEATH 2. W swym pełnometrażowym filmie opiera się na wydarzeniach, które miały miejsce na Filipinach. Wprawdzie historia jest faktami inspirowana, nie zmienia to faktu, że jest wielce interesująca.
Oto, dwójka bohaterów, więźniów przechodzi bardzo oryginalną resocjalizację. W czasie swego pobytu penitencjarnego zostają wynajęci przez służby działające na rzecz polityków, by poza murami więziennymi pozbywać się niewygodnych oponentów. Cały proceder bierze w łeb, gdy dwójce płatnych morderców zacznie deptać po piętach młody, ambitny detektyw.



Film nie jest wielce widowiskowy, jednak jego sporym atutem jest wartka akcja. Prowadzenie fabuły przypomina filmy Stevena Soderbergha. Całości dodaje smaczku wtórująca akcji ścieżka dźwiękowa. 
Ten film trzyma bardzo dobrze skrojony scenariusz. Sam pomysł z zatrudnieniem więźniów odbywających karę, którzy potajemnie opuszczają więzienie, by na zewnątrz likwidować niewygodnych politykom ludzi, wydaje się być ciekawym pomysłem. Film wprawdzie dotyka przeżartego korupcją i kolesiostwem rządu na Filipinach i władzy w rękach wojskowej policji, fabuła skupia się jednak na wątku kryminalnym i etycznym, politykę pozostawiając jako tło dla opowieści. 



Polecam zatem wszystkim, którzy szukają w kinie ciekawych rozwiązań fabularnych oraz energicznie prowadzonej fabuły. A dla tych, którzy lubią wykraczać poza kino amerykańskie, czy europejskie będzie to nie lada gratka.
Moja ocena: 7/10

niedziela, 26 kwietnia 2015

...AND JUSTICE FOR ALL [1979]




Film Normana Jewisona, twórcy chociażby "Skrzypka na dachu", porusza dwie istotne kwestie. Jedną z nich jest tytułowa sprawiedliwość, drugą prawda. Problem postrzegania i przestrzegania tych składowych jest esencją tego filmu. Można już na samym początku zadać sobie pytanie: czym jest sprawiedliwość i czym jest prawda? I jak to przewrotnie mówią, punkt widzenia zależał będzie od punktu siedzenia.



Główny bohater, rewelacyjnie zagrany przez Ala Pacino, to młody adwokat. Początkujący, buńczuczny, pełen ideałów. Broni przeciętniaków, biednych i wyrzutków, kierując się przy tym mocno wbudowanym przez dziadka kodeksem moralnym. To właśnie moralność i etyka oraz pokrętne ich wypaczenia ukazują nam dwulicowość systemu sprawiedliwości. Ale nie tylko. Każdy bowiem system tworzą ludzie i to jaki on jest w głównej mierze zależy od nas samych. Można więc pokusić się o stwierdzenie: jaki system tacy ludzie, którzy go tworzą.



Ten film to przede wszystkim ogromny pocisk dla umysłu. Rozdwojenie pomiędzy tym co prawe, a zwykłym chamskim oszustwem, czy systemem, który potrafi zniszczyć wszystko, co spotka na swej drodze. Poruszanie się po grząskim temacie prawdy, która w zależności od tego, co się chce uzyskać i w jakim świetle się ją przedstawi staje się przekupną suką. Nie jest to film łatwy, ale jest on wyjątkowo aktualny. Ponadczasowość tej fabuły jest niezwykła. Dzieje się tak za sprawą prostej rzeczy. Film porusza się w temacie ludzkim, osobowościowym, etycznym, a nasze zepsute dusze nie zmieniły się od wieków. Nadal ludzkie ułomności, kompleksy, słabości i uprzedzenia biorą górę nad obiektywnością i bezstronnością w podejmowaniu decyzji. Decyzji, które niejednokrotnie mogą zaważyć na czyimś życiu.



Film jest genialny. Ogląda się go bardzo przyjemnie, głównie za sprawą rewelacyjne skrojonego scenariusza. Bardzo dobre dialogi, nie pozbawione kąśliwości, ale i prawdy o ludzkich zależnościach i zachowaniach. Genialnie zarysowana charakterystyka postaci, od tych prawych i krystalicznych, po zwykłe ludzkie szumowiny, którymi wcale nie muszą być ci, którzy siedzą na ławie oskarżonych. Wybitne kreacje aktorskie, zarówno pierwszy, jak i drugi plan przesycony jest znakomitościami. Obraz nie tylko zatrważa, ale również potrafi rozbawić. Tutaj polecam przekomiczną postać, którą jest sędzia z samobójczymi tendencjami.
Ten film to już klasyka kina, więc naprawdę warto po niego sięgnąć. Polecam!
Moja ocena: 8/10 [mocne 8,5]

sobota, 25 kwietnia 2015

MYSTERY ROAD [2013]




Australijski reżyser Ivan Sen to istny omnibus. Sam wyreżyserował MYSTERY ROAD. Napisał do niego scenariusz, muzykę. Zrobił zdjęcia, a wszystko zgrabnie zmontował. Pole do kpin niezwykle podatne, a jednak... Sen nakręcił ten film tak zgrabnie, że krytyka byłaby po prostu zwykłym krytykanctwem.



Przenosimy się zatem do spalonych słońcem pustkowi Australii. Do sennego miasteczka wraca po długiej banicji detektyw, który na dzień dobry zostaje wrzucony w ciężką sprawę morderstwa jednej z młodziutkich mieszkanek. Detektyw powoli, acz skutecznie próbuje rozwikłać tę tajemnicę. Po drodze będzie musiał się zmierzyć z niechęcią kolegów z pracy, szefa, mieszkańców, jak i własnej rodziny.



MYSTERY ROAD to klasyczny kryminał, utrzymany w dość mrocznej atmosferze, mimo pięknej, skąpanej słońcem, minimalistycznej, australijskiej scenerii. Akcja nie jest prowadzona w szaleńczym tempie, ale nie jest to również ujma dla tego filmu. Bohater ospale, acz skutecznie prowadzi dochodzenie, w wyniku którego spokojne dotąd miasteczko okaże się wylęgarnią czarnych charakterów i szemranych interesów. 
Film ujmuje swoim klimatem. Można zarzucać mu senną atmosferę, jednak reżyser tak umiejętnie buduje napięcie, by widz miał ochotę podążać za bohaterem. Film zamykają piękne zdjęcia, ciekawe ujęcia, ale też odwołanie do wciąż istniejącego na peryferiach Australii rasizmu. Sam reżyser wywodzi się ze społeczności aborygeńskiej i jego filmy problem tej mniejszości poruszają. Przymusowa asymilacja, dyskryminacja i prześladowanie oraz zepchnięcie rdzennych mieszkańców tych ziem na margines odbija się echem po dziś dzień. I wpływ stopniowego wyniszczania tej kultury jest w filmie MYSTERY ROAD odczuwalny.



Niestety zawiodła mnie scena końcowa. Do teraz nie rozumiem, dlaczego rozwiązano tak nieudolnie scenę akcji, w której trzech ludzi walczy o życie, a reszta siedzi, biernie się przygląda i czeka... no właśnie, czeka na co?! Brak logiki w rozwiązującej film scenie mocno zaważył na końcowej mojej ocenie, choć i tak uważam go za bardzo interesujący projekt.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]

czwartek, 23 kwietnia 2015

JUPITER ASCENDING [2015]



Powiem szczerze, że na samą myśl o nowym filmie braci [sic!] Wachowskich nie chce mi się pisać. Bo i w sumie, o czym tu pisać. Ot, smętny, inter galaktyczny łyżwiarz zapała uczuciem do królowej sedesów. A wszystko w otoczce rozbuchanego do granic możliwości CGI i opowieści fantasy godnej "Niekończącej się opowieści", choć jeśli o mnie chodzi, takie porównanie byłoby potwarzą dla tego filmu.



Zmęczenie produkcjami Wachowskich odczułam już po "Atlasie Chmur", choć sam film nawet mi się podobał. Poruszanie się w filozoficznym nieładzie, przemycanie górnolotnych, metafizycznych treści osnutych płytką fabułą przypomina mi ostatnie filmy Blomkampa, eposy Malicka, czy porażkę Nolana "Interstellar". Balansowanie pomiędzy powagą, a rozrywką dla mas zawsze trąci banałem i idiotyzmem. Pretensjonalność zabija ten film, ale nie jest jedyny gwóźdź do trumny. Szału nie robi również obsada. Za karygodny błąd uważam obsadzenie w rolach głównych duetu Tatum - Kunis. Oboje nie pozostawili złudzeń, co do swego talentu dramatycznego. Odgrywanie roli z tym samym durnowatym wyrazem twarzy wyszło im bezbłędnie.



Wachowscy po raz kolejny sporo zaczerpnęli z historii kina. Znajdziemy tu wiele naleciałości zwłaszcza z filmu Terry Gilliama "Brazil", ale też czuć atmosferę filmów duetu Caro-Jeunet, czy "Blade Runner'a". Jakby nie patrzeć JUPITER: INTRONIZACJA to kolejny wydumany projekt, który przejdzie bez echa w mojej filmowej pamięci, a wręcz będzie omijany wielkim łukiem. Nigdy nie przekonywały mnie miłosne bajeczki, w których przemyca się metafizyczne dylematy. CGI, które teoretycznie miało ten film wznosić na wyżyny, nie robi kompletnie żadnego wrażenia. Elfie uszy, jaszczury i słonio-ludzie wyglądają równie idiotycznie, co sam film.
Moja ocena: 3/10

wtorek, 21 kwietnia 2015

EVENTYRLAND [2013]




Lubię klimat filmów skandynawskich, niejednokrotnie obarczony sporą dawką melancholii, zwątpienia i przygnębienia. Liczyłam więc na wiele, jednak niewiele otrzymałam.
Fabuła tego filmu nie jest wywrotowa. Oto młoda Jenny i jej równie młody chłopak popełniają karygodny błąd. Wplątują się w narkotykowy biznes, za co zostaną surowo ukarani. Jenny odsiedzi parę długich lat w więzieniu z dala od swojej narodzonej za kratkami córki. A jej chłopakowi życie dokopie jeszcze mocniej. Po wyjściu z więzienia Jenny pragnie odbudować relacje z córką. Chroniczny brak gotówki wpędza kobietę ponownie w szemrane interesy, i jak łatwo się domyślić, różowo się to nie skończy.



Film zaskakuje wizualnie. Cudownie plastyczne zdjęcia i przepiękne ujęcia zachwycają i zachęcają do podążania za bohaterką. I to jedyny atut tego obrazu. Nie wzruszyła mnie natomiast historia kobiety. Nie jest to wina charakterystyki postaci, a sposobu jej ukazania. Jej wewnętrzny dramat, jak dla mnie, był zbyt słabo wyeksponowany. Urwane ujęcia, cielęcy wzrok i wzdychanie czasami nie wystarczają, by oddać ból psychiczny. Reżyser skupił się natomiast na gonieniu za króliczkiem. Bohaterka tak bardzo pragnęła odbudować swoje relacje z córką, że skłonna była podjąć każde, nawet te najdurniejsze decyzje.



Jak dla mnie film na raz. Nie będzie drugiego podejścia, choć obrazki z chęcią bym jeszcze raz podziwiała. Nie zaangażowałam się emocjonalnie w ten film, stąd tak słaba moja ocena.
Moja ocena: 5/10

AMAI MUCHI [2013]




Pierwsze spotkanie z filmem Takashi Ishii i raczej ostatnie. Wprawdzie jego film AMAI MUCHI nie należy do kina tak beznadziejnego, że kijem nie tykać, jednak nie są to moje klimaty. Póki co, nie zamierzam wchodzić głębiej w filmografię reżysera i niech tak pozostanie.



Film AMAI MUCHI zahacza o gatunek kina sexploitation. Opowiada historię Naoko, która została porwana w wieku 17-stu lat. Przetrzymywana, gwałcona i torturowana znajduje drogę ucieczki. Retrospekcyjnie prowadzona fabuła pozwala nam poznać Naoko kilkanaście lat po tragicznym zdarzeniu oraz obserwować wpływ jaki to zdarzenie na nią wywarło.



Obraz porusza skrajne emocje. Obserwowany gwałt i tortury oraz późniejsze sado-masochistyczne zabawy bohaterki nie należą do najprzyjemniejszych. Zaserwowana w filmie nagość nie tylko może odstręczać, ale z pewnością nie jest nasycona erotyką. Poziom brutalności nie należy do najlżejszych, a pokręcona psychika bohaterki skłania do refleksji. Czy jej zachowanie to typowy syndrom sztokholmski, czy przeżyty szok i dramat ukształtował w niej specyficzne odczuwanie przyjemności podczas seksu? Jakby nie patrzeć tego typu filmy mogą powstać wyłącznie w Japonii. Chore klimaty zahaczające o porno połączone ze zgrabnie uszytą fabułą wypadło niezwykle oryginalnie i przyzwoicie ciekawie. Z pewnością jest to jedna z bardziej oryginalnych produkcji, jakie ostatnio oglądałam.
Moja ocena: 6/10

niedziela, 19 kwietnia 2015

THE GRAPES OF WRATH [1940]




Powieść Johna Steinbecka "Grona gniewa" była głosem krzywdy i cierpienia. Wielki Kryzys odcisnął swoje piętno na każdym i stał się przyczyną do renowacji gospodarki, ale też okazją do zbijania wielkiego majątku. Nie bez kozery mówi się, że w czasach kryzysu ekonomicznego bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedni gryzą piach ziemi, po której stąpają. W tej atmosferze utrzymana jest powieść Steinbecka, którą rewelacyjnie na ekran przeniósł John Ford. Niewiele jest filmowych adaptacji, które dorównują słowu pisanemu. Ta w pełni oddaje ducha powieści Steinbecka.



Akcja toczy się w latach 30-tych. Rodzina farmerów zostaje zmuszona do opuszczenia swego domu. Wywłaszczeni bohaterowie podejmują karkołomną podróż do Kalifornii. Miejsce, które jawi się im niczym kraina miodem i mlekiem płynąca. W której nikt nie zazna głodu, a praca jest dostępna dla każdego. W czasie tej podróży spotkają się ze śmiercią, strachem, zwątpieniem, ale również z nieprzychylnością mieszkańców Kalifornii, władz i pazernych plantatorów.



Podróż bohaterów do ziemi obiecanej, przez znój i osobiste dramaty jest poddawana wielu próbom. Niezłomność bohaterów, ich pragnienie zaznania spokoju, odnalezienia domu, ukojenia i zachowania godności w tych okrutnych czasach jest budująca. Płynący z filmu antykapitalistyczny przekaz jest równie silny teraz, jak i w tamtych czasach. Wyzysk, brak szacunku wobec pracowników, czy marne wynagrodzenie, niewspółmierne do wykonywanej pracy, to hasła, które nadal są aktualne. Z pewnością dramat bohaterów jest ich własną, osobistą tragedią, jednak impakt tamtych czasów nie złagodniał, niesie się echem po dziś dzień.



GRONA GNIEWU to antykapitalistyczny manifest w pełnym słowa tego znaczeniu. Manifest przeciwko ubezwłasnowolnieniu człowieka do tego stopnia, że nie ma on możliwości wyżywienia siebie i swojej rodziny. Upadlające warunki życia i pracy. Brak godności osobistej i poczucia bezpieczeństwa. Prawo, które sprzyja bogatym, a biednym pozostawia bezsilność. Ten przytłaczający film pozostawia nas ze smutną myślą. 
Polecam. Ten film to klasyka sama w sobie, a dodatkowym atutem jest niezwykły talent aktorski ujęty zarówno w pierwszym, jak i drugim planie.
Moja ocena: 8/10

BLACK SEA [2014]




Kevin Macdonald jest jednym z lepszych brytyjskich reżyserów i takie tytuły jak CZEKAJĄC NA JOE, OSTATNI KRÓL SZKOCJI, czy STAN GRY powinny być wystarczającą zachętą. Nie jestem fanką filmów, których akcja ma miejsce w samolotach, czy łodziach podwodnych. I choć nie mam klaustrofobii brak wyjść awaryjnych w tych miejscach wystarczająco mnie przeraża.



Nie spodziewałam się wiele po tym filmie. Jakże jednak mile się zaskoczyłam. Film opowiada nam o zwolnionych przez korporację morską marynarzach, którzy chcąc odpłacić pięknym za nadobne decydują się na karkołomną wyprawę. Odnalezione złoto z czasów Hitlera, które spoczywa na dnie Morza Czarnego stanie się nie lada wyprawą, a jednocześnie nadzieją dla załogi na poprawę swojego życia.



Obraz Macdonalda trzyma niesamowite napięcie. Od momentu zejścia bohaterów na dno morza akcja rozwija się błyskawicznie. Zastosowano tu psychologiczne triki w postaci skłócenia ze sobą załogi, jak i politycznego niebezpieczeństwa. Spory ciężar położono na krytykę korporacyjnego wyzysku. Odnalezienie filmowego skarbu jest swoistą formą sprzeciwu wobec zasad zatrudniania, zwalniania i opłacania pracowników przez wielkie korporacje. Może jest to infantylne podejście, jednak w przypadku fabuły BLACK SEA sprawdziło się bezbłędnie.



Spory nacisk położono na konstrukcję postaci i zabarwienie psychologiczne filmu. Jak zwykle, gdy do głosu dochodzi sporej ilości gotówka, a w pobliżu znajdują się niezrównoważone psychicznie jednostki, nie ma możliwości, by nie wyszedł z tego niezły bigos. Pazerność połączona z paranoją daje upust filmowym twistom, ale i skutecznie podbija napięcie. Emocje w tym filmie targnęły mną solidnie. Jest to jeden z lepszych akcyjniaków, jaki mi przyszło oglądać z precyzyjnie nakreśloną intrygą. Obraz bazuje na dość prostych emocjach. Są one jednak tak wyważone, że nie rażą ckliwością i patosem. Dodatkowego smaczku dodaje fajna kreacja Jude'a Low, którego z wiekiem coraz bardziej lubię oraz piekielnie diaboliczny Ben Mendelsohn.
Moja ocena: 7/10

sobota, 18 kwietnia 2015

IL CAPITALE UMANO [2013]




Jakim algorytmem przeliczyć wartość ludzkiego życia? Czy będzie to wielkość zgromadzonego przez niego majątku, wkład w społeczność, czy jego wartość, jako człowieka prawego? Trochę na przekór reżyser Paolo Virzi próbuje odpowiedzieć na to pytanie, a odpowiedź będzie adekwatna do czasów, w których żyjemy.



KAPITAŁ LUDZKI to ciekawie opowiedziana historia dwóch rodzin, których losy zapętlają się, na skutek nieprzewidzianego wypadku. Fabuła podzielona na cztery części szczegółowo przybliża nam sytuację i problemy, z którymi borykają się bohaterowie. Virzi podzielił ich na grupy społeczne. Od najuboższych po średnią klasę do milionerów. Podzielił bohaterów na materialistów, tych bardziej łakomych na pieniądz, tych którzy wykorzystać chcą je dla dobra społeczności i tych, którzy dostrzegają możliwość zbicia majątku na krzywdzie ludzkiej.



Film ten to bardzo prosto opowiedziana historia. Mocno zarysowane postaci, wręcz charakterologicznie skrajne ukazują nam przekrój społeczeństwa w mikro skali. Autor wplątuje je w kryzys ekonomiczny, stawia na ostrzu noża ich życiowe plany i karze dokonywać wyboru. Virzi nadzieję widzi w ludziach młodych nie obarczonych nadmiarem bogactwa. Antykapitalistyczne nawoływania przecinają się praktycznie przez każde ujęcie. Mnie osobiście daleko do pokładania nadziei w przyszłość ludzkości w osobach niestabilnych emocjonalnie, czy z problemami psychicznymi, jednak Virzi widzi ich bardziej, jako studnię ideałów. 



KAPITAŁ LUDZKI to ciekawy dramat. Inne spojrzenie na ludzkie zachowania w skrajnych przypadkach. Czy jednak pozostanie mi na dłużej w pamięci? Nie sądzę. To jeden z tego typu filmów, które mimo wysokiej jakości przechodzą bez echa.
Moja ocena: 7/10

MORTDECAI [2015]




Nie mam pojęcia, co mnie naszło, ale obejrzałam przygody Mortdecaia. Film mocno nierówny, niepozbawiony elementów zabawnych, piękny wizualnie, z doborową obsadą. Niestety Depp kładzie ten film na łopatki, choć i samemu filmowi brakuje lekkości, a reżyser nie wykorzystał tkwiącego w postaci bohatera oraz samych aktorach potencjału.



Filmowa adaptacja przygód ekscentrycznego, angielskiego arystokraty, który boryka się z kłopotami finansowymi i para fachurą detektywa, kustosza i złodzieja powinna co najmniej przynieść nam niezobowiązującą rozrywkę podczas oglądania i frajdę. Mnie przez większość trwania seansu ciążył kloc w postaci Deppa i mocno nierówna fabuła. Pojawiały się sceny bardzo komiczne, ale przez większą część filmu było mdło, nudno i topornie. Reżyser David Koepp zapomniał najprawdopodobniej, że komedia powinna bawić, a postać Mortdecaia to solidny materiał na kupę śmiechu. Niestety zabrał się za niego Johnny Depp i po raz kolejny Mortdecai, z lekka gamoniowaty, nieporadny, fajtłapowaty, z przebłyskami geniuszu wąsacz zmienił się Jacka Sparrowa w uszytym na miarę garniturze, zamiast syfiastych łachów.



Depp od lat boryka się z łatą Sparrowa i od lat nie potrafi odciąć się od tej roli. Nie ukrywam, że jest to poniekąd wina reżysera, który nie potrafił aktora przystopować i naprowadzić na właściwy tor. Mortdecai według Deppa jest zbyt przerysowany, karykaturalny i Sparrowowski i sama nie wiem, co bardziej mi przeszkadza. Jeśli jednak przyjrzymy się głębiej drugi plan również nie zachwyca. Paltrow posągowa Pepper z Ironmana i McGregor, który balansuje pomiędzy twardzielem i maminsynkiem i ani jedna ani druga postać nie bardzo mu wychodzi. Paul Bettany nie miał zbyt wymagającej roli, choć moim zdaniem wypadł najlepiej.



Niestety film spisuję na straty. A szkoda, bo MORTDECAI to cudownie plastyczny materiał na przezabawną komedią na miarę RÓŻOWEJ PANTERY. Polecam porównać sobie te dwa filmy, a wtedy wątpliwości, co do jakości MORTDECAIa nie będzie żadnych. Film ma kompletnie zaprzepaszczony potencjał.
Moja ocena: 4/10

piątek, 17 kwietnia 2015

ODGROBADOGROBA [2005]




Słodko-gorzka opowieść o mieszkańcach małej, chorwackiej wioski, ich walki z samotnością i poszukiwaniu miłości. Ta ciekawa opowieść ukazuje nam losy dość pogmatwanej rodziny, w której senior z tęsknoty za zmarłą małżonką notorycznie popełnia nieudane próby samobójcze, jego córka boryka się z mężem lekkoduchem, a pozostała dwójka rodzeństwa szuka swego miejsca w życiu. Młody Pero, który głosi mowy na pogrzebach i jego siostra, niepoczytalna, głucha dziewczyna, której niewinność jest kąskiem dla miejscowej łobuzerii.



Reżyser i autor scenariusza Jan Cvitkovic kreśli nam dość cierpki obraz chorwackiej prowincji. Sielskość tego miejsca zbrukana zostanie brutalnością i nieopisanym okrucieństwem. Jeśli zagłębimy się w przedstawioną sytuację zauważymy, że clou wszelkich problemów, tych większych i tych mniejszych, wywodzi się z samotności, braku miłości i ciepła drugiej osoby. Bohaterowie niczym ćmy pragną dotrzeć do miejsca, które przynosi spokój i ukojenie. Brak uczucia bliskiej osoby skłania je do podejmowania dziwnych działań i obarcza skrajnymi zachowaniami. 



OD GROBU DO GROBU nie jest komedią w stricte słowa tego znaczeniu, choć nie jest to film pozbawiony elementów komicznych. To raczej gorzka przypowieść o rozstaniach, powrotach i poszukiwaniu swego miejsca w życiu. Nie każdemu jest dane zaznać miłości, jednak jej pragnienie jest tak silne, że nie pozwala osiąść na manowcach. Film Cvitkovica nie jest dziełem wybitnym. Ta prosta historia o ludziach i ich rozterkach przybliża nas do istoty naszego człowieczeństwa. Każdy z nas się rodzi, każdy umiera, jednak nie każdemu jest dana szansa na miłość.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6.5]

MY SWEET PEPPER LAND [2013]


Dziki Zachód na Dzikim Wschodzie, czyli jak honorowy i prawy szef irackiej policji rozprawia się z bandą miejscowych rzezimieszków, bezprawiem i korupcją. W pakiecie mamy walkę o honor kobiety i boską Farahani. Świetna zabawa konwencją gatunkową i naprawdę przyjemny obraz niepozbawiony humoru. Tak w skrócie można opisać film PEWNEGO RAZU NA DZIKIM WSCHODZIE.

 

Reżyser Hiner Saleem czerpie pełnymi garściami z kultury Zachodu i przenosi ją na kurdyjski teren. Miejsce, które po wyzwoleniu spod jarzma Saddama nadal opanowane jest przez miejscowych bandziorów. Główny bohater, niczym szeryf na swym rumaku, przybywa do zabitej dechami mieściny marząc o przywróceniu ładu i porządku w miejscu, które już na dzień dobry wita go bardzo chłodno. Przemyt broni do sąsiadującego Iranu i Turcji, handel przeterminowanymi lekarstwami i wciąż trwające walki o wpływy na tym górskim terenie sprawiają, że nie jest to miejsce przychylne uczciwym obywatelom. 


Obraz ten mimo sporych zachodnich naleciałości nie jest pozbawiony wschodnich wpływów. Wciąż poruszamy się po świecie islamskim, co jest bardzo odczuwalne na przykładzie młodej, niezamężnej nauczycielki. Brak męża osłabia jej pozycję w społeczeństwie i naraża na insynuacje oraz pomówienia. Kobieta staje się wbrew swoim zamiarom środkiem w tej nierównej walce, w której zarówno mieszkańcy, jak i system sprawiedliwości stoją po stronie przestępców. Reżyser idealnie przeniósł amerykańskie prerie w górzyste, wychłostane wiatrem i mrozem, górzyste tereny Kurdystanu, a dodatkowego klimatu nadają dźwięki piosenek Elvisa Presleya.



PEWNEGO RAZU NA DZIKIM WSCHODZIE to z pewnością interesująca pozycja dla fanów klasycznych i tych unowocześnionych wersji westernów. Wątki humorystyczne nadają lekkości obrazowi, a budujący się romans między bohaterami staje się odskocznią od brutalnego świata ciemnych interesów. Piękno tego filmu nie płynie ze scenariusza i fabuły, ale właśnie z wymieszania gatunków. To one sprawiają, że obraz Hinera Seleema jest niebanalny i niezwykle oryginalny, dzięki czemu te kilkadziesiąt minut przed ekranem staje się czystą przyjemnością.
Moja ocena: 7/10