Zanim dojdę do sedna, to chciałabym, tak na wstępie, gwoli, a priori, skonstatować... a czemuż by nie ?... ujęcia lata z tego filmu powinny zostać obowiązkowo pokazywane w ciemne, mroźne zimy, pełne białego gówna za oknem, które lada moment przerodzi się w szare błocko i napierdzielający z bieguna północnego przeszywający wicher... a jak będziemy już myśleli, że to koniec, że wiosna, że sad, że jabłoń i wiśnia w kwitnieniu, to nie nie nie, w bonusie, matka natura, walnie nam poziomym deszczem w twarz, tak przez dwa tygodnie non stop, a co ?!
Nienawidzę zimy !!!
A wracając do filmu LETNIE GRY I ZABAWY.
Są różne rodzaje terapii zajęciowej. Jest muzykoterapia, ergoterapia, arteterapia, nawet biblioterapia. Niech się mnie nikt nie pyta, co się w tym kryje, bo to masakra dla pedagoga jakaś, mnie absolutnie nie znana. W tym całym zamęcie terapii przeróżnych jakiś, są równie proste, błahe, znane każdemu, raczkującemu, czy chodzącemu: gry i zabawy. A do czegóż ja piję ?
Historia jest prosta, jak budowa przysłowiowego cepa. Wot, są piękne wakacje, Włochy, słońce, "morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew" ... ech, rozrzewnienie pełne. A w tym idyllicznym krajobrazie, rozgruchotanym rzęchem marki Ford nadjeżdża rodzinka, słowem patologiczna z lekka. Stanardowy licznik 2+2. On nie stroni od wódy i mordobicia. Ona kompletnie mu podporządkowana. Plus dwóch synów, wiek? podstawówka.
Rodzice tworzą związek iście sado-masochistyczny. Małżonek, to jeden z tych typów, który po serii lewych sierpowych na twarz oblubienicy i wyzwiskach typu "zobacz suko do czego mnie doprowadziłaś", po dziesięciu minutach na klęczkach niczym zbity pies wpada z bekiem, że przeprasza, że on już nigdy, że on już nie więcej... Ona zaś strzela mega focha, grozi adwokatem, że gudbaj, że ariwederczi roma, że newer ewer... a po pół godzinie zadziera kiece i wpada w ramiona. Uff..... masakra, psychologiczna walka bez rozstrzygnięcia. To syndrom sztokholmski, w której ofiara w końcu solidaryzuje się ze swoim katem.
Najgorsze w tym całym bajzlu jest to, że to sztuka w czterech aktach, codzienna, której widzami są dzieci. I tylko one de facto w milczeniu, kumulując tą całą złość, nienawiść do rodziców, bezsilność, brak oparcia, miłości... muszą sobie radzić z codziennością i starać się wyrosnąć "na ludzi". Co w ich przypadku, mając takie wzorce, jest prawie niemożliwe. Szlak trafia... bo to nie tylko film... to sceny, które znamy, jak nie z widzenia, to ze słyszenia. A skoro żyjemy w cywilizacji obrazkowej, więc gdy nie zobaczymy to jak grochem w płot...
Przytłaczający jest to obraz. Mnie osobiście zachowanie owej pary tak denerwuje, że nie jestem w stanie usiedzieć w miejscu. Najgorszy jednak jest w tym udział dzieci. Te gry i zabawy bowiem, to klu filmu. One powinny bawiąc uczyć, ucząc bawić. Powinny odstresowywać, uczyć zasad panujących w społeczeństwie, rozwijać. Natomiast w filmie zostały one ukazane, jako wyładowanie dziecięcych frustracji. Cały bagaż psychicznych usterek, który niosą, zostaje wypuszczony, jak wściekły pies z uwięzi. I nawet sama świadomość tych ułomności przez rodziców niewiele zmienia. To równie chwilowe, co deszcz na pustyni. Prędzej, czy później wszystko wraca do normy. Lato się kończy. Kończą się letnie przyjaźnie. Kończy się idylla... i czas wracać w te stare, dobrze znane śmieci.
Ten obraz był szwajcarskim kandydatem na Oscara. Z jednej strony historia nie poraża oryginalnością. Nie przenosi również zaskakujących prawd, takich których byśmy nie znali. Nie jest to też super wstrząsający obraz od strony wizualnej. Z pewnością jednak oddaje napięcie psychiczne bohaterów. Jednak to co mnie ujęło w filmie i sądzę również, że i krytyków, to zdjęcia. Piękne, soczyste obrazy lata. Kamera porusza się jak wiatr. Zaskakująco zmienia swoje położenie. Raz jest oczami bohatera, a raz cieniem na plaży. Naprawdę ujmujące zdjęcia i cudowne odgłosy lata. Moje oczy pobierały energię słoneczną z ekranu. To jednak za mało bym uznała ten film za bardzo dobry. Jest solidny, z pewnością, ale nie zaskakuje.
Moja ocena: 6/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))