Mam dylemat w przypadku tego filmu. Jest to efekt medialnej bańki mydlanej z ostatnich paru miesięcy, najprawdopodobniej. Niestety jej tematyka mnie mocno zmęczyła i raczej irytuje i męczy, niż porusza. A o co kaman ?
Najkrócej obrazując GOHATTO, to japoński odpowiednik Tajemnica Brokeback Mountain (2005) .
Oczywiście kwestia czasowa jest na tyle istotna, że wzorowanie się na powyższym jest wykluczone. GOHATTO to bowiem film z 1999r. Mam tu oczywiście na myśli poruszoną problematykę miłości homoseksualnej w kręgach typowo męskich, w których tego typu skłonności raczej nie dodają męskości. Więc tym bardziej są one tematami tabu. W świecie zdominowanym przez mężczyzn, w tej historii mamy świat samurajów, miłość homoseksualna z jednej strony nihil novi, z drugiej to obiekt kpin i drwin. I tak mniej więcej jest ona tutaj ukazana.
Główny bohater Kano to uczeń w szkole samurajów. Jego urok fizyczny bardzo szybko roznosi się echem w środowisku. To chłopiec o bardzo dziewczęcej urodzie. Jego delikatność i chłód roztacza nad mężczyznami aurę idealnej czystości i piękna. Jednak pod powierzchnią kryje się mrok i instynkt zabójcy.
Muszę przyznać, że jest pewien urok w Kano, który emanuje mocno z ekranu i jest to niesamowite uczucie. Niezwykle hipnotyzujący styl bycia, niewinność i nieświadomość swojej seksualności jest jak lep na muchy. Nie wydaje mi się jednak, by niewinność Kano była tak do końca nieświadoma. Im bardziej chłopak staje się pewien potęgi swej urody, tym bardziej stara się ją wykorzystać. W gruncie rzeczy rodzi się w nim potwór o idealnej mocy wielkiego manipulatora. Nikt z mężczyzn w jego pobliżu nie jest w stanie mu się oprzeć. Kokietuje, bawi się w gierki, które sprawiają, że jego odbiorcy mają coraz większą ochotę na więcej. Zarzuca swoją pajęczą nić, by potem odrzucić jak strawioną muchę.
Kano mimo swojej niewinności to postać okrutna. To rodzące się w nim zło i jednoczesne bycie samurajem jest dla niego idealnym inkubatorem i wytłumaczeniem morderczych upodobań.
W całej tej historii intrygujące i zastanawiające jest również podejście całego "kolegium" samurajów. Nie ma tu histerii, szoku, czy absolutnego zakazu miłości gejowskiej. Każdy patrzy na to z zaskakującym wręcz przymrużeniem oka. Panowie nie stronią od niewybrednych żartów, a gdy sytuacja staje się nieznośna, załatwia się problem jednym machnięciem miecza. Z drugiej strony... być może urok osobisty Kano i jego moc hipnotyzowania sprawiła, że ma więcej adoratorów, niż wrogów. Niewielu bowiem jest w stanie się mu oprzeć.
Może temat na film nie jest zbyt krzykliwy. Zwłaszcza w obecnych czasach. I podobnie jak w BATTLE ROYALE czasy na tyle się zmieniły, by historie przekazywane w filmach straciły swoją moc, zaskoczenie, czy efekt szoku. Obawiam się, że za parę ładnych lat, nie będzie już żadnej świętości, którą można by zbrukać. Wszystko zostanie już powiedziane, wszystko pokazane, a my staniemy się cynicznymi tetrykami. Ale taka już chyba kolej rzeczy każdego pokolenia.
O ile historia opowiadana jest dość leniwie, nie szokuje, momentami nawet bawi. O tyle zdjęcia i muzyka to prawdziwe dzieło sztuki. Jakże piękne kadry, cudowna scenografia i te dźwięki... miód dla oczu i uszu. Pojawił się oczywiście Kitano, który z trikiem mrugania prawym oczkiem znów mnie rozwalił na łopatki.
I mam problem... mimo, że historia nie poruszyła i powiem szczerze była lekko monotonna, sposób jej ukazania był niepowtarzalny. Do tego trzeba oddać, że postać głównego bohatera była skonstruowana na tyle przewrotnie, że nawet po seanse budzi sporo kontrowersji i stawia wiele pytań. A to spora sztuka...
Moja ocena: 7/10
ps. poniżej mała zajawka z soundtrack'a. Muzykę stworzył Ryuchi Sakamoto (BABEL, OSTATNI CESARZ, ICHIMEI)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))