... bardzo wymowny tytuł. Może symbolizować tak wiele. Dla mężczyzn może być to niespodziewana wizyta u proktologa (tutaj pozdrowienia ślę do Adasia Miauczyńskiego). Dla pań niebezpieczne przesuwanie się wskaźnika wagi w prawą stronę przy porannym ważeniu (pozdrawiam ciemną gorzką Lindt'a). Dla jednych koklusz w Bangladeszu. Dla drugich biegunka u domowego zwierzaka. A dla innych zakup nowego auta przez sąsiada ... po prostu IT'S A DISASTER.
Todd Berger ma trochę inną wizję katastrof. W jego oczach prawdziwą katastrofą są: cotygodniowe spotkania par przyjaciół i nagły wybuch bomby z ładunkiem radioaktywnym, którego chmura niesie ze sobą śmiertelne żniwo.
Reżyser dość przewrotnie pokazuje nam: co się stanie, gdy w czterech ścianach zamkniemy grupę najlepszych przyjaciół. To swoją drogą pewien eksperyment psychologiczny, który w założeniu twórców powinien być komedią. Ale niestety mało zabawną.
Bohaterowie to grupa czterech par, która spotyka się na cotygodniowym brunch'u. Niestety w między czasie katastrofa nuklearna skutecznie zamyka ich w domu, z którego jedyne wyjście to "nogami do przodu". Oczywiście klaustrofobiczny klimat zamknięcia powoduje u nich ogromny stres, dzięki któremu my widzowie, mamy okazję posłuchać prania brudów, wyciągania przeróżnych seksualnych tajemnic, histerii, fochów, użalania się nad sobą i jednego wielkiego bełkotu, w którym nie ma ładu ani składu.
Dialogi są naprawdę słabe. Relacje partnerskie to klisze. Para od pół roku się rozwodzi, by po jednej wielkiej kłótni i wyjawieniu sobie prawdy nagle zapomnieli o dotychczasowych niesnaskach i znów są zakochaną parą. Słabo! Nawet postaci są skonstruowane tendencyjnie. Z naciskiem na skład kobiecy. O ile mężczyźni w filmie są raczej nudni i mało wyraziści, o tyle kobiety to cały wachlarz postaw. Jest nawiedzona nimfomanka, zimna suka, wariatka lekomanka i uporządkowana pani domu, która zachowuje się jakby męczyła ją nerwica natręctw od urodzenia.
Powiem szczerze - to naprawdę słaby film. Zachęciła mnie niezła obsada. David Cross , Julia Stiles , czy America Ferrera. Swego czasu wróżyłam Stiles wielką karierę. Jednak od pewnego czasu gra w coraz słabszych filmach (Krzyk sowy
,
Between Us,
Gospel Hill
), albo w serialach, a jak już się trafi ślepej kurze ziarno to, masz ci los, trzecioplanowe (
Poradnik pozytywnego myslenia
,
Ultimatum Bourne'a
). Holyłud jest okrutny a latka lecą. Zaskoczyła natomiast Ferrera. Jej aktorska kariera jest niesamowicie zróżnicowana. Od totalnie banalnych komedii romantycznych (
Nasze wielkie rodzinne wesele
) do ciężkich dramatów (
La misma luna
) i thrillerów (Bogowie ulicy). Tutaj zagrała naprawdę dobrą rolę. Jej postać to z jednej strony bardzo racjonalna osoba, ciepła i przyjacielska z drugiej zagubiona wariatka.
Ponownie moje poszukiwanie komedii spełzło na niczym. Nie mam dobrego rozdania w tym tygodniu. Ten film jest zbyt monotonny, nudny by miał poruszyć. A dialogi tak płytkie, że w ogóle nie zabawne. Ale moja zaciętość nie daje mi spokoju, i skoro nie mogę znaleźć zabawnego filmu o niczym, albo takiego który jest tak głupi, że aż śmieszy, to mam zawsze wyjście awaryjne... BBC i Top Gear. Ta święta trójca zawsze skutecznie sprawi, że nie muszę się malować, by mieć minę Jokera :-)
Trzeba jednak przyznać, nomen omen, ten film to istna katastrofa.
Moja ocena: 3/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))