Strony

sobota, 31 sierpnia 2013

RENE




To czeski dokument, który na przestrzeni lat staje się relacją z życia przestępcy. Rene - recydywista, złodziej, mitoman. Zgrywa filozofa - intelektualistę. Pisze książki. Nawet je wydają. A przede wszystkim to mężczyzna, który żyć bez kratek nie może i nie potrafi.

Pierwszy raz zgarnęli go za kradzież w wieku 16 - tu lat. Reżyserka przez następne kilkanaście wytrwale śledzi jego losy. I tak na przestrzeni tych lat widzimy, jak Rene, niczym bumerang wraca do paki i wychodzi na wolność. W więzieniu marudzi o pragnieniu wolności i duszeniu się w ciasnej celi. Na wolności jęczy, jak to praca najemna nie jest dla niego. On jest ponad to ośmiogodzinne napierdalanie w robocie, samochody, mieszkanie itp.itd. Kradnie i wraca z powrotem do paki.

To typ depresyjny. Nie widzi w sobie i w życiu pozytywów. Nie ma żadnych celów. Zainteresowań. Jedynie pisanie, które w jakiś sposób okupuje jego nudzący się umysł. To malkontent, który widząc swoje ułomności i zdając sobie z nich sprawę, nie chce za grosz się zmienić. Zatwardziały, chory i spaczony umysł człowieka straconego. 
Jeśli przyjrzeć się głębiej genezie tej patologii znowóż wychodzimy z założenia, że porządne wychowanie to główny warunek normalności. Rozwiedzeni rodzice. Ojciec wstydzi się syna i ciągle go strofuje. Matka go nie chce, bo ma nowego faceta i rodzinę. I tak Rene przez większość swego dzieciństwa odbija się od ściany do ściany torpedowany słowami najbliższych, których dziecku nie powinno się mówić. Smutny to obraz człowieka. Na starcie straconego i bez szansy na poprawę. No ale niestety tak bywa. Takie jest życie.
Moja ocena: 6/10

piątek, 30 sierpnia 2013

SIMON KILLER




Jest pewien niepokój w nowym filmie 'a, który mocno mnie przyciąga i intryguje. Z drugiej jednak strony wydaje się być to miałka historia o niczym. Ale zanim...

Młody Amerykanin - Simon, po nieudanym związku postanawia leczyć swe rany w pięknym i romantycznym Paryżu. Poznaje uroczą prostytutkę, do której się przysysa i którą namawia do szantażowania swych klientów. Oczywiście cel jest jeden - kasa. Plan równie głupi, co jego realizacja. Ale to już musicie zobaczyć sami.



Najpierw minusy. Film momentami nuży. Bohater jest mocno irytujący. Trochę niezrównoważony psychicznie. Od życia niewiele chce. Jedno co wie na pewno, to konieczność zdobycia kobiety. Traktuje je trochę, jak pijawka swą ofiarę. Wysysa z niej to co najlepsze. A gdy się zużyje, lub, gdy w pobliżu napatoczy się lepszy towar, zostawia na pastwę losu wraz z całą masą problemów do rozwiązania. 
Bohater jest nieodpowiedzialny kompletnie. Jego egoistyczne potrzeby przysparzają masę kłopotów jego kobietom. Jego nonszalanckie podejście do życia polega jednak na tym, że jak tylko problemy zwalają się mu na głowę, zostawia je innym, a sam zwija żagle.
Campos dla urozmaicenia obrazu wprowadza sporo scen erotycznych. Trzeba przyznać, że są odważne. Niewiele one jednak wnoszą do samej treści. Są jakby zbędnym dodatkiem. Nachalnym wzbudzaniem emocji.



Plusem z pewnością są zdjęcia. Ciekawie wkomponowany dźwięk i świetna ścieżka dźwiękowa. I ujęcia bohaterów. Kamera podąża tuż za plecami postaci, jakby widz śledził każdy krok bohaterów. 
Stylistycznie film bardzo mi przypomina dokonania Gaspar'a Noe. I to uważam za ogromny atut. Jest coś niesamowicie niepokojącego w tych kadrach. Pewnego rodzaju prawda, o której boimy się dowiedzieć. Niczym bohater, wolimy schować głowę w piasek, niż odkryć w pełni karty. I to uczucie krąży do końca filmu. 



Niestety mimo fajnego klimatu z filmu wieje pustką. To bardzo plastyczny i fajny obrazek, który nie niesie ze sobą zbyt wiele treści. A szkoda. Uwielbiam filmy Noe'go, a Campos'owi bardzo do klimatów z jego filmów blisko. Jednak by urok trwał musi być jakaś wartość dodana. I tu pojawia się kompletna amba, ja tej wartości nie znajduję. To kolejna opowieść o niezrównoważonym młodzieńcu, który szuka ocalenia i wybawienia z własnych schiz w ramionach kobiet. Problem w tym, że po każdym związku pozostawia pole bitwy, w którym partnerki to ofiary. 
Campos mnie jednak tym obrazem na tyle zaintrygował, że z chęcią sięgnę po jego wcześniejszy film AFTERSCHOOL. Jestem po prostu ogromnie ciekawa, czy stylistyka i klimat filmu a'la Gaspar Noe, to zamierzony efekt, przypadkowy, czy jego indywidualny sposób postrzegania świata ?
Moja ocena: 6/10

czwartek, 29 sierpnia 2013

EL CUERPO




Oriol Paulo reżyser dość popularnego swego czasu filmu Oczy Julii (2010) nie odbiega w nowym obrazie od obranej stylistyki. Stworzył bardzo klimatyczny thriller, który ciekawie się ogląda, a mimo to czegoś mu brakuje.
I chyba trudno mi się będzie przekonać do filmów tego Pana, bo i OCZY JULII nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. 



Paulo snuje ciekawy kryminał, w którym detektyw szuka ciała kobiety, które w tajemniczych okolicznościach zniknęło z kostnicy. Fabuła staje się oczywista w momencie, w którym podejrzanym staje się mąż zaginionej. Ale niech to nikogo nie zmyli, to co bowiem widzimy nie będzie takie oczywiste, jak myślimy.
To bardzo ciekawie uknuta intryga. Nie będę jej zdradzała, bo cały smaczek właśnie w niej tkwi. Bez niej film byłby mdłą, teatralną, przegadaną historią o nieszczęśliwym i niespełnionym mężczyźnie, który utknął w związku z apodyktyczną i silną kobietą. 
Niestety mimo fajnej zmiany akcji film mnie znudził. Może ze względu na ową teatralność. Akcja w głównej mierze toczy się w kostnicy, która służy za salę przesłuchań. Może ze względu na nadmierne gadulstwo. A może po prostu nie pasuje mi styl Oriol Paulo. To już jego drugi film, który specjalnie mi nie leży, najwyraźniej nie ma między nami chemii.



Tak właściwie trudno mi nawet wymienić rażące mankamenty. To naprawdę rzetelny film. Fajny klimat, świetna intryga, a jednak, coś jest nie tak. Kompletny brak iskry. Jeśli jednak komuś OCZY JULII przypadły do gustu, to z pewnością polubi i EL CUERPO. Jest on bowiem zdecydowanie lepszy od poprzednika.
Moja ocena: 6/10

wtorek, 27 sierpnia 2013

DRINKING BUDDIES




bez Grety Garwig okazał się lżejszy i dużo bardziej przyjemny. Nigdy nie byłam fanką twórczości Garwig. Jest raczej średnią aktorką, a i jej scenariusze czasami męczą przeintelektualizowaniem. I jak widać rozstanie z Garwig wyszło Swanbergowi na dobre.




Reżyser nie odstaje tematycznie od swoich poprzednich filmów ( Noce i weekendy , Hannah wchodzi po schodach ). Nadal męczy temat związków damsko-męskich. Ale jakże przyjemne to męczarnie.
Tym razem Swanberg bierze na tapetę przyjaźń damsko - męską. Dwóch bohaterów, którzy mentalnie są wręcz jak bliźniacze rodzeństwo. Świetnie się dogadują. Ich umysły są sprzężone i działają na tych samych falach. Jest między nimi niesamowita chemia. Za każdym razem, jak są ze sobą widać i czuć tą nić wiążącą. Ich relacja jest typowo przyjacielska. Wspierają się, rozmawiają ze sobą, rozumieją się i wspólnie się bawią. Oboje jednak tkwią w swoich związkach partnerskich. I tu Swanberg kreśli genialną wprost historię, którą się wyłącznie obserwuje z zapartym tchem. Związki partnerskie tej dwójki oparte są bowiem na samych przeciwieństwach. Jakby Swanberg swoim obrazem próbował udowodnić lub obalić tezę, że przeciwieństwa się przyciągają.



Na podstawie relacji tej dwójki stwierdzamy, że nie do końca jest to prawda. Złożoność ludzkiej natury nie mieści się bowiem w ramkach. Decydują chwile, okoliczności, miejsca, a przede wszystkim ludzkie pragnienia. I tzw."timing" - osoby, sytuacje, które mogą przejść koło nosa niezauważenie, a które po latach okazują się sporym wyrzutem sumienia. 



Bardzo bardzo podobał mi się ten film. Ten magnes łączący bohaterów jest niesamowity. Czysta przyjaźń, choć nie pozbawiona głębszych emocji. Jednak te emocje są kontrolowane. Bohaterowie szanują bowiem siebie i mimo głębokiego między nimi uczucia szanują wzajemnie swoich partnerów. Jakby wyznaczyli sobie granicę, której przekroczyć nie wolno. Nie ma więc mowy o seksie, choć widać że po głowach im krąży. Jest jednak lojalność wobec wyborów, które podjęli i świadomość, że każde przekroczenie granicy będzie ostatnim dniem ich przyjaźni. I mimo zgrzytów, zlepów i trzasków jak bumerangi do siebie wracają. Oboje bowiem wiedzą jaki skarb posiadają - ta niewidzialna nić ich łącząca jest bowiem bezcenna.



Racjonalnie podchodząc do filmu, jest to rzetelne i dobre kino. Świetnie nakreśleni bohaterowie, bardzo dobre dialogi. Rewelacyjny soundtrack. Ciekawie przedstawione sytuacje. A przede wszystkich relacje, które chce się obserwować z każdą minutą coraz bardziej. Ja jednak nie potrafię podejść do tego filmu racjonalnie. Swanberg mnie wciągnął nosem tym obrazem. Może dlatego, że blisko mi do jednej z bohaterek tego filmu i jakoś tak absolutnie po drodze. I z jednej strony świetnie rozumiem ją i jej rozterki, a z drugiej jest czasami mocno irytująca, bo nie do końca tak samo bym postępowała.
Trudno mi więc wyzbyć się emocjonalnego podejścia do filmu, ale mimo wszystko polecam. W natłoku miałkich historii o związkach, singielkach i takich tam tere fere kuku, ten wydaje się absolutnie życiowy. A kto nie wierzy w przyjaźń damsko - męską, to zmartwię, można naprawdę można... tylko trzeba mieć wyznaczone odpowiednie granice i zdrowy rozsądek ;-)
Moja ocena: 9/10


ps. świetne kreacje aktorskie całej czwóreczki !!!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

SCARY MOVIE 5




Cóż... obejrzałam wszystkie części STRASZNEGO FILMU do tej pory, więc i tej ominąć mi nie wypada. Choć z pewnością i tu nie ukrywam nic by się nie stało, gdybym ten film olała.


Konwencję i zamysł tworzenia SCARY MOVIE każdy już pewnie zna. Jest to mniej lub bardziej chamskie darcie łacha z popkulturowej papki oraz popularnych horrorów wyprodukowanych w ostatnich latach.
I tak jako tło historii nowej części STRASZNEGO FILMU producenci wybrali sobie horrorek MAMA. Oglądałam go i fakt... rozwiązanie akcji w drugiej połowie filmu jest powiedzmy sobie śmieszne. I nie dziwi mnie wcale, że twórcom ten właśnie tytuł przypadł do gustu. W każdym bądź razie jest co parodiować. A oprócz MAMY zjechano takie produkcje, jak:
  • PARANORMAL ACTIVITY
  • RISE OF THE PLANET OF THE APES
  • BLACK SWAN
  • INCEPTION
  • EVIL DEAD


Konwencja parodii jest prosta jak budowa cepa - ma być głupio a najlepiej jak jest głupio i totalnie bez sensu. Wprowadzono do grona aktorskiego kilka znanych nazwisk, które ostatnimi czasy ostro podbijały plotkarską scenę dla przykładu: Lindsay Lohan. Zastosowano parę tanich chwytów zgodnie z zasadą sex sales. No i oczywiście jest obraźliwie, obelżywie, szokująco i beznadziejnie głupio. I nawet uśmiałam się niejednokrotnie, ha ! Jednak najbardziej brakowało mi :-(

Kto ma ochotę na stratę czasu to polecam. Kto ma zacięcie na ambitniejsze zajęcie to absolutnie nie. Ja póki co odhaczam tą część, jako najgorszą z serii i czekam na następną, bo i tak sobie nie podaruję :-)
Moja ocena: 3/10

Maraton filmowy z R.I.P.D, EMPIRE STATE, THE FROZEN GROUND, NOW YOU SEE ME, STORIES WE TELL



Ostatnio stwierdziłam, że najlepiej odpoczywam przy filmach. Więc sobotnie wymęczenie zrekompensowałam sobie maratonem filmowym. I pokrótce wrażenia z seansów, które opiszę w kolejności od najsłabszego do najlepszego filmu. I tak ...


R.I.P.D



To dziwny mezalians westernu, osadzonego w czasach współczesnych z ideą serii MEN IN BLACK. Dwójka agentów zza światów eliminuje złych umarlaków ze świata rzeczywistego. Problem pojawia się, gdy potworki spiskują i kombinują, by z ziemi zrobić cmentarzysko. A tak właściwie to problem tkwi jeszcze głębiej... ten film jest absolutnie zbędny i niepotrzebny. Świat filmowy świetnie poradziłby sobie bez tego cudaka.

W sumie film jeszcze ratowały przyzwoite dialogi, humorystyczne wstawki, czy pomysł ze zmienionym ID bohaterów, widocznym wyłącznie "żywym". A już bez 'a obraz ten byłby nie do zniesienia.
Gówniane rozwiązanie fabuły niczym z INDIANY JONES. Posągi, złoto, ofiary - brakowało jeszcze zaginionej Arki. Do tego absolutnie słabo wykreowani złoczyńcy, czyli tzw. umarlaki. Już nie tylko pod kątem fabularnym, ale wizualnie zabrakło tu kompletnie oryginalności i pomysłu. Potwory z MEN IN BLACK wydają się przy tym rewelacyjne. I nie wspomnę już o wątku romantycznym zerżniętym z DUCHA ze Swayze'm.

No niestety, mimo kilku atutów obraz jest słaby. Może gdyby autorzy pokusili się o coś bardziej oryginalnego, niż tworzenie klisz i zrzynanie z innych blockbusterów, to może... może byłoby przyzwoicie. Choć w przypadku Reynolds'a to raczej nie ma co się rewelacji spodziewać. 
Także nie polecam... chyba, że ktoś chce popatrzeć sobie na szalejącego w kowbojkach Bridges'a. Swoją drogą tym swoim południowym, kowbojskim bełkotem po TRUE GRIT nie robi już tak wielkiego wrażenia.
Moja ocena: 3/10

EMPIRE STATE



No poddałam się. Z dwóch powodów The Rock (trzeba pociągnąć do końca tę jego filmową passę) no i młoda Roberts, która też nie zasypuje w tym roku gruszek w popiele. Jestem jej ciekawa, choć póki co bez szczególnego zachwytu.

Dwayne goryl Johnson ma farta do historii opartych na faktach. Niedawno oglądany przeze mnie INFILTRATOR, czy PAIN AND GAIN, a teraz EMPIRE STATE. I w sumie sporo łączy PAIN AND GAIN z EMPIRE STATE. Już nie tylko za sprawą The Rock'a, ale przede wszystkich kryminalna fabuła i absolutnie skretyniali bohaterowie.

Johnson odgrywa rolę, którą potrafi najlepiej, czyli policjanta. Ściga kolesi, którzy napadli na dyspozyturę pieniędzy. Główny bohater () to chłopaczek, który pracuje w niej, jako ochroniarz. Pochodzi z biednej greckiej rodziny. Oczywiście rodzina jest w finansowym tarapatach. Chłopak też groszem nie śmierdzi. Do tego znajomi to kasiaci kryminaliści. Więc możliwość dostępu do łatwej kasy świerzbi i wierci dziury w mózgu. Razem ze swoim przygłupawym kolegą () postanawiają zwinąć kasiorę z dyspozytury.

Film oglądałoby się naprawdę przyzwoicie, gdyby nie rażąca głupota bohaterów. O ile pomysł z wyrwaniem kasiory ma jakieś ręce i nogi, o tyle sposób myślenia zarówno głównego bohatera, jak i jego kolegi jest rażący i irytujący na maksa. Głupota wylewa się im porami. Naiwność i zerowy brak inteligencji idą w parze. Głupi i głupszy, jak słowo daję.
I nawet The Rock tak nie irytował. I klimat lat 80-tych nie poprawiał humoru. I przyzwoicie nakreślona fabuła. A bohaterowie... rozpacz, dno, muł i wodorosty.
Trzeba jednak przyznać, że jedynym aktorem, który świecił na ekranie był właśnie debil nad debilami Angarano. Już zaczęłam go nienawidzić, ale doszło w końcu do mnie, czemu chłop winny, że wziął taką rolę.
Także na własną odpowiedzialność, można pyknąć na niedzielne poobiedzie, ale bez szału, za to z masą irytacji ;-)
Moja ocena: 4/10


THE FROZEN GROUND


A to klasyczna historia o seryjnym mordercy. Akcja toczy się na Alasce i to jedyny oryginalny wtręt. Bohater też z charakterystycznego mordercom profilu się nie wybija. Przysłowiowy ojciec - dzieciom, co to muchom w dzieciństwie skrzydełka odrywał, a koty za ogon do zderzaków przywiązywał.
Historia wprawdzie na faktach, więc możemy spodziewać się lekkiego powiewu zimnego powietrza na karku. Nawet fabuła dość wzorowo odtworzona. Faktów nie przekoloryzowano zbyt mocno, więc jest dobrze.  

Jest Cusack. Jest Cage. Obaj panowie grają przyzwoicie. I co tu dużo mówić. To naprawdę niezły film i tyle. To jedna z tych historii, którą lepiej oglądać, niż ją opisywać, bo jest tak przeciętna, że nie ma nawet o czym. Z pewnością wejdzie w kanon kolejnego filmidła o losach popierdoleńca roku. A jak na reżyserski debiut jest rzeczywiście nieźle.
Moja ocena: 6/10
 


NOW YOU SEE ME


Czy z taką wypasioną obsadą może być źle ? Nie da rady, no nie da. I zaczynam mieć z spory problem. Jak dla mnie to mocno nierówny reżyser. Tworzy albo słabiznę w postaci serii TRANSPORTER, czy CLASH THE TITANS. A następnie zadziwia naprawdę dobrymi filmami jak DANNY THE DOG, czy właśnie ten film.

Historia przypomina nieco przygody bohaterów serii OCEAN'S. Różnica taka, że bohaterowie to zawodowi iluzjoniści, a złodziejski proceder ma głęboko psychologiczne uzasadnienie. Jeśli do tego dodamy motyw zabierania bogatym i dawanie biednym, to kryminalna otoczka w którą wpadają główni bohaterowie staje się wybielona, jak po nadmiernym użyciu Domestosa.

Ale krótko... gwiazdorska obsada zagrała gwiazdorsko. Choć mnie podobał się głównie Woody, a wkurwiał sepleniący "człowiek bez karku" Eisenberg. Jego werbalne torpedowanie zawsze mnie irytowało, a brak szyi po prostu wizualnie odrzuca. Fajnie prowadzona intryga. Powoli odkrywano karty i smaczek zostawiono na sam koniec, tak jak powinno być. Do tego fajne dialogi. Było miło, sympatycznie i seans ten zaliczam do dobrych. Choć do poziomu ILUZJONISTY,  czy PRESTIŻ jest jeszcze daleko. Mimo to polecam. Fajna rozrywka.
Moja ocena: 7/10

STORIES WE TELL


Od TAKE THIS WALTZ stałam się wielką fanką filmów
Ta kanadyjska reżyserka/aktorka swoim podejściem do tematów kobiecych przypomina mi australijskie kino spod znaku  
Kino kobiece jest traktowane mocno po macoszemu. I irytuje podejście, że kino babskie to albo romans albo melodramat z przewagą romansu. Problem bowiem nie tkwi w ilości kobiet za kamerą, ale umiejętności przekazywania kobiecych historii w sposób jasny, klarowny i życiowy bez zbędnej ckliwej otoczki. Niestety faceci nadal połowy z tych filmów nie zrozumieją. I to chyba największy dla nas - kobiet problem :-)

I ponownie Polley porusza temat związków i emocji, uczuć kobiety na przykładzie swojej własnej rodziny, a w szczególności losów zmarłej matki. Jedni mogą to uznać za pranie brudów, niepotrzebną wiwisekcję problemów rodzinnych, czy autorską psychoanalizę. 
Ja w tym filmie widzę przede wszystkim kobiety. Ich tajemnice, pragnienia, radzenie sobie z trudami życia. Pogodzenie pracy z rolą matki i żony. Poświęcenia jakie z tego płynął. I marzenia... te wydawałoby się niedoścignione, a w zasięgu ręki. Jednak koszt ich jest tak wielki, że wymaga ofiar.

Polecam ten film wszystkim kobietom. Kobietom - żonom. Kobietom - matkom. Kobietom - singielkom. Wszystkim kobietom bez różnicy wieku, czy statusu. Pięknie opowiedziany dokument. Okiem kobiety. Ciepły, przejmujący i życiowy. Pełen rozterek, goryczy i jednocześnie wybaczenia. Nie wybarwia się losów bohaterów. Nie usprawiedliwia. Raczej szuka zrozumienia. A najwspanialsze jest to, że nawet mężczyźni potrafią przyznać się do błędów i zrozumieć w końcu, po latach i tragediach ... kobietę. Zawsze bowiem wychodzę z założenia, że lepiej późno, niż wcale.
Polecam!
Moja ocena: 8/10


sobota, 24 sierpnia 2013

WE'RE THE MILLERS




Chyba zacznę od podsumowania dla odmiany. Wszystko, co najlepsze w tym filmie zaprezentowano w trailerze. Cała reszta jest średnio zabawna i tandetna.

Bardzo się podjarałam tym filmem z momentem obejrzenia po raz pierwszy trailera w kinie. Pomyślałam sobie wtedy, że może to być zajebista komedia w stylu przygód rodziny Griswoldów. Niestety film mi nie podszedł. Ani humor, ani bohaterowie, ani ich "przygody".
A zaczyna się od tego, że główny bohater jest dilerem narkotyków. Popada w spore kłopoty i by z nich wyjść w jednym kawałku musi przewieźć z Meksyku sporą dawkę narkotyków. Ma mu w tym, w roli piłki zmyłki, pomóc striptizerka, opuszczony przez matkę młodociany sąsiad i uliczna typiara. Wszyscy oni mają tworzyć słodką i uroczą rodzinkę Millerów. 


W filmie zastosowano masę klisz. Bohaterów na potrzeby publiki mocno złagodzono. Diler handluje wyłącznie marją. Oczywiście wyłącznie dorosłym. Striptizerka wprawdzie się rozbiera. Ale seks za kasę to samo zło. Mało tego nie ma co liczyć na full frontal. A dzieciątka są słodkie, mimo swego życiowego rozdroża - nie przeklną, nie wciągają koki w nocha, nie puszczają się po kątach za szmal. Wot, każdy ma swój krzyż, ale to taki przyjemny i zabawny krzyżyk, którego przeżuje każdy kowalski.


Do tego dochodzi fantazyjne rozwiązanie akcji. Słowo "fantazyjne" to istny sarkazm, bowiem złoczyńcy wypadają jak sfermentowana fasola z puszki. Totalnie bez sensu, od czapy i kompletnie beznadziejnie.
Tak w ogóle opisywanie komedii jest mocno subiektywne. Humor mnie, poza kilkoma całkiem dobrymi wstawkami, absolutnie nie ruszał. Tak właściwie zastanawiam, który moment filmu był najzabawniejszy i najoryginalniejszy i stwierdzam, że motyw z robieniem loda przez małolata meksykańskiemu policjantowi był najlepszy i najlepiej spieprzony. Chyba najgorsze w tym filmie jest to, że autorzy wymyślają fajne scenki, które są rated R, a potem się ostro z nich wycofują, bo przecież film wygląda jakby był rated G. I robi się miałko i jałowo.



I jak zwykle nie będę polecała komedii. Musicie przekonać się sami, czy ten sposób rozbawiania widza wam odpowiada. Mnie naprawdę średnio i absolutnie bez szału. Do tego sympatyczna Aniston, jak zwykle nie pokazała, ani cycka, ani gołej dupy. A szkoda. Stara się robi. Niedługo nie będzie co pokazywać. I do tego jest "one lousy stripper". Kurcze mogli załatwić jej chociaż profesjonalną dublerkę nie byłoby przynajmniej ściemy :-).
Moja ocena: 5/10

piątek, 23 sierpnia 2013

UNDEVA LA PALILULA




Film ten już lądował w koszu. Już miałam go na widelcu, by ostatecznie spuścić w otchłań nicości. A coś mi wewnętrznie mówiło ... poczekaj, sprawdź, daj szansę, chociaż 15 minut...
Słuchaj swego inner voice, słuchaj, głupie ono nie jest. Genialny debiut. Rewelacyjna realizacja. Świetny pomysł. Boszsz... jakżeśmy marni w tej swojej rodzimej kinematografii. Słowo daję.




Tej fabuły po prostu nie da się opisać. Akcja dzieje się w komunistycznej Rumunii. Oszalałej na propagandzie Ceausescu. Gdy do pewnej dziupli na rumuńskim zadupiu przyjeżdża w zastępstwie zmarłego lekarza nowy narybek. Doktorek pełen nadziei płynących z nowego miejsca pracy i marzeń o świetlanej karierze szybko zostaje wchłonięty przez przechlane i rozpuszczone pospólstwo. A mieszkańcy to kolorowy zbiór nierobów, zawadiaków, leniów śmierdzących, złodziei, kurwiarzy, a przede wszystkich pijaków. W Paliluli wszyscy chleją. A kto nie chleje ten nie żyje. Tam się nawet nie je. Alkohol leczy, żywi i uszczęśliwia.


Film ma niesamowity klimat. Surrealistyczny, mroczny i teatralny. To pewnego rodzaju podróż w kino Jeunet'a, czy Lynch'a. Do tego przemieszany bałkańskim poczuciem humoru i swojskością filmów Kusturicy. Bałkańskiego ducha słychać w absurdalnych przypowieściach, śpiewach, czy zabawie. 
Film jest parodią czasów komunizmu. Tamtejszego życia i społeczeństwa. Jednak poziom groteski i czarnego humoru jest powalający. Bohaterowie komicznie przekoloryzowani. Biały doktor - udający murzyna. Hermafrodyta zmieniająca płeć w świetle księżyca. Bezzębny komunista Trocki, którego głupota i partyjne zaślepienie jest porażające. Cały film wręcz obfituje w sytuacje, które są jedną wielką kpiną ówczesnego systemu.


Ten film z pewnością nie przypadnie wszystkim do gustu. To kino specyficzne. Pełne absurdów i surrealistycznych sytuacji. Ja również nie należę do fanek kina "przekombinowanego". Jestem prostą dziewczyną i nie lubię, jak robi mi się wodę z mózgu. Jednak rumuński reżyser poziom absurdu zrównoważył sporą dawką humoru. Momentami po prostu pękałam ze śmiechu. Trzeba jednak mocno uważać na seansie, by w pełni rozkoszować się jego urokami. Mnie totalnie wciągnęło. 

Mimo wszystko polecam. Myślę, że spodoba się tym, którym klimaty filmów Jeuneta mocno przypadły do gustu. Mnie podoba się w nim absolutnie wszystko. Postaci, humor, muzyka, zdjęcia, scenografia - bomba. Absolutna niespodzianka miesiąca !
Moja ocena: 8/10

czwartek, 22 sierpnia 2013

STAR TREK: INTO DARKNESS, I DECLARE WAR, A SINGLE SHOT ... czyli pożegnanie się z labą


Niestety okres urlopowy musiał się zakończyć. Słodkie chwile lenistwa, opierdalania się, przerzucania z konta w kont, nieuzasadnionego pocenia i zlasowania mózgu kompletnie się skończyły. To najlepsze lato jakie pamiętam od lat. Piękne, gorące, słoneczne... i bez napieprzającego, wiecznego wietrzyska znad morza. Tiaaa.... ale filmowo. Filmowo zapodałam sobie trzy filmy, kompletnie od czapy. Bez żadnych podtekstów tudzież podobieństw. Trzy filmy jako zakończenie z przyjemnymi wakacjami. I naprawdę dobre rozdanie się trafiło.


STAR TREK: INTO DARKNESS




Miałam iść na ten film do kina. Jednak porządny zawód na części pierwszej mocno mnie do tego zniechęcił. I teraz widzę, że był to błąd. Trza było się odbrazić na Abramsa.
Wyrosłam na serii z 'em i nie podobali mi się odtwórcy głównych ról z wersji z 2009r. i nadal nie podobają. Jednak czas leczy rany i jakoś ich mordy już mi się opatrzyły. 
Ale krótko ... załoga Enterprise walczy z bezwzględnym terrorystą oraz próbuje powstrzymać zapędy autorytarne jednego ze swoich wojskowych przywódców.

Oglądając nową wersję przygód załogi Enterprise nie opuszczało mnie przeczucie, jakby Abrams zrobił krok milowy do przodu w stosunku do poprzedniej produkcji. Nagle bohaterowie zaczęli być sympatyczni, nagle mają poczucie humoru, nagle wydają się jacyś bardziej przyziemni. Samo przeniesienie części akcji na Ziemię z pewnością w tym przeświadczeniu pomogło. Choć są to mocno subiektywne odczucia.

Efekty specjalne były świetne. Może bez jakiś specjalnych fajerwerków, ale przyczepić się też nie ma do czego. Nowa wizja Londynu z pewnością robi wrażenie. Poza tym fabuła... na pewno jest bardziej sensowna, niż w ELIZJUM. Mało tego cały film jest o wiele bardziej porywający, niż nowe dzieło Blomkampa. Przez cały film przygód bohaterów chciałam więcej i żal się zrobił przy napisach końcowych. 

No i Do dzisiaj nie mogę pojąć fascynacji serialem z jego udziałem, ale generalnie cały ten szał serialowy mocno mnie grzeje. Zastanawiam się, czy jego wybór do roli Khan'a był rzeczywiście najlepszy ? Wprawdzie zagrał bardzo dobrze - boski tembr głosu. If his look could kill, it probably will, ale... nie była to jakaś nadzwyczajnie porażająca rola filmowego villain'a. Brakowało mi rozszerzenia wątku z jego udziałem. Trochę jakby nie miał zbyt wielu możliwości na rozwinięcie skrzydeł. I takim oto sposobem dochodzę do wniosku, że każdy inny dobry aktor, do tak skonstruowanej roli Khan'a też by się nadawał.
Ale... film generalnie jest bardzo dobry. Fajnie się na niego patrzy i on sam fajnie widza wchłania. Fajne efekty, sensowna fabuła, zabawne dialogi i dobrze nakreślone postaci. Nic tylko życzyć dobrej zabawy.
Moja ocena: 8/10

I DECLARE WAR



To ciekawa filmowa parafraza stosunków międzyludzkich osadzona w świecie dziecięcym. Trochę jak przeniesienie MAKBETA do okresu II wojny światowej, czy ROMEO I JULII do miejskich slamsów. 

Film w sposób dokładny odzwierciedla zachowania ludzkie w sytuacji zabawy, gry dziecięcej w wojnę. I myślę, że samo porównywanie zachowań młodych bohaterów do relacji w wojsku to zbyt płaskie założenie. Wydźwięk zachowań, kontekst wypowiedzi jest tu o wiele szerszy.

A autorzy traktują swoich małych bohaterów dość bezwzględnie. To grupa dzieci w wieku podstawówkowym, która postanowiła dla zabicia czasu stworzyć bazy wojskowe w lesie, nakreślić zasady gry i rozegrać między sobą wojnę. Jednak sam jej przebieg nie jest w filmie istotny. To geneza rodzącego się w człowieku zła. 

Zło ma jednak wielowymiarowy obraz. Może przybrać formę tortur fizycznych, czy psychicznych. Może być uknutą, bezlitosną intrygą. Może być wykalkulowanym, chłodnym przekonaniem o swojej wielkości. Czy chorobliwą projekcją swojej nieomylności. Może też wypływać z całej masy kompleksów.
Uniwersalność przekazu jest ogromna. Każdą z postaci dziecięcych świetnie odnajdziemy w dorosłym świecie. Może być to twoja koleżanka, szef w pracy, czy przywódca państwa. Obojętnie jak na to spojrzymy karty odsłaniają się same.

I ta właśnie uniwersalność przekazu i ponadczasowość zachowań bohaterów do mnie przemawia. Nie ma tu ściemy, przekoloryzowania, czy mydlenia oczu. 
Jest to też pewnego rodzaju spektrum relacji międzyludzkich. Przyjaźni. Zależności przełożony - zwierzchnik. Czy kobieta - mężczyzna. I naprawdę bardzo zabawnie w pewnym momencie patrzy się, jak małolata kręci bata na chłopaczków. Strategia, intryga ? - samo życie !

Polecam ten film. Może nie trafi do każdego. Mimo wszystko jest to mocny obraz. Jak rodzi się tyrania, jak wychodzą na wierzch zadry z przeszłości i jaki mają skutek, jakiej próbie poddawana jest przyjaźń i na ile mocna faktycznie jest. Jakby autorzy chcieli nam udowodnić tezę, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Moja ocena: 8/10


A SINGLE SHOT



Tak to dość specyficzny film. Z jednej strony wiedziałam, że rewelacji nie mogę się spodziewać. Za kamerą bowiem stanął facet, którego ostatni film (Janie Jones (2010) ) mocno mnie zirytował. Z drugiej rewelacyjna obsada. Nie ukrywam, że głównie ona zachęciła mnie do podejścia do tego filmu. I dzięki niej film jako tako trzymał poziom.

Po pierwsze to standardowa historia - zabijam człowieka, ukrywam ciało, znajduję jego kasę, ścigają mnie za to przestępcy. Po drugie bohater - samotnik, w trakcie życiowych rozdroży. Typ faceta, któremu honor zabrał zdrowy rozsądek. Te dwie klisze są dość mocno rażące i kładą cały film na starcie. To co mnie jeszcze przekonało, to przeniesienie akcji do rednekowego zadupia. W którym psy dupami szczekają i wrony zawracają. Każdy chleje na umór, ma problemy z kasą, a i w życiu prywatnym nie najlepiej idzie. Klimat bardzo przypominał mi ten z rewelacyjnego Do szpiku kosci (2010)

Nie przyciągała jednak przewidywalność fabuły. Film z założenia miał być thrillerem, ale jakoś za mało thrill było w obrazie. Akcja prowadzona trochę z przypadku. U bohaterów też przerażenia z rozwoju sytuacji zbytnio widać nie było. A i sama intryga szantażowania bohatera jest grubymi nićmi szyta. Mówiąc po ludzku - oglądałam ten film absolutnie bez przekonania. I oprócz wspaniałych lokacji, świetnego aktorstwa 'a i byłoby słabo.

Myślę, że ten tytuł nie wyryje mi specjalnych dziur w mózgu. Jest niezły, ale równie niezłe były zeszłoroczne buty, które się znosiły. I tak sobie myślę, że pewnie zapomnę o A SINGLE SHOT prędzej niż myślałam :-)
Moja ocena: 6/10

środa, 21 sierpnia 2013

SAFE HAVEN




Cały czas zachodzę w głowę, co mnie ciągnie do filmów 'a ? Przecież ten facet zrobił się specem od romansideł i typowych wyciskaczy łez. Jak nie historie o psie, na którym ryłam jak bóbr, to jakieś połowy łososi, czekolady, itp. itd. Aż strach pomyśleć, jaka myśl przewodnia stanie się kanwą kolejnego ckliwego filmidła. Oby nie wiązanie sznurowadeł.



BEZPIECZNA PRZYSTAŃ przypomina mi filmy typu Sypiajac z wrogiem , czy Nigdy wiecej . Główna bohaterka ucieka od swojego koszmarnego życia (tu nie zdradzę z jakiego powodu, ale i tak pewnie każdy się domyśli z zamieszczonych wyżej tytułów). Cumuje w małej miejscowości, w której poznaje uroczego mężczyznę samotnie wychowującego dzieci.  



Oglądając ten film nie mogłam uwierzyć, że daję się świadomie wciągnąć w tę historię. Hallstrom ma jakiś dar przyciągania much do gówna. Historia to jedna wielka sztampa i klisza. Romans nad romanse. Love story wielkości Empire State Building. Już chyba więcej rzewności nie da się wycisnąć z tej fabuły. Krótko mówiąc... bez pudełka z jednorazowymi chusteczkami do ekranu nie podchodź. 


Wszystko jest tu takie urocze. Miasteczko - ło jesu, kto by nie chciał w nim zamieszkać. Piękno, spokój, oaza. Mieszkańcy ? - no wzór nad wzorce. Każdy miły, uśmiechnięty, życzliwy i pomocny. No i bohaterowie. Piękni, może nie bogaci materialnie, ale bogaci duchowo z pewnością :-) Szukają, odnajdują, kochają, żyją długo i przeszczęśliwie. No i dzieciaczki, a zwłaszcza dziewuszka - co za słodycz, aż mdli.
No i jak się nie złamać. Poległam na całej linii. Patrzyłam na te pitu pitu z odrobiną dreszczyka, jak szpak w gnat. No i co ? I zmiękła mi rura, bo Hallstrom, jak mało kto potrafi moją rurę zmiękczyć. I to jest chyba klucz do rozwiązania zagadki, dlaczego wciąż oglądam filmy tego Pana.




Piękne zdjęcia, urokliwe lokacje, cudna muzyka, aktorstwo takie se i historia oklepana, jak mało która. Ale to film babski, a kobity lubią czasami popatrzeć na idyllę, która z życiem nie ma wiele wspólnego i pomarzyć. Pomarzyć jest najtaniej :-)
Także polecam ten film wszystkim babeczkom. Obiecuję - wam też rura zmięknie, for sure :-)
Moja ocena: 6/10 (tylko i wyłącznie za banał w końcówce pkt. mniej)

wtorek, 20 sierpnia 2013

5 FILMÓW MOJEGO DZIECIŃSTWA





Dzięki blogerowi Maciejowi W., odpowiedzialnemu za blog OniryzMovie zostałam zaproszona, jako kolejny uczestnik, do zabawy 5 FILMÓW MOJEGO DZIECIŃSTWA.

Krótko rzecz ujmując - poniżej przedstawię Wam 5 filmów, które zrobiły na mnie niebagatelne wrażenie kiedy byłam pannicą, raczej jeszcze nie dojrzałą, a dojrzewającą i do których do dziś chętnie wracam. Te filmy w moich oczach się nie zdezaktualizowały i w pewien sposób określają mnie i moje gusta do dziś.
Jako, że jestem dzieckiem kolorowych lat 80-tych. I kocham ten okres nad życie. Cały ten kicz popkultury i jego niewyobrażalne przekoloryzowanie. Okres ten zakończył się z momentem wypuszczenia w eter "Smells Like Teen Spirit" i od tego czasu zaczęły się tzw. wieki ciemne.

Różnica między osobnikami wychowanymi w latach 80-tych, a późniejszych generalnie polega na tym, że nie mieliśmy tak łatwego dostępu do kina i fajnych filmów, przynajmniej nie w momencie ich premiery. Na perełki trzeba było czekać, aż ktoś je zakupi i łaskawie raczy puścić w TV z kilku - , a i nawet kilkunastoletnią obsuwą, lub w wypożyczalni kaset VHS (nie DVD, nie BluRay, a VHS - taka czarna wielka wyrośnięta kaseta magnetofonowa - no tak... co to kaseta magnetofonowa ?! ;-)). To były złote czasy piractwa, ech...

Ale wracając ... 5 FILMÓW MOJEGO DZIECIŃSTWA - ciężko wybrać, bo u mnie wszystko chodzi parami, tak jak nieszczęścia. Taką mam już złożoną naturę, że na każdy argument znajduję drugi itp.itd. Podobnie jest z filmami, które chodzą parami i żyć bez siebie nie mogą. 

Oto więc mój top of the tops, który wyrył mi dziury w mózgu, kiedy byłam jeszcze mocno naiwnym i płochym dziewczęciem:

AGUIRRE, GNIEW BOŻY (1972 r.)


Zaraz z nim w parze kroczy CZAS APOKALIPSY (1979 r.).  Dzięki Aguirre, poznałam się z jednym z moich ulubionych reżyserów Wernerem Herzogiem. Pamiętam, że była to jedna z tych wycieczek szkolnych do kina, w których wszyscy dłubali w nosie na seansie lub obrzucali się landrynkami tylko ja z gębą rozdziawioną wlepiałam gały w co rusz szalejącego po ekranie Klausa Kińskiego. Jakże ja byłam w nim potem zakochana.
To mój pierwszy raz z psycholem na ekranie i od tego czasu tak mi już zostało, że filmy o psycholach lubię najbardziej. To jedna z tych ponadczasowych historii o źle pierwotnym. O mrokach ludzkiej natury. O tym jacy jesteśmy, kiedy klatki staną otworem. O pazerności, pysze, zazdrości. O bestiach w nas. I niesamowity klimat dżungli - parnej, mrocznej i nieokiełznanej. Zupełnie jak ludzka natura :-)



    ALIEN 8. PASAŻER NOSTROMO (1979 r.)



A zaraz za nim BLADE RUNNER (1981 r.). I ciężko rozdzielić mi te dwa filmy. Z jednej strony uwielbiam serię o Alienach. Od tego filmu zaczęła się fascynacja wszelkimi kosmicznymi stworami. Z drugiej moja młodzieńcza mania czytelnicza. Teraz potrafię pochłaniać dziennie kilka filmów. W czasach młodości górnej i durnej dziennie pochłaniałam średnio jedną książkę. I takim sposobem dotarłam do Philip'a K.Dick'a od którego moja fascynacja sci-fi się rozpoczęła. I to wcale nie Lem ze swoją futurologią mnie zajął, a właśnie Dick.
I trudno oceniać te filmy względem siebie, ale pamiętam jak na Alienie siedziałam posrana pod kołdrą i niech będzie on na podeście. Poza tym moje wierne uwielbienie do odtwórczyni głównej roli Weaver. Swoją drogą wyczyny gimnastyczne Daryl Hannah też mnie mocno fascynowały w tamtych czasach. Jednak mocna i stanowcza natura i ta wola przetrwania w warunkach ekstremalnych u Ripley wyryła się we mnie na zawsze.


    THE SHINING (1980 r.) 


I znów nierozłączny brat jego ALTERED STATES (1980 r.). Te dwa filmy oglądałam w tym samym czasie i zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Jeden przeraził fizycznie, drugi wywoływał pewnego rodzaju umysłową schizofrenię.
LŚNIENIE Kubrick'a z pewnością każdy oglądał. To ponadczasowy psychologiczny thriller vel horror. Jak zwał tak zwał - twarz Nicholsona, ciasne korytarze hotelu Overlook, napis REDRUM, muzyka i oko Kubricka sprawiły, że do nastu lat bałam się tego filmu, jak cholera. Budził moje przerażenie, a za każdym rogiem wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje.
Natomiast ODMIENNE STANY to biegunowo odmienna historia. Historia naukowca, który pragnie rozwikłać zagadkę pochodzenia ludzkiego gatunku. Zanurza się w swojej super maszynie, dzięki której pobudza pierwotne stany świadomości. Cała ta podróż w umyśle wywołuje w jego psychice i ciele katastrofalne skutki. To rodzaj historii o opętaniu. Z tymże rodzaj opętania polega na maksymalnym zafiksowaniu na osiągnięciu celu. A przede wszystkim to ostra psychodelia. Ten film nieźle zafiksował mnie na tematy narkotyczne, które potem namiętnie zgłębiałam w prozie Witkacego, Burroughs'a, czy Hunter S.Thomson'a. Z resztą to były czasy w których ostro jarałam się EASY RIDER, CZASEM APOKALIPSY, czy NOCNYM KOWBOJEM, a LSD było tam nierozłącznym atrybutem :-).

   PREDATOR (1987 r.)



Tak właściwie PREDATOR = Arni S., a jak Arni S. to i TERMINATOR (1984 r.). Kolejne sci-fi, kolejny thriller. Czyli gatunki które jarają mnie do dziś.
Dlaczego więc prym Predatora nad Terminatorem... bo dialogi są wypasione w kosmos, bo kolesie są mega fajni, no i Predator jest zajebisty. Jest groźny, inteligentny i ma wyjebane kosmiczne zabawki ;-).
Do dzisiaj boleję nad tym, że ekranizacje ALIEN VS. PREDATOR tak słabo wypadły. 
A tak w ogóle to fanką nasterydowanego Arniego stałam się, nie dzięki serii CONAN, ale właśnie od TERMINATORA, a PREDATOR postawił tylko kropkę nad i.




 
  OMEN (1976 r.)



A właściwie OMEN i EGZORCYSTA (1973 r.). To mój autentyczny halołinowy debeściak. 
Uwielbiam się bać na filmach o demonach, diabłach i generalnie o całym sztabie wujka Lucyfera. Oglądałam te dwa filmy dość wcześnie i zrobiły na mnie paraliżujące wrażenie. Oczy opętanej Regan i egzorcyzmy ojca Merrina w EGZORCYŚCIE. Wściekłe rottweilery cmentarne i paskudny diaboliczny bachor z OMENA. Na samą myśl nabieram ochoty na ponowny seans. Strach w tych filmach jest wręcz uzależniający. A ja nie mogę się po prostu powstrzymać. 
Te dwa filmy miały na mnie tak duży wpływ, że do dzisiaj podgatunek horrorów "demonic possesion" należy do moich ulubionych.




I to by było na tyle... choć po głębszym zastanowieniu znalazłoby się jeszcze parę tytułów. Generalnie jak widać w zestawie brakuje romansów, musicali oraz filmów niemych, co mniej więcej cechuje mnie, jako widza i to czego po moich filmowych fascynacjach dzisiaj można się spodziewać :-)

A pałeczkę przekazuję przemiłej parce blogerów filmowych, czyli:

- uroczej Pani z fanpejdża Dziś oglądam - w kinie i o kinie

- miłemu Panu z Blog filmowy Kinokonesera

Et voila ! :-)

Podróż po świecie w filmowym pakiecie... CTYRI SLUNCE, PRESUME COUPABLE, THE RELUCTAND FUNDAMENTALIST

Powoli zaczynam przekopywać się przez zaległości. Marnie mi to idzie i niestety końca nie widać. Tym razem na tapetę wzięłam trzy filmy. Trzy totalnie od siebie różne. Pod kątem fabularnym, jak i miejsca akcji. I tak obyczajowe Czechy przeniosły mnie do dramatycznej Francji, by stamtąd przenieść się do sentymentalnego Pakistanu.

CTYRI SLUNCE



Piszą, że to komedia. I człowiek się nabiera. Lubię czeskie komedie, więc podchwytliwie zostałam nabita w butelkę. Problem w tym, że ten film absolutnie nie jest komedią. Chyba, że bawi kogoś jaranie blantów przez 40-latka.

Film opowiada o małżeństwie, które przechodzi kryzys. Mąż nie wyrósł jeszcze z nastoletnich zwyczajów. Żona opiekuje się więc i nim, i jego synem z pierwszego małżeństwa i ich wspólną córką. Kończy się skokiem w bok i jednego i drugiego. Tragedią i serią pomyłek, z których para próbuje dość mało skutecznie wybrnąć.

Mnie ten film nie rozbawił. Trochę trąci parodią jedynie sytuacja z lokalnym uzdrowicielem - radiestetą, który wierzy w nadzwyczajne moce przydrożnych kamieni.
Film niestety mocno nuży. Problemy pary są naprawdę mało zajmujące. A już absolutnie nie tragiczne. Z prostego powodu. Sami, świadomie podejmują decyzje. Doskonale przy tym wiedząc o ich konsekwencjach. Ich postępowanie jest po prostu złożoną wielu czynników, która okazuje się nieuniknioną. Mówiąc prosto... jak się coś spieprzy to nie ma się co dziwić, że jest źle.
Lubię czeskie kino, jednak tym razem wyszło bardzo przeciętnie. Problemy pary wydały się mało zajmujące, a i wychodzenie na prostą bohaterów było mocno przekoloryzowane w końcówce. Jakby tylko tragedia mogła cokolwiek w życiu zmienić.
Moja ocena: 4/10

PRESUME COUPABLE


Ten film mogę w ciemno polecić. Jest tak szokujący, że trudno uwierzyć, że historia bohaterów miała faktycznie miejsce.
Pewne francuskie małżeństwo, dobrze sytuowane zostaje aresztowane. Ich dzieci wysłane do ochronki. A oskarżenia im przedstawione to gwałt na dzieciach dwójki patologicznych małżeństw, molestowanie i współudział w prostytucji nieletnich. Od tego momentu gehenna przez jaką przechodzi zarówna małżeństwo, ich dzieci i rodziny to dziewięć kręgów piekła Dantego. Koszmar, który zgotowała im francuska jurysdykcja, niekompetencja i choroba psychiczna oskarżających jest wprost niewyobrażalna. Ale prawdziwa. Zdarzyła się w cywilizowanym kraju. Na oczach milionów.

Autorzy świetnie oprowadzają nas po masakrze jaką przechodzi bohater. Od momentu jego zatrzymania. Poprzez absurdalne zarzuty i skandaliczne przesłuchania. Do chwil załamania nerwowego, prób samobójczych i utraty tego co najcenniejsze było w jego życiu - rodziny. Koszmar przez który przeszedł uczynił z niego człowieka złamanego. Złamanego przez biurokrację i bezduszność urzędników. I ta świadomość swojej niewinności i bezsilność, gdy nikt nie słucha racjonalnych przesłanek - już nie tylko ręce opadają.
Rewelacyjnie zagrał . Świetny, wstrząsający i mocny film.
Moja ocena: 8/10

THE RELUCTAND FUNDAMENTALIST




Ten film zalegał mi na dysku od kilku ładnych miesięcy. I mimo świetnej obsady i reżyserii moja niechęć do tematu terroryzmu i tzw. zamachu 9/11 sprawiała, że jakoś nie spieszyło mi się, żeby ten film odkurzyć. I tylko przez zupełny przypadek to zrobiłam.
Lubię filmy . Do dziś bardzo dobrze wspominam jej Monsunowe wesele (2001) , czy Imiennik (2006). Kobieta w piękny sposób pokazuje nam tradycję hinduską poprzez losy bohaterów i opowieści, jakie o nich snuje. Tworzy głównie kino obyczajowe, zabarwione tematyką społeczną. Nie mam pojęcia po kiego czorta czepiła się znowu tak przewałkowanej tematyki, jaką jest zamach terrorystyczny w 2001 i jego późniejsze skutki.

To historia młodego Pakistańczyka. Z dobrego domu. Wyuczonego na prestiżowej amerykańskiej uczelni. Zdobywającego karierę w jednej z najlepszych film konsultingowych w Nowym Jorku. Miał piękną kobietę. Wielką miłość. Super zarobki i wróżącą sukces karierę zawodową. Do czasu... do czasu, gdy dwie wieże padły. 

Cała opowieść o bohaterze prowadzona jest z perspektywy jego przesłuchiwań/rozmów z agentem CIA i jest swoistą reminiscencją jego dotychczasowego życia. Bohater przez pryzmat swoich losów przed i po ataku terrorystycznym na USA pokazuje, jak wielka przemiana duchowa w nim zaszła. Jak z młodego narwańca na usługach korporacyjnych stał się społecznikiem. Jak to po bezdusznym podejściu do człowieka, stał się uduchowionym mentorem dla swych studentów. I tu zaczyna się problem. Nair świetnie prowadzi kamerę i historię obyczajową do momentu przesłuchiwań z agentem. Kiedy upolitycznia swój film robi się nudno, banalnie i szmirowato. 

Cóż... film mnie nie porwał. Mira Nair jest wybitną specjalistką od ukazywania prostego, normalnego życia swoich bohaterów. Robi to w sposób bardzo lekki i zajmujący. Tworzy historie z pozoru błahe, ale ciepłe i przejmujące. Gdy jednak zaczyna bawić się w politykę robi się nudno, szaro i beznadziejnie kiczowato.
Poczekam sobie więc, aż Nair się ocknie i wróci do tego, co potrafi robić najlepiej - filmów o przyziemnych problemach, o ludziach i dla ludzi.
Moja ocena: 5/10

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

BAD MILO!




Nigdy nie byłam wielbicielką humoru i produkcji braci Duplass. I chyba już nie zostanę. Choć oryginalności w wyborze produktów zarzucić im nie mogę.
Historia tego filmu jest z dupy i to dosłownie. A hasło: mam cię w dupie ! nabrało nowego, horyzontalnego znaczenia.



To opowieść o familijnej tragedii. Młode małżeństwo na dorobku. Planują dziecko. A w bonusie dostają potworka schowanego w małża ajnusie. Czyli Pan domu dowiaduje się, że został zapłodniony przez jakiegoś stwora z bliżej nieokreślonej przestrzeni kosmicznej, który zagnieździł się w jego odbycie. Potworek się rozrasta. Przyrasta do kiszki stolcowej. Najwyraźniej łączy się przez nią nerwami z mózgiem. Bowiem wystarczy, że tzw.host się wkurzy na kogoś, jego dupiaste alter ego wyskakuje otworem odbytniczym i morduje nielubianego przez właściciela gagatka.



I to by było na tyle a propos zarysu fabuły. Dalej jest, albo ma być... tzw. komedia pomyłek. Z tymże więcej tu pomyłek, a komedii dużo mniej. Scenariusz słaby - dialogi leżą. Rozwój akcji nudny jak flaki w dup... wróć w oleju. O efektach w ogóle nie wspominam, bo ich po prostu nie ma. A jak ktoś liczy na wypasiony gore ... to więcej go znajdzie w bajce ED EDD I EDDY.



Mimo to nie obrażam się na ten film. Choć strzelam mega focha. Potencjał bowiem jest ogromny. Został on jednak totalnie zmarnowany. Oryginalność fabuły należy docenić. I doceniam. Fajny, naprawdę fajny koncept. Dobrali też całkiem przyzwoite aktorstwo. Pojawił się w roli psycho-shrink , w roli korporacyjnego żmijowatego szefa, a również i w rolach rodziców obdarowanego darem bohatera. Dar wprawdzie mocno gówniany, ale zawsze ;-).
Film chyba wyłącznie dla koneserów kina już nie od czapy, ale z dupy :-)
Moja ocena: 4/10