Strony

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

ZIARNO PRAWDY [2014]




Polacy w końcu wzięli się za kryminały. Niedawno oglądaliśmy FOTOGRAFA, jeszcze wcześniej JEZIORAK. Autor filmu REWERS, Borys Lankosz stworzył ciekawy kryminał adaptując na potrzeby filmowe powieść Zygmunta Miłoszewskiego. Nie jest to pierwsza filmowa adaptacja jego książki. Lata temu mieliśmy okazję zobaczyć UWIKŁANIE.



Obawiam się, że niedługo polskie kino bez tematyki dotykającej wątków wojennych, komunistycznych, czy żydowskich nie będzie istniało. Brniemy więc dalej w uwypuklanie polskiego antysemityzmu. Wprawdzie nie jest on tak nachalny, jak chociażby u Pasikowskiego, ale bez niego nie byłoby kanwy tej opowieści.
Sandomierz, miasto z niezwykłą przeszłością. Miejscowi policjanci znajdują nagie zwłoki, zaszlachtowanej kobiety. Sprawę przejmuje ambitny prokurator Szacki. Jego upór i konsekwencja doprowadzą go do zawiłej historii i niezwykle inteligentnego przestępcy.



Kryminał nie byłby dobrym kryminałem, gdybym zdradziła sedno tej historii. Nie będę więc wchodziła w szczegóły. Film Lankosza to naprawdę sprawnie nakręcony kryminał. Choć do umiejętnego utrzymania napięcia trochę trzeba by się jeszcze podszkolić. Mimo wszystko ZIARNO PRAWDY ogląda się z wielką ciekawością. Brakowało mi solidnego tąpnięcia w "twistcie". Na szczęście mroczną atmosferę filmu rewelacyjnie utrzymała muzyka Abla Korzeniowskiego. Bez niej ten film straciłby na swym "uroku".



Fanom kryminałów i polskiego kina z pewnością ten film przypadnie do gustu. Wprawdzie nie jestem porażona tym filmem, jednak nie ukrywam, że całkiem fajnie spędziłam swój czas. Oczywiście poziom windowały kreacje aktorskie i świetne dialogi. Ogromny plus dla Więckiewicza i Pieczyńskiego w końcowej scenie. Brakowało mi barwnej postaci pasjonata białej broni, w tej roli jak zwykle genialny Jakubik. Jedynym minusem w tej fantastycznej obsadzie jest Hamkało. Obawiam się, że jej cycki przysłoniły jej intelekt i jak za chwilę nie zrobi ze swoją karierą porządku, to jej atuty staną się przekleństwem. Słaba, naprawdę słaba w dramaturgii.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]

niedziela, 30 sierpnia 2015

SOUTHPAW [2015]





Antoine Fuqua to jeden z moich ulubionych reżyserów. Na każdy kolejny jego film czekam z wielką niecierpliwością. Fanom kina nie trzeba przedstawiać dorobku tego reżysera. Facet ma niezwykły talent i oko w przenoszeniu życia ulicy na ekran. Bez nadmuchanej brutalności wyciąga z szamba dramatyzm o przygniatającym ciężarze. Podobną sytuację obserwujemy w SOUTHPAW. 



Billy o przewrotnym nazwisku Hope [nadzieja] to dziecko sierocińców. Jego najbliższym przyjacielem jest żona. Powiernik, który rozumie go doskonale, bowiem oboje wywodzą się z tego samego rynsztoka. Billy to uznany bokser. Mistrz. Kiedy ginie jego żona będzie musiał stawić czoła nie tylko tym, którzy do jej śmierci się przyczynili, ale przede wszystkim samemu sobie.



Fuqua stworzył dramat o bokserze, który stacza się na samo dno, by ostatecznie znaleźć motywację i się od niego odbić. Z jednej strony fabuła może wydać się oklepaną. Ile podobnych historii w kinie przedstawiono, trudno zliczyć. A jednak, jest coś w filmie Fuqua'y zajmującego. Dramat wewnętrzny bohatera to jedna warstwa. Drugą jest przyjaźń. Ta, która potrafi przetrwać najcięższe czasy. Przyjaciele, którzy nie tkwią przy boku, gdy jest fajnie, ale którzy potrafią odnaleźć w sobie empatię i bezinteresowność, gdy jest ona wręcz niezbędna. Ilu z nas stać na poświęcenie się osobie wobec której nie powinniśmy niczego w zamian oczekiwać? Takie pytanie zadaje Fuqua i na nie odpowiedź w filmie znajdziemy.



SOUTHPAW to teatr jednego aktora, mimo że drugi plan jest świetny. Jake Gyllenhaal ponownie pokazuje swoje aktorskie umiejętności. Obserwujemy wachlarze emocji od załamania poprzez miłość do agresji. Gyllenhaal nie potrzebuje słów, by te emocje wyrazić. Jego ciało, oczy, wzrok to jedna wielka emocja. Cudowna kreacja! Dodatkowo, jak to u Fuqua'y zacna ścieżka dźwiękowa, ale i bardzo dobre zdjęcia, jedne z lepszych ujęć walk bokserskich, jakie dotąd w kinie widziałam. I może nie jest to najlepszy film reżysera, jednak aktorstwo wystrzeliło ten film w kosmos. Polecam!
Moja ocena: 7/10

SAN ANDREAS [2015]




Filmy apokaliptyczne z pewnością przypominają nam, że matka Ziemia w każdej chwili może wypiąć na nas swój tyłek. A potem możemy się już tylko znaleźć w przysłowiowej czarnej dupie. I tak w kinie przeszliśmy już przez chyba wszystkie możliwe wersje katastrof. Powodzie, zlodowacenie, wybuchy wulkanów, plagi egipskie, susze i co tam sobie można jeszcze wymarzyć. SAN ANDREAS kontynuuje ten wątek strasząc nas ewentualnym trzęsieniem ziemi o niewyobrażalnej sile rażenia. Nie jest to oryginalny temat, jednak po obejrzeniu tego dzieła stwierdzam, że nie treść była nadrzędnym celem, a efekty specjalne.



Pierwsze kilkadziesiąt minut ogląda się naprawdę przyzwoicie. Wprawdzie klisze są bolesne, jednak wartka akcja skutecznie je rekompensuje. Problem pojawia się w momencie rozwiązania całej sytuacji. Górę bierze wyeksponowany do granic możliwości patriotyzm i patos i jak to mówią, mogłoby się walić i palić, czar prysł. Całe to patetyczne gówno jest masakrycznie płytkie i na poziomie gimbazy. Ostatnie słowa bohatera i manifestacyjnie powiewająca na wietrze flaga amerykańska są dobitne.



Scenariusz nie należy do najlepszych. Postaci z metra cięte i schematyczne. Niektóre pomysły [chociażby sytuacja z ojczymem] są napisane na wyrost i zbyt przesadne. Wkrada się sporo nieścisłości, jednak nie one rażą. Głupoty na szczęście nie ma zbyt wiele, jest za to amerykańska wkurwiająca megalomania i koszmarny w scenach dramatycznych Dwayne Johnson. Na szczęście ten film niosą efekty i trzymająca w ryzach akcja. CGI jest porażające. Postapokaliptyczy widok San Francisco, palce lizać. Sceny, efekty dopracowano w najmniejszym detalu i za to szacun. Niestety cała reszta jest słaba.
Moja ocena: 5/10 [w tym +1 za CGI]

sobota, 29 sierpnia 2015

SHE'S FUNNY THAT WAY [2014]




Muszę przyznać, że miałam i mam mieszane odczucia przed, w trakcie i po seansie. Film mocno nierówny. Chciałam przerwać ten seans po kilkunastu minutach, jednak przytrzymała mnie Jennifer Aniston. I dobrze. Film w końcu się rozkręcił, jednak to dużo za mało, by uznać go za w pełni udany.


Peter Bogdanovich pełnymi garściami czerpie z filmów, a nawet klimatu filmów Woody Allena. Uczucie allenowskiego wpływu z jednej strony może radować fanów reżysera, z drugiej lekko irytować. Wolałabym, aby Bogdanovich sam określił swoją stylistykę, zamiast ją kopiować.


Ale do rzeczy. Fabuła może wydawać się skomplikowana, ale to sympatyczna komedia pomyłek. Izabela, call-girl, zostaje wynajęta przez reżysera, który przyjechał do Nowego Jorku do pracy nad nową sztuką. Płatny seks nie jest jednak końcem ich znajomości. Okazuje się bowiem, że Izabela to szukająca pracy aktorka. Dziewczyna przez przypadek zjawia się na przesłuchaniu, której reżyserem jest jej były klient i od tego momentu rozpoczyna się lawina pomyłek, nieporozumień, afer i komicznych zdarzeń.



DZIEWCZYNA WARTA GRZECHU jest filmem wtórnym. Jest nierówny, przez co potrafi nieźle przynudzać. Dodatkowym minusem jest allenowska stylistyka. Mimo to film ma swoje bardzo fajne momenty. Jest ich wprawdzie niewiele, ale można przy nich solidnie parsknąć ze śmiechu. Z pewnością atutem tego filmu jest niesamowita wręcz obsada i to nie tylko w pierwszym planie. Tak właściwie to drugi plan robi całą robotę, a dodatkowym smaczkiem jest gościnny udział Michaela Shannona, Quentina Tarantino, czy Tatum O'Neal. Mnie jednak rozwaliła postać nawiedzonej, zołzowatej psycholożki, w tej roli świetna Jennifer Aniston. Film ma wielki potencjał, szkoda tylko, że fabuła, mimo ciekawego zapętlenia, jest tak wtórna i przewidywalna.
Moja ocena: 6/10

piątek, 28 sierpnia 2015

THE ITALIAN JOB [1969]




Ten tytuł wielu kinomanom nie jest obcy, głównie za sprawą remake'u z 2003 z Markiem Wahlbergiem i Charlize Theron. Oglądałam go dość dawno, ale lubię sobie do niego wrócić ilekroć się na niego natknę. Tymczasem sięgnęłam po pierwotną wersję. Te dwa filmy różnią się ze sobą, nie tylko ze względu na konstrukcję fabuły, ale również gatunkiem. O ile remake jest typowym akcyjniakiem z domieszką kryminału, o tyle wersja Collinsona WŁOSKA ROBOTA to przede wszystkim świetna komedia okraszona kryminalnym wątkiem i niesamowitą sceną pościgu w końcówce.


Film opowiada o rabusiu, który po wyjściu z więzienia planuje skok na złoto warte milionów dolarów. By je zdobyć będzie musiał najpierw pozyskać fundusze od mafijnego bossa, po czym całą grubo zakrojoną akcję przeprowadzić w zatłoczonym Turynie na oczach lokalnych mafiozów.


Wersja Collinsona to przede wszystkim przezabawne heist movie. Znajdziemy tutaj żartobliwe dialogi, komiczne gagi sytuacyjne, a wisienką na torcie jest uroczy wielbiciel bujnych, kobiecych kształtów zagrany przez Benny Hilla. Obraz ten mimo upływu lat ogląda się wyśmienicie, a sceny ucieczki są niezwykle precyzyjnie przemyślane. Trzeba przyznać, że każdy kadr robi ogromne wrażenie, zwłaszcza że w tamtych czasach twórcy nie mieli do dyspozycji możliwości płynących z CGI.


Polecam. Przednia zabawa. Świetny film. Zaskakujące zakończenie, no i Michael Caine.
Moja ocena: 8/10

czwartek, 27 sierpnia 2015

THE DUELLISTS [1977]




POJEDYNEK to ostatnie dzieło Ridleya Scotta, które pozostało mi do obejrzenia. Ostatnie, ale jednocześnie jego pierwszy, pełnometrażowy projekt. Szkoda, że Scott od pewnego czasu prezentuje naprawdę słaby poziom. Zwłaszcza, gdy jego pierwsze filmy to obrazy fenomenalne. 



Za kanwę scenariusza filmu POJEDYNEK posłużyło opowiadanie Josepha Conrada pod tym samym tytułem. Przenosimy się do czasów Bonapartego, Europy pogrążonej wojennymi potyczkami. Kiedy porucznik Armand d'Hubert działając na rozkaz swego przełożonego dostarcza porucznikowi Feraud wiadomość o jego aresztowaniu, nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo go ta wiadomość rozwścieczy. Feraud zmusza posłańca do pojedynku, jednak ich pierwsze starcie będzie początkiem wieloletniej wojny na potyczki.



Przyglądając się zapędom bohaterów nie sposób wyjść z podziwu nad zapalczywością , która wynika z kompletnie błahych pobudek. Nie rozumiem postępowania usprawiedliwianego obroną honoru, zwłaszcza gdy nie został on znieważony. Cała historia wygląda, jak walka kogutów, z czego jeden ma zdrowy rozsądek, a drugi nadmiar testosteronu. Być może na brak mojego zrozumienia tej historii główny wpływ ma fakt, że jestem kobietą. System wartości, jaki był pielęgnowany w tamtych czasach, a jaki mamy wpojony dzisiaj jest tak różny, że w takim wymiarze, jaki zaprezentował Scott, cała ta historia wydaje się być farsą, a z pewnością ma znamiona groteski.



POJEDYNEK to z pewnością kino męskie, w którym obok honoru, szaleje testosteron, pot, złość i zdrowa, męska rywalizacja. Panie w takiej sytuacji dawno by sobie oczy pazurami wydłubały, ale filmowi bohaterowie męsko kroczyli w ramiona śmierci, nawet jeśli ta podróż wydawała się idiotyczna. I myślę, że dla samego poczucia irracjonalności tych obyczajów warto poświęcić swój czas. Scott bardzo zgrabnie opowiedział dość trudną fabułę. Nie ma mowy o nudzie. A i duet Carradine - Keitel przynosi wiele radości. 
Moja ocena: 7/10

środa, 26 sierpnia 2015

PRETTY BABY [1978]





Nie jest to film wybitny, jednak w obecnych czasach z pewnością spotkałby się z niemałą krytyką. Już słyszę te głosy potępiające i porównujące twórców do pedofilów. Na szczęście lata 70-te, paradoksalnie, nie były tak pruderyjne i przesadnie poprawne, jak dzisiaj. Historia chora, jakich mało, irytuje, wzburza i skłania do głębszego zastanowienia. Towarzyszące ŚLICZNOTCE emocje są wystarczającym argumentem, by po ten seans sięgnąć.



Louis Malle swoją kontrowersyjną historię przenosi do wczesnych lat XX wieku. Nowy Orlean, burdel, w którym żyją i pracują kobiety wraz dziećmi. Jedną z bohaterek jest Hattie i jej 12sto letnia córka Violet. Kiedy Hattie udaje się upolować męża zostawia córkę w burdelu, w którym ta oddaje swoje młodzieńcze ciało za pieniądze. 


Malle zarysował bardzo ciekawe portrety psychologiczne. Bohaterki są częścią zamkniętego kręgu. Zarówno Hattie, jak i jej córka prostytucję wyssały z mlekiem matki. Dla obu tych kobiet sprzedaż własnego ciała to taka sama praca, jak inne. Oddawanie się mężczyznom doprowadziły do perfekcji, kompletnie nie wstydząc się własnej profesji. Obserwując 12sto latkę ochoczo wkraczającą w przedwczesną dorosłość można doznać szoku. W dziewczynce nie ma kompletnie żadnych oznak strachu, oburzenia, a nawet buntu. Świadoma następstw wręcz z wystudiowaną precyzją zmierza do seksualnej inicjacji.



ŚLICZNOTKA to film nie tylko kontrowersyjny ze względu na fabułę, w której radośnie prostytuuje się dziecko. Reżyser podszedł do tematu niezwykle odważnie. Nie bał się ukazać nagość, nie tyle kobiecą, co dziecięcą. Myślę, że w dzisiejszych czasach zaprezentowane w filmie kadry nie miałyby racji bytu. Tym bardziej podziwiam młodziutką Shields, która musiała mieć ogromną odwagę, by zmierzyć się z tak trudną rolą, a jednocześnie mieć tyle wewnętrznej siły, by pokazać swą nagość.
Moja ocena: 7/10

wtorek, 25 sierpnia 2015

AVENGERS: AGE OF ULTRON [2015]

 

Powoli przestaję być fanką filmów o wszelkiego rodzaju superbohaterach. Czuję maksymalny przesyt. Świadomie nie poszłam do kina na nową odsłonę Avendżersów, choć jest to film wybitnie kinowy. Może straciłam możliwość obcowania ze świetnymi efektami na dużym ekranie, ale biorąc pod uwagę całość, była to słuszna decyzja.


Joss Whedon nie należy do moich ulubionych reżyserów. Jego filmy nie uderzają w moją czułą strunę. Ani mnie specjalnie bawią, ani wzruszają. Pierwsza część Avendżersów również nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Whedon w drugiej części próbuje pozbyć się kretyńskiego najazdu kosmitów, urozmaicając nam wybór bohaterów, zmodyfikowanych niczym w X-Menach wraz ze spersonifikowanym systemem AI nazwanym Ultron. Niezrównoważona psychicznie sztuczna inteligencja popada w niewytłumaczalną paranoję, czego skutkiem jest zamiar unicestwienia ludzkości.


Zacznijmy od minusów. Fabuła po raz drugi nie zaskakuje inteligencją. Jest idiotyczna. Zachowania bohaterów są nie tylko irracjonalne, ale pozbawione głębszego sensu. Brakuje oczywiście podstawowych wiadomości z zakresu fizyki i biologii [patrz: oddychanie na wysokości 6000 metrów nad Ziemią], przez co film już nie jest groteską, ale zwykłym debilizmem.


Żeby nie wyjść na totalną malkontentkę na osłodę dodam, że mimo słabego scenariusza, film oglądało się wyjątkowo dobrze. Głównie za sprawą wartkiej akcji, ale i genialnych efektów specjalnych. Czas umilały humorystyczne "wrzutki". No i obsada robiła spore wrażenie. Pewnie zapomnę o tym filmie równie szybko, jak szybko go obejrzałam, ale jak na niedzielny, niezobowiązujący seans, daje radę.
Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

NO OTOKO [2013]




Długo nie oglądałam mojej ulubionej japońszczyzny i z wielką ciekawością zasiadłam do projektu NO OTOKO. I jak się słusznie spodziewałam otrzymałam wszystko, co tak lubię w kinie azjatyckim, zwłaszcza japońskim. Poryta historia, sporo brutalności, żywiołowa ekspresja i pomysły nie z tej ziemi.



Jedno z japońskich miast nawiedza seria niewyjaśnionych ataków bombowych. Po jednej z akcji policyjnych detektywi natrafiają na podejrzanego. Młody mężczyzna, który wykazuje wszelkie objawy człowieka z problemami psychicznymi. Gdy trafia pod opiekę młodej i ambitnej Pani psycholog na jaw wychodzą zatrważające historie z przeszłości podejrzanego. 



Muszę przyznać, że NO OTOKO to produkcja, w której byłam świadkiem jednych z najładniejszych ujęć wybuchów i eksplozji. Zdjęcia są przepiękne i efekty rzeczywiście robią niesamowite wrażenie. Jak to bywa u Japończyków górę bierze "wykwintność" fabuły. Wymyślona historia jest niezwykła. Z jednej strony zatrważa, z drugiej możemy podziwiać bujną wyobraźnię autora. Obraz nie stroni od drastycznych widoków. Sporo tu scen brutalnych, ale też scen walki. 



NO OTOKO to spora gratka dla miłośników kina azjatyckiego. Tradycyjnie już spotkamy się z motywem zemsty, ale też wymyślnymi okrucieństwami i krwawymi bijatykami. Wizualnie film zachwyca, choć momentami fabuła potrafi się przeciągać i nużyć. Mimo wszystko jest to pozycja warta uwagi.
Moja ocena: 7/10

niedziela, 23 sierpnia 2015

PELO MALO [2013]




PELO MALO nie należy do przyjemnych filmów. Opowieść o trudnych relacjach matka - syn, w które wpleciona jest bieda i samotność. PELO MALO jednych może znudzić, drugich zirytować. Ja należę do tej drugiej grupy. Grupy, która miałaby ochotę wytargać bohaterkę za włosy, by się ocknęła.



Wenezuelska reżyserka opowiada nam historię małego chłopca, który wychowywany przez matkę, musi codziennie walczyć o jej miłość i zainteresowanie. Kobieta wydaje się być wyzuta z matczynych uczuć. Nie potrafi przytulić chłopca, wykrzesać z siebie ciepłych emocji, a całą swoją matczyną troskę przelewa na maleńką córkę. Ubzdurała sobie, że chłopiec ma skłonności homoseksualne i jedynym sposobem, by temu zaradzić jest jej oschła natura, szorstkość i wykazywana niechęć. Swoje zachowanie tłumaczy sobie brakiem męskiego pierwiastka, który ona ma w rodzinie zastąpić.



Reżyserka buduje relacje rodzinne dość szczegółowo. Pokazuje biedę rodziny, ciągłe kłopoty ze znalezieniem pracy, chroniczny brak pieniędzy. Próbuje jednocześnie uzasadnić źródło tych kłopotów, jednak zdecydowanie nie usprawiedliwiają one postawy prezentowanej przez matkę. Życie chłopca jest okrutne i zadziwiająca jest siła jego oddania oraz miłości do kobiety, która z dnia na dzień coraz bardziej go odtrąca.



PELO MALO to bolesny seans. Każda minuta tego filmu jest przepełniona goryczą, smutkiem i beznadzieją. Kiedy można znaleźć już nadzieję na lepszy los, reżyserka szybko studzi nasz optymizm. W brutalnym świecie nic nie przychodzi łatwo i nie zawsze maksyma, że na owoce trzeba sobie ciężko zapracować, się sprawdza.
Moja ocena: 7/10

czwartek, 20 sierpnia 2015

THE MISSOURI BREAKS [1976]




Nie jestem wielką fanką westernów, jednak nazwisko Arthura Penna na tyle mnie przekonało, by do filmu zasiąść. Twórca takich klasyków, jak BONNIE I CLYDE, czy WIELKI, MAŁY CZŁOWIEK stworzył ciekawą historię, która mimo westernowej otoczki posiada psychologiczny wątek.



Fabuła przenosi nas do stanu Montana końca XIX wieku. Wszędzie grasują przestępcy, a miasteczkowy szeryf po kolejnym nieprzyjemnym zajściu postanawia ukrócić w mieście złodziejski proceder. Zatrudnia więc speca od tropienia przestępców, łowcę głów, który za cel obierze sobie Toma Logana, świeżo upieczonego farmera, który w rzeczywistości jest hersztem bandy koniokradów.



PRZEŁOMY MISSOURI łamią nieco konwencję westernu. Głównie za sprawą konstrukcji bohaterów. Zbir jest tutaj postacią pozytywną, gdy tymczasem łowca głów to typowy przykład antybohatera, rządnego władzy, zepsutego człowieka, który wykorzystuje swoją pozycję bezwzględnie i bez skrupułów. Fanów potyczek aktorskich z pewnością ucieszy duet Marlon Brando - Jack Nicholson. Panowie zrobili wielką robotę, a i drugi plan nie pozostawia złudzeń, co do wysokiej jakości. Jednak w starciu z Brando nawet taki talent, jak Nicholson nie wytrzymuje. Brando rozłożył swoją postać na części pierwsze i dał mu nowe tchnienie, którego z pewnością nawet reżyser nie przewidział. Jego metamorfozy w trakcie odgrywania roli były zaskakujące. Przeistaczał się, niczym kameleon, to w zniewieściałego, obślizgłego typa, by następnie pokazać ostre, niczym brzytwa, pazury.



Może konstrukcyjnie film nie jest stu procentowym przykładem westernu. Obraz ma mocny wydźwięk psychologiczny, a zabawa w kotka i myszkę między bohaterami granymi przez Nicholsona i Brando przypomina walkę dwóch niezwykle silnych indywidualności, w której żadna ze stron nie chce dać za wygraną. Znajdujemy tu również mocno zarysowany motyw przyjaźni, lojalności i partnerstwa. Niczym w filmach z gatunku płaszcza i szpady, "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Polecam ten film. Jeśli ktoś niechętnie podchodzi do westernów, to chociażby dla duetu Brando - Nicholson warto się złamać.
Moja ocena: 7/10

środa, 19 sierpnia 2015

BLOOD SIMPLE [1984]

 

ŚMIERTELNIE PROSTE to debiut reżyserski braci Coen, których z pewnością nikomu nie trzeba przedstawiać. Utrzymana w gatunku thrillera historia opowiada o kobiecie, która ucieka od męża z kochankiem. Fabuła tego filmu jest niezwykle prosta. Przez większość seansu obserwujemy podejmowaną przez małżonka próbę zemsty na niewiernej i przechodzimy przez wiele związanych z tym zwrotów akcji.


Coenowie znani są z błyskotliwych scenariuszy i trzeba przyznać, że mimo oklepanej historii i ta potrafi zaciekawić i przytrzymać widza przed ekranem. W tym filmie obserwujemy pewien paradoks. Prostota płynąca z historii nagle ulega niezwykłemu skomplikowaniu. W naturze panuje chaos i chaos zaczyna przejmować kontrolę nad misternie uknutym planem. Bohaterowie, niczym w matni, wpadają we własne pułapki, a to czego mogą być pewni, to fakt, że nic nie jest pewne.


Świetna opowieść, z ikrą. Ogromnym plusem są zdjęcia i montaż. Wiemy już z doświadczenia, że strona wizualna filmów braci zawsze stała na wysokim poziomie. Charakterystyczna dla ich produkcji jest również ścieżka dźwiękowa. I tutaj odkryjemy jej różnorodność i trochę ironicznie dobrane utwory w stosunku do fabuły. Z pewnością ŚMIERTELNIE PROSTE to przykład filmu, w którym proste historie potrafią być jednocześnie bardzo skomplikowane, co dodaje całości dodatkowego smaczku.
Moja ocena: 7/10

wtorek, 18 sierpnia 2015

STILL LIFE [2013]




Włoski reżyser Uberto Pasolini nie ma zbyt wielu filmów w swoim dorobku. STILL LIFE to raptem jego drugi projekt i równie dobry, a nawet lepszy od debiutu o piłkarzach ręcznych ze Sri Lanki MACHAN.


STILL LIFE przywołuje w pamięci takie filmy, jak czeski PALACZ ZWŁOK, czy japoński POŻEGNANIA. To historia o mężczyźnie, który ma nietypową pracę. W jednym z wydziałów magistratu w Anglii zajmuje się odnajdywaniem rodzin zmarłych, samotnych osób. To dość specyficzna i mało przyjemna praca. Obcowanie ze zwłokami, ale także z miejscami, pamiątkami i osobami, które zmarłych dotyczyły. Mimo tak charakterystycznego zajęcia bohater wydaje się być do niego stworzony. Z oddaniem i szacunkiem podchodzi do obowiązków i paradoksalnie wydaje się być jedyną nadzieją dla zmarłych już osób. Sytuacja nabierze tempa, gdy w ramach cięć budżetowych nasz bohater zostanie usunięty z pracy.


Pasolini stworzył przejmujące opowiadanie o samotności, śmierci, ale też zanikającej ludzkiej cesze, jaką jest empatia. Bohater STILL LIFE wydaje się być nią przesączony. Brutalny świat, który obchodzi się z ludźmi bezdusznie nawet po śmierci. Rodziny, które niejednokrotnie nie chcą mieć z najbliższymi żadnej styczności. I sami zmarli, którzy w czasie życia odseparowywali się od świata. Wśród nich bohater, stojący na straży należytego pochówku, po to, by zmarli mogli odzyskać poczucie godności, którą utracili i przez tę ostatnią chwilę nie czuli się samotni.


To również opowieść o dobroci, która nie zawsze bywa zrozumiana, często wyśmiewana i wyszydzana. Pasolini budując optymizm nie zatrzymuje nas w nim na długo. Życie nie pozostawia złudzeń. Egocentryzm dzisiejszych czasów zabija wszelkie przejawy uczuć wyższych, a z takich złożony jest filmowy urzędnik. Jest niczym perła rzucona między wieprze. Znajduje sens tam, gdzie inni widzą pustkę, za co przyjdzie mu zapłacić najwyższą cenę.
Cudownie kameralna historia. Świetny scenariusz i wybitna wręcz rola Eddie Marsana. Polecam!
Moja ocena: 8/10 [mocne 8,5]