- Kakahira ! What the fuck do you think you are doing ?
- Oh, just a little torture.
Ten krótki dialog absolutnie podsumowuje cały film :-)
Mając już powyżej nosa oscarowej wydmuszki, wszelkich analiz w tym temacie, hałasu i jak to już Szekspir kiedyś napisał much ado about nothing, nadszedł czas na mały relaks. Ostatnio oglądane dramaty mocno mnie zmęczyły, wiatry północy przeszyły wszystkie kości, a nieustannie padające białe gówno za oknem dodało gwoździa do trumny.
A w związku z tym, że nic tak nie cieszy jak wizualna mózgosieczka, postanowiłam odchamić się po swojemu. Wyszłam więc z bardzo prostego założenia. Nikt nie robi bardziej pojechanych, popapranych i chorych filmów na świecie, jak japończycy. Na tapetę padł więc Takashi Miike i jego ekranizacja mangi Yamamoto "Koroshiya Ichi". I to był strzał w dziesiątkę, gdyby nie ciągłe echo w lodówce, mogłabym stwierdzić, że nawet wygrana w totka.
Patrząc na poster filmu, można przyjąć, że postać na nim to bohater Ichi. Nic bardziej mylnego. Wprawdzie plakat wprowadza nas w lekki zamęt myślowy, w filmie występują dwaj bohaterowie. Pierwszy to Kakahira (ten groźny pan z posteru z miną Jokera) oraz ubrany w zabawny motocyklowy kombinezon, przypominający superbohatera z kreskówek, Ichi. Obaj panowie należą do yakuzy.
Kakahira postanawia odnaleźć swego szefa, który w tajemniczych okolicznościach zniknął z kasą. Jego poszukiwania, które łączą się z serią brutalnych pobić i tortur mocno zirytowały syndykat, który wyklucza Kakahirę z yakuzy. Pracując już na własną rękę, "śledztwo" doprowadziło go do członków konkurencyjnego gangu. Na jego czele stoi przebiegły i cwany Jii-san, który jest mózgiem operacji. Nie potrzebuje armii niszczycielskiej, by wykosić przeciwników. Wystarczy mu Ichi - mordercza maszyna. Dzięki serii stosowanych przez Jii-Sana technik manipulacyjnych i prania mózgu Ichi stał się bezwolną marionetką na jego usługach.
Genialny film. Rewelacyjny. Wspaniały. Mistrzostwo świata. Tak mogę określić moje wrażenia. Ci dwaj panowie: Kakahira i Ichi robią taką rozpierduchę na ekranie, że mózg staje okoniem. Krew tryska jak woda z myjki ciśnieniowej, flaki przewracają się po podłogach i spływają po ścianach. Członki ćwiartowane są, głowy odpadają, jak i inne części ciała również. Nie ma granic, nie oporów, nie ma zdrowego rozsądku, dobrego wychowania, nie ma nic. Kalane są świętości, nawet dzieci dostają za swoje. A co! Dzieciom też się należy :-) Kobiety są gwałcone. A niektóre nawet stoją po stronie oprawcy. Brutalizacja obrazu jest wszechogarniająca.
Kakahira to sadysta i masochista w jednym. Tortury w jego wykonaniu są dziełem sztuki, które doprowadził do perfekcji. Złożoność jego psychiki jest jak budowa cepa. Ma być brutalnie i krwawo, bo to jest jego jedyna, prawdziwa miłość. Jego "bratem bliźniakiem" jest Ichi. Ten również nie szczędzi w środkach. Jak się rozbuja to z półobrotu powala całą armię. O ile Kakahira wygląda jak zbój i recydywista, o tyle Ichi to słodki człowiek. Taki sąsiad-seryjny morderca, który niby to niepozorny, grzeczny i ułożony, a śpi nad górą poćwiartowanych w piwnicy ciał.
Ichi to w moich oczach chodząca groteska. Kakahira jest absolutnie pozbawiony wszelkich skrupułów. Świadomie doprowadza swoich oponentów do trudnej śmierci spowitej serią makabrycznych męczarni. Natomiast Ichi ma wyrzuty sumienia. Jego umysł jest tak chory, a jego psychika tak uległa, że z niewyobrażalną łatwością daje się wpędzić w maliny przez Jii-Sana. Co więc jest w tym tak groteskowego? Zanim Ichi wpadnie w morderczy szał, beczy i szlocha jak małe dziecko. Trudno wprost uwierzyć, że to zwierze, które przed chwilą rozszarpało swoje ofiary na strzępy, ich flaki spływają ze ścian a głowy turlają się pod nogami, to taka mała beksa lala, która zasmarkana wyje w koncie, że nikt go nie lubi, nie kocha i nie szanuje. Cały ten spektakl przygotowany przez Ichi to nic innego jak mega groteska, lub czarny humor, jak kto woli.
Miike to mistrz gore. Już na samym początku przygotowuje widza przed jatką, która z każdą minutą eskaluje i rozkręca się niczym rollercaster. Scena gwałtu i brutalnego pobicia prostytutki przy której Ichi, jako bierny, cichy podglądacz masturbuje się za oknem, to bardzo lajtowa scena. Dalej jest już tylko krwawiej, brutalniej i groteskowo. Apogeum to scena końcowa, w której obrywa się każdemu, a wszelkie zasady zostają zalane falą czerwieni.
To absolutnie nie jest film dla widza o słabych nerwach. Nie wszyscy odnajdą w tym filmie to, co dla mnie jest mistrzostwem świata. Jesteśmy różni i każdy z nas odbiera świat na swoich własnych falach. Ja, prawdopodobnie nadaję, na tych samych co Miike. Mnie autentycznie ten obraz, mimo bólu, cierpienia i kompletnego absurdu, nie oburza i nie szokuje. I nie będę strzelać focha, tylko dlatego, że za dużo w nim brutalności i agresji. To jest gore. I takie są jego zasady. Tak po prostu musi być.
Do tej chwili uważałam, że Takeshi Kitano ma wyłączność na dobre kino o yakuzie. Myślę, że w tej kwestii panowie mogą spokojnie podać sobie dłoń.
Wbrew pozorom film Miike nie jest wyłącznie krwawą jatką, w której śmierć jest jak herbata. Ogólnie dostępna. ICHI THE KILLER to swoista odpowiedź Miike na historię, tradycję i samą instytucję, jaką jest yakuza. Nie stroni od alegorii w tym temacie, które przerobił na swój własny "groteskowy" sposób. Wiadomo, że yakuza nie uznaje kobiet w swej organizacji, gdyż są słabe i nie można im ufać. Ich zadaniem jest troska o mężczyznę i opieka nad dziećmi. W filmie zupełnie odmienną rolę gra postać zwana Karen. To bezwzględna sadystka, która nie stroni od brutalności. Jest zła i pozbawiona wszelkich zasad moralnych. Drugą alegorią, jest sztuka przepraszania zwana "yubizime". Członkowie yakuza odcinają sobie mały palec u dłoni, po czym wręczają go temu, którego chcą przeprosić. Miike zamiast palca stosuje inny wymyk. Kakahira po brutalnych torturach na panu Suzuki odcina sobie język. Zgodnie z jego pojęciem winy, oddaje to, co jest źródłem jego największej przyjemności. Jest tu też alegoria do teatru kabuki, czy kodeksu Bushido. Posłuszeństwo, lojalność i zemsta nabierają nowego wymiaru w oczach Miike.
Podsumowując, jest to dla mnie absolutne arcydzieło. Biję się w pierś, że dopiero teraz go odkryłam. Wbrew pozorom jest to film wielowymiarowy. Miike nie skupia się wyłącznie na tępej jatce, ale na tradycji i zasadach kultywowanych w Japonii. Niezaprzeczalnie jest to film bardzo bardzo brutalny. Jeśli spojrzy się na niego z mocnym przymrużeniem oka, to z pewnością przyniesie masę radości.
Moja ocena: 10/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))