Ok... już wiem, jak czuł się Hesus nadstawiając drugi policzek. Wybierając taką pozycję w piątkowy wieczór trzeba: po primo: mieć siłę i determinację, po drugie primo: pałać nienawiścią do Szyca i trzecie primo: mieć domowy zestawik pejczyków i skórzanych masek zapinanych na zamek błyskawiczny. Pejczyków i masek nie mam, więc obstawiam wersję pierwszą lub drugą. Zdecyduje się, jak wygram w totka.
Anyway ta świadoma sado-masochistyczna sesja "sam na sam z BITWĄ" jest ciągiem moich prywatnych postanowień, że skoro mam nienawidzić wroga, to przynajmniej muszę go poznać ;-) Dlatego moje zwoje mózgowe zostały już skażone całym szlamem TVN-owskiej kinematografii w postaci CIACH i innych nie nadających się do spożycia gówien, całej trylogii TŁAJLAJTÓW (z utęsknieniem czekam na wersję ostatnią, co by mej męki pańskiej nadszedł kres). By ostatecznie dorzucić do kolekcji to coś, co jest na poły polską i włoską koprodukcją.
Powiem tak, przez KAC WAWA przeszłam bez szwanku, choć CIACHO było absurdalne, a KAC WAWA wychodził poza granice absurdu. Tak BITWY POD WIEDNIEM nie byłam w stanie przetrawić.
Ten film jest równie wielkim kałem, jak nie większym, co trzęsąca dupą szansonistka Natasza w BITWIE WARSZAWSKIEJ. Podziwiam tych, którzy przetrwali tę gehennę w kinie. Istnieje jeszcze nadzór boski nade mną, który mówi "ty się do kina na takie filmy nie wybieraj, przepij kasę, łotewer, byle nie to". Moich jęków, stęków i chlipania z bólu egzystencjalnego, jaki po tym seansie odczuwam, nie ma końca. Na szczęście pędzący VIVALDI w słuchawkach i piękne słońce na zewnątrz nieco ten ból ukoi.
Ale do rzeczy.... Nie będę pisała o fabule, bo mniej lub więcej każdy ją zna. Jak nie z portali filmowych, to może odrobinkę z lekcji historii (to raczej odrzucam, na niej większość śpi, albo ogląda pornole na komórkach). Postaram się krótko, by mękę myśli mojej na temat filmu skrócić.
TEN FILM TO KOSZMAR. Jeśli Freddy Krueger straszy dzieci po nocach dźwiękiem swych nożyc zgrzytających po tablicy szkolnej, to mnie od dziś straszyć będzie sam wydźwięk spółgłosek w tytule.
Cóż... efekty specjalne, kolory są wygenerowane na pordzewiałym ze starości, domowym komputerze. Wygenerowane krajobrazy, wyglądały jak te z pocztówek, które wysyłamy z podróży przez pomyłkę sąsiadom, coby im gul skoczył. Nawet drzewa stoją nieruchomo. Ptak się żaden przez bezchmurne niebo nie przedrze. Tylko słońce w oczy napierdala, coby widz za dużo ostrości nie miał i za wiele nie wypatrzył. I dobrze... na to się nie chce patrzeć.
Komputerowo wygenerowana armia, to wyrysowane linijką w Paintbrushu rządki główek od szpilki. Nawet śnieg jakiś taki dziwny. Jak łupież z reklamy szamponów. Niby to pada, a nie topnieje, a nie opada na niczyje włosy, ramiona, uda, podudzia i inne partie korpusu ludzkiego... Żal, żal i ból istnienia. Efekty to komedia. To przełożona na ekran pierwsza wersja Settlers'ów. Jest król, wódz, armia, gawiedź, no i nawet szamana mamy. Są wróżby, przepowiednie, amulety, znaki na niebie, cuda, czary mary hokus pokus. Co to kur..a jest ? Brakuje wróżenia z fusów i szklanej kuli.
Nie wspomnę już o prawdzie historycznej. O tej wystarczająco głośno było po premierze. Jest prawda czasów i ekranu... i tu reżyser postawił na ekran, który... boli...
Mam wrażenie, jakby ktoś miał wielce szczytną ideę, stworzenia dzieła, które będzie w swej wymowie tak pompatyczne, że ludy całe na kolana padną. Wymowa tego filmu, porównania katolików z muzułmanami... aż dziwię się, że ci ostatni siedzą cicho. W filmie zostali wyrysowani, jak marionetki, które z własnej pychy i głupoty, przykrywając się zieloną flagą Mahometa, poszli na świadomą rzeź. Nawet te szmaty, którymi obwiązali im czaszki były karykaturalne. O zgrozo...
Zawiodłam się również na moich "ulubionych" aktorach. Choć..... zadziwił mnie Adamczyk. I to suprajs suprajs, pozytywnie. On jako jedyny pokazał, jak powinna wyglądać gra profesjonalnego aktora. Widać jego warsztat, obycie i, chyba (?), talent. A jakże ucieszył mnie widok Szyca. Gdyby wszystkie jego role polegały na 20 sekundowej stójce w drugim planie, memu szczęściu nie byłoby końca. Gdyby on jeszcze milczał i nie wydobywał z siebie dźwięków jakichkolwiek, padłabym na kolana i nawet do kościoła zaszła. Och jakie to było piękne i absurdalne. Takich ról Szyc...życzę Tobie do końca życia i o jeden rok dłużej. Milczących, drugoplanowych stójek bez znaczenia. Szkoda tylko Olbrychskiego, opus dei polskiego kina. Zagrał dla kasy, cóż zrobić... z pewnością chwały tą rolą sobie nie przyniesie, bo mało kto go zauważył. Nawet Curuś była sztywna, jak skład drewna.
Zastanawia mnie jednak rola, karykaturalnej postaci mnicha, zagranego przez F. Murray Abraham'a. Znajomość gry aktorskiej tego Pana skończyła się u mnie na filmie Formana Amadeusz (1984). Genialnego z resztą, ale to już nie za sprawą Abraham'a. Sama postać mnicha, w moich oczach, jest komiczna. To chodzący Jezus. Czyni cuda, rozmawia z bogiem, brakuje tylko by rozstąpiły się morza, przed jego szacownym obliczem. Aktor, mimo swego doświadczenia (w końcu grał w Czlowiek z blizna (1983)), wydał mi się uwsteczniony. Zagrał płytko. Miał jedną, topową minę do każdej sceny - udręczonego losem świata, bogobojnego ojca miliona dziatek swych.
Ech... szkoda gadać. Ten film można porównać jedynie do wenezuelskich telenowel. Nie ma znaczenia ilu odcinków nie obejrzysz. Ciężarna w 20 odcinku, nie urodziła w 1120 i nadal jest w trzecim miesiącu. Ominięcie 20 minut w tym filmie, nie zmieni nic.
Nie wiem kim jest
Renzo Martinelli. Biorąc pod uwagę ocenę jego dokonań na IMDB, to jest raczej miernym reżyserem. Mając tę wiedzę, zastanawia mnie jaki polski buc wyłożył kasę na to gówno, gdy w kolejce stoją filmy, młodych, utalentowanych i przede wszystkim polskich reżyserów. Może było jak u owego MISIA. Co zrobić, jak się cham uprze :-) I dalej cytując wieszcza, ten film to z pewnością znak czasów polskiego kina, to taki "miś na miarę naszych możliwości". Niestety !
Absolutnie NIE polecam !!!
Moja ocena: 1/10 (i to za dużo)
Yeah! Jest krew, wulgarność, złość i przemoc. Lubię to! :D
OdpowiedzUsuńStarałam się ;-)
UsuńPodziwiam,ja nawet bałabym sie włączyć telewizor,by sie na tym filmie nie zepsuł,nie mówię już o komputerze,a wyjście na to do kina nie wchodzi w ogóle w grę.
OdpowiedzUsuńCzekam na pozwolenie by linka do tej recenzji móc wrzucić na fejsa ku przestrodze :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
Ależ oczywiście, pozwalam. Nawet nie musisz się pytać, go ahead.
OdpowiedzUsuńWymagało to ode mnie ogromnego wysiłku, zwłaszcza, że o tej porze leciał, mój best of the best, LŚNIENIE. Jak ja gryzłam wargi, ze złości, ale jak mus to mus...ojczyzna woła ;-)
Dzięki link wrzucony...nawet błąd sie wkradł w tytule...jak jakieś fatum ciążące nad tym filmem ;)
UsuńNie wiem dlaczego, ale lubię znęcanie się nad polskimi filmami :] przede wszystkim dlatego, że na to zasługuję :D
OdpowiedzUsuńHell... yeah \m/ :-)
UsuńZbyt agresywny, wręcz niedojrzały tekst. Traci na tym konstruktywna opinia. Sam chyba wpadłem w tę samą pułapkę. Nawet jeśli nie przy "Bitwie..." to przy innych z pewnością. Te filmy tak mają :(
OdpowiedzUsuńJaki film taka opinia ... konstruktywizm w tym przypadku to tak jakby ubierać żebraka w szaty cesarza.
UsuńKażda opinia poparta emocjami będzie bardziej subiektywna niż konstruktywna. Wolę wulkan emocji niż nieczułą mątwę w rzece. Mnie to nie przeszkadza, Tobie też nie powinno przynajmniej w Twoich tekstach, czego Ci życzę :)