Nie powiem, czekałam na ten seans z niecierpliwością. I tak jak bardzo czekałam, tak równie bardzo, jak nie mocniej, chcę o tym filmie zapomnieć.
Z pewnością się narażę fanom filmu i jeszcze większemu klubowi westchnień do boskiego Ryan'a (do którego i ja cicho wzdycham). Niestety nic tu po mnie. Film jest średni, scenariusz słaby, a tembr głosu Ryana był jak zgrzyt nożyc Freddy'ego po szkolnej tablicy .
Ale do rzeczy.
Zacznijmy od kiepścizny, bo tej w filmie nie brakuje, a nie chce wyjść na defetystkę, więc zakończę pozytywnie.
Fabuła. Ta podobno jest oparta na realnych wydarzeniach. Właśnie, podobno. Okazuje się bowiem, że scenariusz nijak się ma do faktycznych wydarzeń. Po pierwsze, bohater którego gra Giovanni Ribisi nie zginął. Po drugie to nie Gangster Squad był odpowiedzialny za aresztowanie mafiosa, którego zagrał Sean Penn. Po trzecie, nie został on aresztowany za morderstwo. Po czwarte, nie został wysłany do Alcatraz w czasach w których akcja się toczy. Cóż, scenarzysta śliznął się o jakąś dekadę, ale czymże jest dekada wobec wieczności ? :-)) ... and so on and so on.
Mogłabym znieść te "ewentualne" odstępstwa od normy.
Już mój guru Tym przepowiedział: Jest prawda czasów, o których mówimy i prawda ekranu, która mówi: " Prasłowiańska grusza chroni w swych konarach plebejskiego uciekiniera". Zróbcie mi przebitkę zająca na gruszy ... Nie, nie ! Zamieńcie go na
psa. Zamieńcie go na psa. Niech on się odszczekuje swoim prześladowcom z
pańskiego dworu ! Niech on nie miauczy."
Podobnie jest w GANGSTER SQUAD. Scenarzysta zafundował nam niezłego zająca na gruszy :-))
Jednak to co mnie wkurzyło, to typowe holyłudzkie cwaniactwo pod publikę. Scenarzysta świadomie wprowadzał sceny, które ordynarnie sugerowały o nagłych zmianach w psychice bohaterów i kolejności następujących po tym zdarzeń. Choć słowo sugerowały jest tu na wyrost. Scenarzysta rzucał na ekran scenki rodzajowe, coby widz na pewno zrozumiał i usprawiedliwił bohatera. To tak jakby wpychać w twarz człowiekowi z wadą wzroku lunetę, by poczytał gazetę. I tak, chociażby: scena z ciężarną żoną, która nie chce by jej mąż ryzykował życie, która z góry mówi, że bohater jest tak zajebisty, że dobro społeczeństwa przedkłada nad dobro rodziny. Jeśli dodamy do tego wyrozumiałość małżonki, to tylko dywan z róż kłaść. Druga scena: to śmierć małego pucybuta na oczach wachającego się bohatera granego przez Ryan Gosling' a. Bitch plizzzzzzz..!! To zagranie rozłożyło mnie na łopatki. W sumie po co się trudzić w ukazywaniu rozterek i wątpliwości bohatera. Połóżmy mu trupa matki z odciętą głową na talerzu i już mamy motyw. No i ostatni kicz... to poród w wannie po ostrzale domu bohatera granego przez Josh Brolin'a. To dla scenarzysty była kropka nad i, by ostatecznie zmotywować i nadać sens działaniom Brolin'a w oczyszczeniu miasta z wszelkiej maści szumowin i łajdaków. Hmmm??? Gdyby lajf było takie isi, to nie jeden koń byłby osłem... ale... lajf jest lajf , a holyłód rządzi się swoimi prawami, które z logiką niewiele mają wspólnego.
Chciałoby się powiedzieć, że skoro taki rozgardiasz i bałagan na ekranie to obsada wystrzeli mnie z kanapy w kosmos. I tu zong... Penn wygląda, jak Rourke z SIN CITY po prasowaniu twarzy. Jego postać, z resztą jak i pozostałe, jest płaska, jak stół wigilijny w Radomiu. Również Gosling kompletnie mnie rozczarował. Jego "wątłość" w głosie absolutnie nie pasowała do postaci, którą grał. Miałam wrażenie, jakby ktoś podłożył dubbing z kreskówki z Myszką Miki. Brolin, jak zwykle ten sam. Tutaj na szczęście bez większych rewolucji. Tą twarz twardziela znamy chociażby
To nie jest kraj dla starych ludzi, czy
Prawdziwe mestwo. Jeśli będzie dalej, tak oszczędny w mimice, to podobnie jak Keanu Reeves, nigdy się nie zestarzeje. Bardzo czekałam na rolę Ribisi, ale i tutaj marność nad marnościami. Równie dobrze mógł zagrać słup telegraficzny, jak z resztą cała reszta składu gangsterskiego, tak rozbudowaną postać miał.
No i teraz przydałby się jakiś pozytyw. Uwielbiam kryminały w stylu retro. I może tak bardzo liczyłam na kontynuację linii po Tajemnice Los Angeles (1997), czy
Czarna dalia
. Niestety o ile fabularnie nie dopisało, to z pewnością scenografia, charakteryzacja, stroje, muzyka nadrabiają braki, jak mogą. Spece od FX również postarali się o fajerwerki i widowiskowość. Mogą one świadczyć o tym, że film jest skierowany zarówno do wielbicieli chamskiego twardziela z ról Clint'a Eastwood'a (za którym tęsknię), jak i młodszej widowni, która wyrosła na 300 (2006).
To ciekawa efemeryda. Krew się leje, członki odpadają, trup się ściele. A jednak... a jednak nie zmieni to faktu, że Ruben Fleischer jest słabym reżyserem.
Zombieland był jeszcze znośny. W
30 minut lub mniej powiało już koszmarem. No niestety, zamiast pracować z innymi, będzie trzeba popracować nad sobą. Ten film wiosny w karierze Fleischer'a nie uczynił.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))