SEPPUKU jest pierwowzorem remake'u Takashi Miike ICHIMEI. Niekoniecznie w dobrej kolejności obejrzałam te filmy. Jednak patrząc z perspektywy wcale nie jest to głupi pomysł.
Po pierwsze gdybym najpierw obejrzała film Kobayashi'ego mój zachwyt nad wersją Miike zostałby mocno ostudzony. A niepotrzebnie. Mając już pełen obraz wartości obu tych filmów, nadal uważam, żę ICHIMEI jest filmem dobrym. A jednocześnie dużo słabszym od SEPPUKU. Po drugie pewien niedosyt, który pozostał po wersji Miike zachęcił mnie do sięgnięcia po oryginał. Gdybym oglądała tę historię w odwrotnej kolejności, tj.zaczynając od wersji Kobayashi'ego pewnie nie sięgnęłabym po ICHIMEI z prostej przyczyny. SEPPUKU jest filmem doskonałym. A nie kala się świętości. Także reasumując dobrze się nawet stało, że ICHIMEI stał się moim kierunkowskazem na drodze do filmów Kobayashi'ego. I szczerze mówiąc polecam tę kolejność.
Niedawno pisałam o ICHIMEI. Pod kątem fabularnym oba te tytuły niewiele się różnią. A jednak. Różnią się szczegółami. Są drobne zmiany w akcji, które nie wypadają ani lepiej ani gorzej w stosunku do obu tych tytułów (np.śmierć dziecka, śmierć ojca Motome, historia z mieczem Motome, czy odcięcie kucyków samurajom). Każdy z reżyserów przedstawił swoją własną wizję historii śmierci Motome i każda z nich zmierza w tym samym kierunku. Cel w obu tych filmach jest ten sam i to samo jest źródło cierpienia bohaterów.
Mam wrażenie, że wersja Kobayashi'ego jest pełniejsza. Pełniejsza w kontekście zobrazowania kultury i obyczajowości ówczesnej Japonii. Kobayashi doskonale wyjaśnia sam rytuał seppuku, los samurajów/roninów w XVIIw., czy symbolikę ścięcia kucyków samurajom. Sceny nie ograniczają się wyłącznie do zobrazowania akcji na Dworze i domu ronina. Kobayashi wykracza poza zamkniętą scenografię, pokazując też co się dzieje poza murami dworu. Jego historia jest pełniejsza, jakby zakreślała szersze kręgi.
Natomiast Miike mocno skupił się na historii losów Motome i Miho. Na ich tragicznym losie, ciężkim życiu i codziennych rozterkach. Również końcowa scena walki Hanshiro z samurajami jest bardziej szczegółowa i dłuższa niż w wersji oryginalnej. Jednak tragizm sceny w obu wersjach poraża. Różnica polega na podejściu obu reżyserów do osiągnięcia efektu. Kobayashi skupia swoją uwagę na twarzy bohatera. Gra światłem, muzyką, kadrowaniem, wszystko to łączy w jedną całość, nadając scenom niesamowitej głębi i wyrazistości. Nie da się ukryć, że dużą pracę wykonał aktor Tatsuya Nakadai, którego postawa, twarz, mimika porażają. Nie ma tego w wersji Miike. On nastawił się na brutalność scen i psychologię postaci. W momencie, gdy Kobayashi po prostu rewelacyjnie opowiada, snuje, przedstawia historię śmierci Motome.
W obu wersjach Hanshiro zarzuca samurajom, że ich honor jest wyłącznie wyrysowany na twarzach. Jest jakby dodatkiem do miecza. Jest bezwartościowy. A kodeks Domu jest zbiorem pustych sloganów, których samurajowie nie są w stanie dotrzymać, ze zwykłego tchórzostwa. I w wersji Kobayashi'ego po prostu ta maska, którą samurajowie nazywają honorem, jest tak widoczna, że aż razi. Natomiast w wersji Miike zostaje tylko słowem.
Absolutny klasyk, kultowy już z resztą. I konieczna pozycja każdego kinomana. Mimo swych dwóch godzin połknęłam tę historię w oka mgnieniu. Polecam
Moja ocena: 10/10
Moja nauczycielka japońskiego zasnęła przy tym filmie podczas oglądania ;)
OdpowiedzUsuńPewnie już go dziesięć razy oglądała z innymi uczniami ;-) Też bym zasnęła :-))))
Usuń