"Film wtedy jest dobry, gdy jest wart pieniędzy za kolację w restauracji, dwa bilety do kina i opiekunkę do dziecka". Skoro taki jest wyznacznik Hitchock'a, to nowy film Smarzowskiego jest dobry. Powiem więcej, na standardy polskiego kina, jest rewelacyjny. Ten film niczym nie ustępuje produkcjom europejskim. Pierwszy raz od długiego czasu poczułam, że możemy konkurować ze światem. I nie mam tu na myśli filmów klasy B :-).
Smarzowski podzielił DROGÓWKĘ na dwie części. Pierwsza obejmuje sceny z życia i pracy naszych głównych bohaterów. Druga część to kryminalna opowieść o poszukiwaniu sprawiedliwości. O ile pierwsza część jest zabawna, przepełniona ironią i gorzkimi obrazami z życia bohaterów. O tyle druga jest smutną tyradą nad upadkiem Polski.
Smarzowski nie zostawia na bohaterach suchej nitki. Już na samych początku w jednej ze scenek rodzajowych, widzimy kierunek w którym zmierza reżyser. Nasi bohaterowie to nie maszyny, musimy uwzględnić tzw."czynnik ludzki". I ten właśnie czynnik Smarzowski wylał na ekran w postaci ostrych zabaw w trakcie i po pracy, brania łapówek, "naginania" prawa, czy wizyt w burdelu. Smarzowski nie owija w bawełnę. Bohaterowie to jakby soczewka polskiego społeczeństwa. Zabobon, nacjonalizm, ksenofobia, seksizm, wulgarność i chamstwo. To wszystko skotłowało się w głowach postaci, których reżyser ubrał w strój stróżów prawa i których zadaniem jest dbanie o nasze bezpieczeństwo. Im dalej film rozwija swoją akcję, tym bardziej Smarzowski odstępuje od płaskiej wizji policjanta. Powoli przenosi nas do drugiej części filmu, która już nie jest tak zabawna i cyniczna.
To gorzki obraz bezsilności i złamanego idealizmu. Nagle na nasz fabularno-dokumentalizowany film o pracy policjantów, staje się kryminalną opowieścią o poszukiwaniu prawdy i sprawiedliwości. O poszukiwaniu ideałów i zasad, jakimi pojono bohatera przez całe życie, a które w życiu nie mają zastosowania. O przekupstwie i prawie pieniądza. O beznadziei i braku wpływu na nie tylko podejmowane decyzje, ale na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. To obraz, w którym ideał finalnie sięga bruku. Zostaje przeciągnięty przez trotuar i wyprany z mrzonek o sprawiedliwości. Oczywiście ideał Smarzowskiego, niewiele ma wspólnego z pięknem. Król, bohater którego gra Topa to hybryda człowieka. Z jednej strony zagubionego, zestresowanego i zniszczonego, a z drugiej mocno osadzonego na zasadach, które zostały mu wpojone. Jest w nim siła konsekwencji i wewnętrzny bunt przed zakłamaniem. Wierzchnia warstwa początkowo mocno odrzuca, jednak fasady są na tyle solidne, by móc zaufać i dać wiarę człowiekowi.
Smarzowski nie kryje się z tym, że jest z natury pesymistą. I jego świat dalej idzie w tym kierunku. Przez wiele jego filmów, tak i tutaj wizja otoczenia jest smutna i przygnębiająca. Jego bohaterowie są na wskroś ludzcy. Ich problemy nie są obce przeciętnemu człowiekowi, a życie które wiodą jest realne. I to jest fantastyczne. Widz dzięki temu osiąga niesamowitą łatwość w identyfikowaniu się z bohaterem i światem, w którym żyje. Dzięki temu fabuła jest przejrzysta i zrozumiała. Nie ma w niej kruczków, czy ukrytej symboliki. To życie. Czasem przyjemne i dające ukojenie, ale w głównie szare i ponure, jak 90% pogody w tym kraju. Świat Smarzowskiego, to nie jest świat dla bogatych. To nie świat milionera, to świat człowieka na zasiłku lub na minimalnej krajowej. Nikt nie owija w bawełnę, a moralność ma dwa oblicza. Nie ważne po której stronie barykady stoisz, ważne ile masz kasy w kieszeni i to wyznacza twoją wartość i możliwości.
Smarzowski by nadać całości realizmu użył ujęć z kamer produkcyjnych, czy kamer ręcznych. Podobnie jak w WESELU urwane sceny nadają filmowi charakteru surowego i bardzo realistycznego. Z drugiej strony zaskoczył mnie dynamizm. W filmie nie wieje nudą. Cały czas coś się dzieje. I nawet scena pogoni za Królem, jak na polskie standardy była niezła. Wprawdzie kaskaderka nie poraża, ale już same ujęcia i dynamika robią wrażenie.
I znów aktorsko obrodziło. I znów bez zaskoczenia. I znów mamy stałą ekipę, już można powiedzieć, Smarzowskiego. Można by tu imiennie wymieniać bohaterów. Tylko po co? Dla mnie tworzą tak znakomitą całość, że szkoda wielka, by ich rozdzielać. Każdy z nich stworzył cudowną, przejmującą kreację.
Filmy Smarzowskiego przypominają mi filmy Haneke. Są ciemne i bolą. Nie kończą się pełnią szczęśliwości. Te filmy to smutne peany na cześć ludzkich słabości. I takie kino do mnie trafia. To filmy niebanalne i poruszające. Życie nie jest banalne, a z pewnością nie zawsze kończy się happy endem. A skoro zawsze widzę szklankę do połowy pustą, więc tym bardziej świat Smarzowskiego jest dla mnie światem, który rozumiem.
To najlepszy film polski tego roku. I wcale nie zdziwiłabym się, jakby to był jeden jedyny tego roku. Smarzowski to najlepszy polski reżyser. Tworzy filmy, które od lat są wartościowe, które nie poddają się konformizmowi. A przede wszystkim to kino magnetyczne, które nigdy nie straci na swojej aktualności. I na jego filmy warto wydać kasę za kolację w restauracji, dwa bilety do kina i nieszczęsną opiekunkę do dziecka :-)
Moja ocena: 9/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))