W temacie Riddick'a jestem mało obiektywna. Lubię go w całej swojej nieskomplikowanej złożoności. I najwyraźniej David Twohy owe nieskomplikowanie w Riddick'u zauważył, ponieważ ponownie stworzył prosty, schematyczny, ale mega klimatyczny film akcji.
Fabuła jest tak prosta, że prostsza być chyba nie może. Chociaż, jak ogląda się KONIA TURYŃSKIEGO, to i o ziemniakach można epos nakręcić. Ale do rzeczy... Riddick budzi się na jednej z planet. Powoli dochodzi do niego intryga w jaką został wplątany. Riddick bowiem się rozleniwił. Został Lordem Marshalem. Jego rozrywką nie było już odliczanie kolejnych umarlaków, ale zaliczanie kolejnych galaktycznych panienek i pławienie się we władzy. Ten widok nie zostaje przez nikogo pominięty. Pańskie oko konia tuczy. Znajdują się tacy, którzy mają chrapkę na stanowisko Riddicka. Nadaża się więc okazja, z której przeciwnik skorzysta, by raz na zawsze wyeliminować Riddick'a z gry. Ale Riddick to badass madafaka ... jak Conan odgryzie łby potworom i udusi je własnymi rękoma. Cel jaki obrał jest jak motor napędowy w jego sercu - Furia.
Akcja toczy się wokół jednego wątku. Riddick pragnie wydostać się z dziwacznej planety, na której go porzucono. Knuje więc cwaną intrygę. Kluczem do niej są łowcy głów i ich statki. I jeden z tych statków ma być kartą przetargową w powrocie na Furię.
Riddick nie jest bowiem typowym mordercą. Daje swoim ofiarom wybór. Zrobisz tak jak chcę - przeżyjesz. Jeśli chcesz fukać, to żryj piach. Film nie byłby filmem, gdyby łowcy głów przystali na warunki Riddick'a. Zaczyna się więc skrupulatna gra o zdobycie statku i odliczanie kolejnych głów.
Oprócz prostej, jak budowa cepa, fabuły, jest naprawdę mało zaskakujące CGI, ale na tyle przyzwoite, że fajnie się to ogląda. Najważniejszym atutem filmu jest poza wizją, przynajmniej dla mnie, sama postać głównego bohatera. Narracje Riddicka już na samym początku dają do myślenia. Jakby autorzy chcieli przypomnieć widzom jaka jest prawdziwa wartość człowieka i co w prawdziwym życiu naprawdę się liczy. Co to jest zatem prawdziwe życie ? To życie, które bazuje na pierwotnych instynktach. W którym liczą się twoje umiejętności, inteligencja, siła i cwaniactwo. Ta kombinacja jest sukcesem do powodzenia. Nie ma w nim telewizorów, samochodów, bling-bling i nowych modeli iPhona. Oglądając ten film nie opuszczało mnie jedno pytanie, w którym miejscu w kolejności łańcucha pokarmowego znaleźlibyśmy się, gdyby odrzucić cały ten blichtr, cywilizację i jej nowinki oraz kasę ? Obawiam się, używając korporacyjnego języka, że na szczycie życiowej piramidy znalazłyby się sprzątaczki i ochroniarze, a cała ta mundurkowa elyta byłaby zwykłym planktonem.
I może nie ma w tym filmie spektakularnych wizjonerskich opraw, jak w PACIFIC RIM, OBLIVION, czy ELYSIUM, a same potwory wyglądają jak skopiowane Alieny skrzyżowane ze skorpionem. Może nie napierdalają się bez ustanku, jak w filmidłach kung-fu. Tak jak w fabule, tak i w filmie wystarcza Riddick i jego osobowość. Mocna, z zasadami, czysta, nieskazitelna ludzka moc. I to ona sprawia, że oko jak magnez za nim podąża. Jest w nim też niesamowita wola przetrwania, jak u Ripley z ALIENÓW i pierwotna energia, która fascynuje. I niech nikogo nie zmyli ta teatralna forma na jedno miejsce akcji i kilku bohaterów. Ciemna i mroczna wizja świata Riddicka jest tak wciągająca, jak on sam. Wyszłam z kina absolutnie zadowolona.
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))