Niedzielny dzień minął mi pod znakiem kina depresyjnego. I tak mi się ono udzieliło, wraz z dzisiejszą zajebiaszczą pogodą, że nawet valium, xanax, prozac, relanium wymieszane z dużą dawką meskaliny niewiele pomogą :-)
Ale ...
W KRĘGU MIŁOŚCI, czyli bezlitosny wyciskacz łez. Kto nie lubi, niech unika jak diabeł święconej wody. Nawet mnie się udzieliło. Koszmar. Filmu po ilości wylanych łez oceniała jednak nie będę, bo inaczej musiałabym dać maxa. Niestety jest to średniej jakości męczybuła o naprawdę ciężkim zapleczu.
Felix Van Groeningen swego czasu stworzył przeuroczą komedią o patologicznej rodzinie BOSO, ALE NA ROWERZE. Tym razem najwyraźniej do śmiechu mu nie było, bo na tapetę postanowił wziąć ciężki, jak kloc temat choroby nowotworowej dziecka i powolnego oddalania się od siebie jego rodziców.
To historia wręcz klasyczna. Miłość. Motylki. Życie. Tragedia. Ciężar pogodzenia się ze stratą. Rozpad wszystkiego, co do tej pory się zbudowało. Czy jest więc coś w tym filmie, co odróżniałoby tę produkcję od tego typu pozostałych ? Hmm... z pewnością liczba tatuaży bohaterki i bluegrassowe wstawki, które są tłem opowieści. I to chyba jedyne atuty tego filmu.
Ten klasyczny dramat rodzinny opowiadany w sposób absolutnie niechronologiczny może przyprawiać o ból głowy, co niektórych. Dla mnie jednak dzięki zmianie wątków historii i przenoszenia jej co jakiś czas w czasie, fabuła nabrała kolorytu. Gdyby prowadzić ją liniowo obawiam się padłabym z nudy jak pacnięta w łeb mucha.
Z pewnością nie wybrałabym się na ten film do kina. Chyba, że ktoś by mi zapłacił. Nawet jakbym dostała bilety za friko, też pewnie bym zlała. To nie jest gatunek filmów, który mnie kręci. A z pewnością nie przedstawiony w ten sposób. Dramatyzm wprawdzie wzorcowy, ale brakowało mi chemii i magii między głównymi bohaterami. Nie widziałam między nimi tej wielkiej miłości, jaką odgrywali. Ekspresja emocji następowała poprzez muzykę i śpiew. Relacje bohaterów były nienaturalnie wzorcowe do momentu, w którym poszukiwanie winnego musiało skończyć się awanturą. Poza tym fabuła, to pełna, klasyczna, monolityczna sztampa. Krok po kroku można przewidzieć, co zdarzy się za moment.
Filmy o ludzkich tragediach generalnie są męczące i ciężko znośne. I mimo swoich negatywów, trudno nie być człowiekiem i bez wzruszenia przejść obok dramatu rodziców. Wolę jednak historie od Van Groeningen'a w stylu BOSO, ALE NA ROWERZE. Słodko-gorzkie komedie zdecydowanie lepiej mu wychodzą.
Moja ocena: 5/10
Może się nada na jakiś depresyjny dzień, chociaż po "Bez mojej zgody" mam dosyć tematów chorych dzieci (chociaż film oglądałam chyba dwa lata temu).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
No to witaj w klubie. Ja mam dość na następne 10 :-) pozdr.
Usuń