Od lat wielu u Rona Howarda zauważam pewną zależność, jakiego filmu, by się nie dotknął, za każdym razem odnosi sukces. Howard należy do reżyserów kina z tzw.pompą. To kino typowo amerykańskie. Pełne etosu, fajerwerków widowiska z genialną obsadą, nierzadko mega pompatyczne i pełne klisz. Nie zmienia to faktu, że większość z jego filmów to hiciory, z którymi warto się zapoznać.
W SAMYM SERCU MORZA w niczym nie odstaje od powyżej zarysowanej stylistyki filmów Rona Howarda. Tym razem przenosimy się do czasów, w których żył pisarz Herman Melville. Odwiedza jednego z uczestników wyprawy morskiej, w której zabijano wieloryby dla ich drogocennego tłuszczu. Mężczyzna opowie Melville'owi historię swego życia, która stanie się inspiracją i kanwą powieści "Moby Dick".
Najnowszy film Rona Howarda hołduje kinu przygodowemu. Widowisko niepozbawione bardzo dobrych efektów, ale też efekciarstwa. Nie podobał mi się nadmiar CGI. Ten film zbudowany jest na efektach specjalnych, które nie zawsze stanowiły o wysokiej jakości, nie mówiąc o tym, że przeszkadzały i dodawały obrazowi sztuczności.
Film prowadzi ciekawa narracja. Ron Howard po raz kolejny stosuje masę trików i klisz. Z punktu widzenia zachowań ludzkich, nienaturalna była relacja pisarza i jego spowiednika. Motyw docierania się kapitana statku i jego zastępcy nie tyle był sztucznie wykreowany, co boleśnie banalny. Gdybym miała podsumować jednym słowem, to co mnie najbardziej bolało w filmie Rona Howarda, to właśnie owa "sztuczność". Owa ckliwość, "plastikowość" i pretensjonalność to największe bolączki W SAMYM SERCU MORZA, które wypełzają nie tylko z charakterystyki postaci, ale i z dialogów, oraz wszędobylskich efektów specjalnych. Nie wspominając o obsadzie złożonej z samych zacnych nazwisk, która kompletnie nie wybiła się poza swoje nijakie postaci.
Moja ocena: 5/10
Bardzo trafna recenzja! Miałam dokładnie te same odczucia. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń