Po obejrzeniu dość przeciętnego filmu JOBS z 2013 roku, spodziewałam się, że Dany Boyle stworzy iście pochłaniającą biografię. Problem w tym, że nic mi w tym filmie nie pasowało. Ani obsada, ani fabuła. Nadmienić trzeba, że film Boyle'a położył nacisk na kompletnie inne etapy życia Steve'a Jobsa, niż te ukazane w filmie JOBS. Szczerze powiem, nie wiem po co powstał ten film. Ani w tym autentyzmu, jak stwierdzili bliscy współpracownicy Jobsa, ani polotu. Ot, kolejna biografia do kolekcji i to jeszcze przegadana.
Dany Boyle skupił się na kilku etapach życia Steve'a Jobsa. Początki jego pracy z Woźniakiem poznajemy jedynie w rwanych retrospekcjach. Boyle przenosi nas do lat 80-tych, czyli powstania Macintosha. Jego słaba sprzedaż, odejście Jobsa, założenie filmy Next, spektakularny powrót do Apple i odrodzenie jej pozycji w świecie biznesu. To główne etapy, jakie sfilmował Boyle. Brakuje tutaj jego relacji z pracownikami, z przyjaciółmi z przeszłości. Zostajemy jedynie uraczeni kłótniami z Woźniakiem, czy szefem Jobsa, Johnem Sculleyem. Boyle ociepla wizerunek Jobsa zażyłą współpracę z córką naszego reżysera Jerzego Hoffmana, Joanną Hoffman, którą zagrała Kate Winslet. Tyle jeśli chodzi o merytorykę.
STEVE JOBS, jak żaden dotąd film o nim, kładzie duży nacisk na życie prywatne. I tu znowuż Boyle pojechał na skróty, bowiem obserwujemy jego relacje z pierwszą córką, Lisą. Jego niechęć do bycia ojcem oraz wieczne kłótnie i sprzeczki z matką dziecka. Jaki obraz Steve'a Jobsa rysuje nam zatem Dany Boyle?! Jobs to kawał chama. Obcesowy, egotyczny, neurotyczny. Posiada dar przewodzenia. Jest liderem, który jak nikt potrafi dostrzec sukces tam, gdzie większość widzi porażkę. W tym przewodnictwie nie ma jednak mankamentów. Wysługuje się innymi, wykorzystując ich potencjał oraz wiedzę. Boyle wykreował Jobsa, jako jednostkę samodzielną, jednak wszyscy wiemy, że nie byłoby Jobsa bez Woźniaka, jak i Woźniaka bez Jobsa.
Obawiałam się, że Boyle stworzy pośmiertny pean na cześć ojca Apple'a. Na szczęście wtopił w ten słodki wizerunek sporo dziegciu i pieprzu. Słynny scenarzysta Aaron Sorkin scenariusz konsultował z osobami znającymi Jobsa, choć i tak nie obyło się bez słów krytyki. Sam współpracownik Jobsa, Andy Hertzfeld w jednym z wywiadów stwierdził, że niewiele z zachowań i słów Jobsa, które widzimy w filmie, miały miejsce w rzeczywistości.
Scenariusz to moim zdaniem słaby punkt tego filmu, mimo wszystko. Sporo słów, dużo treści, a wszystko w hipersonicznym tempie. Nie pasował mi również Fassbender w roli Jobsa. I faktycznie, lepiej by w tej roli spisał się Christian Bale, jak to miało mieć miejsce, gdyby film ten reżyserował David Fincher. Niestety tak się nie stało. Mam jednak nadzieję, że w najbliższym czasie, nikt już nie wpadnie na pomysł na kolejną biografię Jobsa.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))