No i będąc dalej w ciągu krwawych historii wybrałam się do australijskiego zadupia i tamtejszych redneków. A nie powiem, ciekawe i kolorowe to miejsce. Pełne palącego słońca, jaszczurek, kangurów i smrodu padliny, która niczym skwarki na patelni rozkłada się w prażących płomieniach słonecznych :-)
Film z założenia ma być komedią, choć liczyłam początkowo na pastisz w stylu Porabani (2010). Ale nic to... nie było tragedii. Film zaczyna się nieźle. Na kompletnym zadupiu zjawia się nieśmiały Pan, który zgarnia z drogi ludzkie ciało, by jak się później okazuje, wykorzystać je do uzyskania specjalnej mieszanki nawozu. Bowiem Pan ów wraz ze swym bratem prowadzą działalność, a właściwie lokalną produkcję nawozów, utylizując przy tym całą masę badziewia, które pada na pobliskich polach pokotem.
Problem pojawia się w momencie, gdy ów Pan natrafia na młodych ludzi wybierających się na koncert w pobliskiej miejscowości. W ramach podwózki na koncert trafiają do zakładu psychopatycznych bohaterów, w którym stać się mają nawozem dla mega wypasionej dyni.
Oczywiście nie trzeba mówić, że od tego momentu, teoretycznie powinna zacząć się super krwawa łaźnia vel rzeźnia, w której zamiast niebieskiej powłoki na niebie, leje się strumieniami czerwień ze ścian. Tiiaaa pobożne życzenia....
Na nieszczęście film jest przegadany. Zanim dojdzie do klu programu, musimy przejść przez cierpki las dialogów, które ani bawią, ani cieszą. Takie nakręcanie fabuły na siłę, sprawiło że oko opadało mi coraz niżej. Jest jednak światełko w tunelu. Kiedy już dwójka postrzelonych działkowców bierze w dłonie urządzenia mechaniczne przez moment robi się ciekawie, zabawnie, słowem jazda jest zdrowa. Trzeba przyznać, że wkręcono również momenty z niezłą dawką czarnego humoru. Mimo wszystko było mi mało. Gore jak na lekarstwo, a i humor pojawiał się zbyt rzadko.
Panowie Cameron Cairnes,
Colin Cairnes odpowiedzialni są zarówno za scenariusz, jak i reżyserię. Trzeba przyznać, że od strony konceptualnej film wygląda nieźle. Jak na debiutantów scenariusz jest naprawdę przyzwoity. Może proporcje dialogów do akcji mocno bym zmieniła, ale nie można zarzucić autorom braku wyobraźni. Nie wiem, czy pójdą dalej tą samą drogą, ale widać w ich pracy potencjał.
Jednak mnie totalnie zauroczył mięśniak z głosem tubalnym jak dzwon Angus Sampson. Rewelacyjna postać. Aktor tak przykuwający uwagę, tak przeszywający, że patrząc na ten jego szatański wzrok miałam miękkie kolana. Sceny z jego udziałem są z pewnością najmocniejszym punktem programu.
Wydaje mi się, że ten film jest najlepszą opcją wyłącznie dla pozytywnie zakręconych jednostek i nieco wytrwałych z dużą determinacją i poświęceniem :-) W przypływie świetnych tytułów filmowych ciężko bowiem znaleźć trochę czasu na te mniej znane i totalnie od czapy obrazy. Także nie uważam tego seansu za stracony, aczkolwiek wolałabym więcej pastiszu i hektolitrów flaków, tak jak przystało na porządny horror o zabarwieniu komediowym.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))