Długo nie wytrzymałam w postanowieniu omijania beznadziejnych filmów. Tym razem czuję się jednak trochę usprawiedliwiona. Oceny tego filmu pozostawiały wiele do życzenia, to prawda. Mnie jednak zaintrygowała postać odtwórcy głównej roli Wesley Snipes 'a. Facet trochę, jakby z martwych wstał. Przynajmniej w filmowym światku. Jego machloje z IRS'em skończyły się odsiadką w więzieniu i takim to sposobem zniknął z wizji na parę ładnych lat. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że aż od 2006r. Więc nie mogłam po prostu odpuścić sobie możliwości ponownego zobaczenia Snipes'a w akcji.
I jak to wypadło ? Ano, gorzej być nie może. Choć oceniam ten film na 3/10, tylko wyłącznie jednak za ideę. Ta wydaje się mimo całej produkcyjnej otoczki dość oryginalna.
Fabuła bowiem opowiada o pewnym kowboju, na którego rzucono klątwę. Za każdym razem, gdy zabije przeciwnika ten cudownie wróci z martwych. Problem w tym, że osoby to wcale nie zombie, jak sugerują niektóre opisy tego filmu w sieci. Coś na zasadzie mściwych living dead. Skalpują swoje ofiary, by następnie ich skóra posłużyła im za nowe "odzienie wierzchnie".
Anyway... Snipes gra zabójcę mściciela, który kroczy po pustynnych bezdrożach w poszukiwaniu owych living-dead. Aby ostatecznie ich uśmiercić musi generalnie pozbawić ich głowy.
Film konstrukcyjnie woła o pomstę do nieba. Aktostwo - masakra. Oprócz Snipes'a nie znajduje w tym filmie kogokolwiek, kto mógłby podołać roli. A uwierzcie role są płaskie, a dialogi proste, więc skomplikowanie w tym żadne. Właśnie - dialogi. Dialogi to zdania proste. Wypowiadane dość rzadko i nie wnoszące rzadnej treści. To raczej frazesy, które wypływają bohaterom z ust, a nic by się nie zmieniło, gdyby przez cały film milczeli. Z resztą, większość filmu to raczej kakofonia w postaci brzdąkania masakrującej quasi-westernowej muzy i Snipes'a błąkającego się po pustyni na swym czarnym wierzchowcu. I tylko od czasu do czasu scena ta przeplatana jest obrazami z jego przeszłości (i dzięki temu wiemy kim jest i jaka jest jego przeszłość) oraz scenkami rodzajowymi z uroczego życia potworków, tzw.żywych trupów.
Nawet kadrowanie przypominało filmy klasy B. No ale jakoś mnie to nie dziwi. Wystarczy spojrzeć chłodnym okiem na rozwój kariery zawodowej reżysera Andrew Goth 'a. Ok, za zdjęcia w większości odpowiedzialny jest operator, ale uwierzcie na słowo, jego kariera też nie jest lepsza :-).
W sumie odnotowuję dwa plusy tego filmu. Z pewnością koncepcja. Tak jak już wcześniej wspomniałam, pomysł na fabułę jest oryginalny. Drugi to konwencja filmu. Mimo, że nie jestem fanką westernów, osadzenie akcji w tej stylistyce, filmu nie pogrążyło, wręcz przeciwnie. Nadało wyrazistszego klimatu. Cała reszta jest porażką. I mimo mojej sympatii do Snipes'a absolutnie tego filmu nie polecam.
Moja ocena: 3/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))