Pisząc o nowym filmie Miike LESSON OF THE EVIL nie będę obiektywna. Nie potrafię. Żaden inny reżyser nie trafia w moje gusta, jak strzałą prosto w mózg i serce. I nie ważne, czy film jest perfekcyjny, czy nie. Z pewnością ma wiele mankamentów, na które osoba z chłodnym nastawieniem zwróci uwagę. Dla mnie, całościowo, film ten spełnia wszystkie walory, które w kinie poszukuję... bezkompromisowość i inteligencję. Reszta... a reszta niech będzie milczeniem.
Miike w LESSON OF THE EVIL przenosi nas w świat relacji szkolnych. Jak się potem okaże bardzo bardzo specyficznych. Specyfika bowiem polega na zacieraniu granicy na polu uczeń-nauczyciel. Z jednej i z drugiej strony nie brakuje łamania barier, okazuje się bowiem że seks z uczniami i uczennicami nie jest niczym niezwykłym. Każdy każdego na swój sposób wykorzystuje. Jest tu jednak zachowana pewna zasada symbiozy. Obie strony są w pełni usatysfakcjonowane z takiego obrotu spraw. Na górze tego stożka stoi "strażnik" - nauczyciel angielskiego. Lubiany i szanowany zarówno przez grono pedagogiczne, jak i samych uczniów. Jak bóg z góry obserwuje poczynania pupilów, jak i kolegów po fachu. To człowiek wybitnie zafiksowany, psychopata pełnej krwi. Ułożony, grzeczny i sympatyczny, a pod tą maską kryje się diabeł wcielony. Ukrywanie jej doprowadził do perfekcji. Demona trzyma na smyczy i zbytnio mu on nie uwiera. Do czasu, gdy dostrzega hipokryzję i upadek moralności w swym środowisku. Knuje genialny plan, w którym cierpienie miesza się z karą, a on sam niczym demiurg na swój, własny, chory sposób grzesznym wymierzy sprawiedliwość.
United we stand, divided we fall.
Miike jak nikt inny wcześniej, zobrazował to zdanie w sposób dobitny. W sytuacji extremalnej w tłumie zostajesz sam...ty, twoje umiejętności, cwaniactwo i moralność. Prawo dżungli to podstawa i albo masz silne nogi, albo sprawny mózg. A jedno i drugie się nie wyklucza.
Fabuła jest prosta. To portret wybudzania psychopaty z letargu. Powoli, powoli opuszcza swoją skorupę i norę. I gdy już jest wybudzony, w pełni sił, nabiera apetytu, głodnieje. Musi zaspokoić pragnienie. Pragnienie krwi i ofiar. A kiedy pierwszy padnie, następny już stoi w kolejce.
Nie ma granic, nie ma sentymentu, nie ma moralnego kaca. Jest tylko on i jego żądza. Niczym ponury żniwiarz, kosi swoje ofiary, jeden za drugim. Osiągając przy tym pewien poziom absolutu. To czyste zło. W formie wręcz idealnej. Niczym nie zmącone, niczym niezakłócone. Nie ma miejsca na litość. Nie ma czasu na współczucie. Czy tak mogły czuć się ofiary Breivik'a... ? czy tak mógł on wyglądać w czasie swej akcji na Utoya... ? Nie zdziwiłabym się.
Hey partner. How about a little more enthusiasm !
Myślę, że entuzjazm to jedyna emocja, którą widać w oku mordercy. Dla niego mord to życie. Gdy tak wybija uczniów jeden za drugim, jest jak dziecko, które po miesięcznej chorobie, zostaje wypuszczone na plac zabaw. Akt ten doprowadza do perfekcji, osiągając przy tym maksimum satysfakcji. Jak w ulubionej grze, odlicza uczniów, jak pola na planszy... ilu padło, ilu jeszcze zostało.
Miike w pewien sposób obrazując jatkę, jakiej dopuszcza się nauczyciel na swych uczniach odpowiada na całą serię filmów, które poruszały swego czasu problem strzelanin/masakr w szkołach dokonywanych przez uczniów. Jeszcze nie tak dawno kino poruszało również tematykę agresji uczniów wobec swych rówieśników w szkołach. Ich wykorzystywania, torturowania, czy psychicznego znęcania. I tak oglądając ten film, odniosłam wrażenie, że jest to pewnego rodzaju parafraza japońskiego reżysera na takie filmy jak SŁOŃ, kanadyjski POLYTECHNIQUE, estoński NASZA KLASA, szwedzki PRZYTUL MNIE, duński ZŁO jak i WASTED ON THE YOUNG , czy MUSIMY POROZMAWIAĆ O KEVINIE. We wszystkich tych filmach problem pojawia w tym samym miejscu. Oto chory umysł doprowadza do tragedii. Środki również są te same. Jedynie oprawca "zmienia skórę". Czy chciał nam tym coś Miike przekazać ?? Znając jego filmy, to raczej jego sarkazm i sposób na niezły dym na ekranie. Miike nie bawi się w wydumany tragizm i patos. Lubi egzaltację i owszem. Ale przejawia się ona tam, gdzie większość filmowców włącza przycisk CUT. I właśnie dlatego, tak bardzo go lubię.
No i pojawia się kwestia techniczna. Piękne zdjęcia. Dziwi mnie to, bowiem w kinie krwawym i brutalnym nie są one czynnikiem koniecznym. W tym filmie wyraźnie jednak dominują. Ciekawa jest również ścieżka dźwiękowa. Poza tym w filmie pojawia się wiele alegorii. Zarówno właśnie w ścieżce dźwiękowej, a właściwie kilku wersjach tej samej piosenki "Mack the knife" (piosenka o mordercy). Jak i w samych odniesieniach do mitologii nordyckiej (kruki). Można wiele zarzucić Miike, ale obraz ten wydaje się być przemyślany i kompletny.
Można przyczepić się do zwolnień w akcji, przydługiego wprowadzenia, jak i w pewnym momencie oderwania od klu programu... jednak ten kto zna kino Miike wie, że nie dramatyzmu i kina społecznego się po nim można spodziewać. Miike to przede wszystkim i praktycznie wyłącznie spec od genialnych krwawych łaźni. Tego od jego filmów oczekuję i sposób w jaki to robi całkowicie mnie zepsuło. Nie potrafię bowiem spojrzeć na inne filmy wyłączając w mózgu spektrum jego obrazów.
Podchodząc do tego tytułu wiedziałam czego się spodziewać i na co się kroi. Różnica jest taka, że nie przewidziałam tak genialnego przełożenia emocji na ekran. A właściwie jego braku. Całość bowiem, to kompletna, idealna, perfekcyjna, dopracowana, zimna i skalkulowana, krwawa masakra. Całkowicie wyzuta z emocji. Tak jak powinno być... samo zło. A hasło, moje ulubione z resztą, "absolutely no regrets" nabrało nowego, wyrazistego znaczenia.
Moja ocena: 10/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))