Życie to wredna, złośliwa, pieprzona suka... pomyślałam. Wczłapałam się na rower, pojechałam do lasu. Bluszczem zaczęły porastać opony, szprychy, powoli wspinając się do góry. I gdy już pędy minęły okolice serca, nagle mózg uderzyło morze endorfin... no i po co ten stan, mi ... pomyślałam.
I nagły zastrzyk endorfin sprawił, że jeszcze mi się chce, pisać chociażby.
Większość już mentalnie zgwałciła ten tytuł, wyżyła się na wskroś nie pozostawiając zbyt wiele pola manewru i jeszcze mniej miejsca do wyboru.
Veni, vidi...
Vici natomiast pozostawiam dla Del Toro. Zwyciężył konkurs na najlepszy blockbuster roku. I choć 2013 jeszcze się nie skończył, to nie widzę kandydata, który mógł by przejąć palmę pierwszeństwa.
O czym film jest... już każdy wie. Kaiju i Jaegery walczą między sobą w oceanicznych zapasach. Jedni chcą zdominować, drudzy utrzymać się na powierzchni. Każdego pcha wola walki i siła przetrwania. Pompatyczne to słowa, ale i taka poniekąd jest fabuła. Bohaterowie niczym wojska amerykańskie wybierające się na kolejną wojnę z pieśnią na ustach i pompą w kieszeni idą na śmierć. Mocno mnie to bawi i jeszcze bardziej razi. Jakoś nie jestem zwolenniczką amerykańskiej propagandy wojennej, ale biorąc pod uwagę, że film ma wzruszać dałam się w pełni tej papce pochłonąć. I tak mniej tutaj patriotycznego zakłamania, niż w ZERO DARK THIRTY, więc łyknęłam i o dziwo nie udławiłam się.
Podobało mi się odniesienie do mangi, anime i starych dobrych japońskich klasyków o Godzilli. Del Toro nie wymyślił wbrew pozorom nic nowatorskiego. Genialnie przetworzył to, co wszyscy inni do tej pory wypuścili w eter. Świetnie wykreował świat przyszłości mieszając gatunki sci-fi, futurystycznego westernu, post-apo, czy cyber punk. Kolejne kadry przenosiły mnie pamięcią do takich filmów, jak DELICATESSEN, BLADE RUNNER, DISTRICT 9, GODZILLA, TRON, G.I.JOE, czy TRANSFORMERS. Bawiąc się stereotypami kreował kolorowe postaci. Genialnie przy tym wypadł Ron Perlman, w scenografii rodem z HELLBOYA. To absolutnie kolorowa i moim zdaniem najciekawsza postać filmu. Na drugim miejscu obstawiam wytatuowanego naukowca (Charlie Day), który swoją energią i fascynacją obiektem badań przypominał mi zafiksowanych doktorków z JURASSIC PARK (oby to było to, a nie moja ogromna słabość do tatuaży "irezumi" :-)). Wszyscy pozostali bohaterowie wydali mi się mocno naciągani i stereotypowi, a motyw ojciec-syn wypadł naprawdę słabo.
Z pewnością zaskoczył mnie pozytywnie Idris Elba. Mam pewien problem z tym aktorem. Pojawia się w wielu naprawdę dobrych filmach, a jego twarz przechodzi mi przez głowę niczym przez sito. Kompletnie niezauważona. I paradoksalnie największy wyraz dramatyzmu ujrzałam w jego oczach w filmie, w którym nie takiej dawki emocji od postaci się oczekuje. Nikt nie skupia się zbytnio na przeżyciach bohaterów, gdy na ekranie CGI aż bucha.
I tu jest sedno tego filmu. Gdyby nie CGI, gdyby nie w takiej ilości, z taką energią, z takim przepychem i rozmachem, z takim tempem i ilością ten film byłby przesłodzonym pompatyczną treścią gniotem. Pod kątem wizualnym obraz ten nie ma sobie równych i nie wyobrażam sobie oglądać go na małym ekranie. Królestwo za IMAX, powiedziałabym. Kto więc go ma pod nosem, to niech nie żydzi groszem i tylko jazda, marsz, spiąć pośladki i siad. Pół godziny gadaniny i półtorej godziny akcji wbije was w fotel z pewnością. Mnie przeleciały migiem, choć przysypiałam na początku, słowo daję (a na TRANSFORMERSACH : REVENGE OF THE FALLEN przespałam w kinie pół filmu, także jestem zdolna). Zawsze narzekam na filmy trwające dwie godziny i narzekać będę, bo moim zdaniem to już przesada, która osiągnęła znamiona normy. Jednak w przypadku PACIFIC RIM czas był pojęciem absolutnie względnym. Panowie od GODZILLI, która wyjdzie w 2014 mają niezły orzech do zgryzienia, kości bowiem zostały rzucone.
Nie będę więc się więcej produkować, bo w necie krąży masę mniej lub bardziej rozbudowanych recenzji. Podsumuję to w ten sposób... biorąc pod uwagę, że film ten ma być czystą, niczym nie zmąconą rozrywką, twórcom udało się to osiągnąć w 100%. Gdyby jednak czepiać się szczegółów, to banałów i patosu jest tu tyle, że można puścić pawia. Zwalam to jednak na fakt, że widziałam zbyt dużo filmów, a zblazowanie to moje drugie imię. Na szczęście potrafię się kontrolować i trzymać emocje na smyczy i stwierdzam, że film jest warty swojej ceny i przynosi obiecaną rozrywkę, pod warunkiem że wyłączymy na nim mózg. I dopiero wtedy będzie to niesamowite widowisko i uczta dla oka.
Moja ocena: 8/10
Też mi się film podobał. Poszłam zobaczyć wielkie roboty walczące z wielkimi potworami i to właśnie dostałam. Po fabule z założenia nie spodziewałam się wiele :)
OdpowiedzUsuńi takie podejście do tego filmu jest jedyne, słuszne i prawdziwe :-)
Usuńpozdr.