Wczoraj rzeczywiście mi się poszczęściło. Wyjątkowo, jak nie pamiętam od kiedy, udało mi się pyknąć trzy filmy z rzędu. Nie będę więc pisała osobnych notek, bo i po co. Szkoda przestrzeni. Spróbuję skrótowo wypisać to, co w tych obrazach najistotniejsze z mojego punktu widzenia.
No to off we go...
Na pierwszy ogień - kinowy blockbuster tygodnia, czyli WOLVERINE
Lubię rosomaka najbardziej z wszystkich mutantów i film o jego postaci uważam za najbardziej uzasadniony. Czy jednak konieczny ?? Biorąc pod uwagę pierwszą część jego przygód można by powątpiewać. Jednak patrząc przez pryzmat wczorajszej wizyty w kinie uważam, że filmy z jego udziałem mogą być niezłą rozrywką.
Na początek więc, pozytywy.
Przede wszystkim akcja. Początek filmu to ciągnący się w dół, kilkukilometrowy rollercoaster. Czego tam nie ma ?! Głowa boli. Pościgi, wybuchy nuklearne i mordobicia. I tak przez pierwsze bodajże 20 minut, jak nie więcej.
Sceny z pewnością robią wrażenie, choć logiki w nich brak. Można to uznać za mankament, ale ja z uporem maniaka będę bronić takich produkcji. Kto szuka logiki i praw fizyki w mega wypasionych rozwałkach, to niech poszuka ich na Discovery Science. Na wszystko trzeba wziąć sporą poprawkę. Wywijanie na Shinkansenie jest realnie niemożliwe. Ale za to jak zajebiście wygląda na dużym ekranie, wie ten kto zobaczy. Druga sprawa, brak sensu w chowaniu się przed wybuchem nuklearnym w studni. Wszyscy wiedzą, że przeżycie po takim wybuchu, będąc praktycznie w strefie 0 jest wprost niedorzeczne. Ale jednak... bohaterom się udaje i niech im będzie. Dajmy poprawkę, że nasz bohater to mutant i generalnie łyka wszystko, nawet kwas siarkowy.
Wracając dalej do pozytywów. Oprócz akcji... lokacja. Przeniesienie przygód rosomaka do Japonii, to woda na mój młyn. Oczywiście nie obyło się od smutnych panów w czarnych garniturach i jeszcze czarniejszych toyotach. W pakiecie oprócz yakuzy dostajemy kolesi w cichobiegach zwanych ninja. Oprócz tego ogrody w stylu zen i feng shui, mała zajawka z historii życia samuraja, tudzież ronina i można się wręcz poczuć Japończykiem :-) Mnie ten miks absolutnie nie raził. Może kasę na ten film wyłożyła firma japońska :-) ? W każdym bądź razie rewelacyjnie ujęto kontrast współczesnej Japonii z jej stroną tradycyjną. I równie rewelacyjnie się to ogląda.
No i ostatni atut, to Jackman. Czy ktoś ma wątpliwości co do sensu obsadzania tego faceta w roli Wolverina ?? Ja absolutnie nie. On jest wprost idealnie stworzony do tej roli. Jego fizyczność połączona z kunsztem aktorskim jest porażająca. Jest świetny. Nawet wypowiadając durnowate dialogi jest w tym genialny. Z pewnością wolę takiego Jackmana, niż Jackman'a piejącego w niebogłosy w NĘDZNIKACH.
Na osobny zachwyt zasługuje muzyka Marco Beltrami. Wspaniałe dopełnienie wizji. Dobór instrumentarium i tła muzycznego to strzał w dziesiątkę. W pełni oddaje klimat i miejsce toczącej się akcji.
Czy są zatem minusy ?? Oprócz mankamentu zwanego brakiem logiki, to z pewnością zwolnienia w fabule. O ile początek filmu przechodzi przez ekran niczym tornado, o tyle po nim następuje ostry hamulec. Niestety wątek miłosnego rozedrgania bohaterów jest po prostu nudny i słaby. Ględzeniu i roztkliwianiu się nie ma wprost końca. A gdy już bohaterowie wystarczająco się najęczeli i nawzdychali nadchodzi scena finałowa, która jest krótka i raczej dupy nie urywa. Walka Wolverina z jego metalowym przeciwnikiem wypada nadzwyczaj szybko i jest pozbawiona dramatyzmu, który zaistniał na początku.
No i oczywiście 3D, które jest totalną klapą. Niestety byłam zmuszona na tę wersję, choć w innych okolicznościach w życiu nie zdecydowałabym się na ten seans. I jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, czy 3D, czy forma klasyczna, to odzieram ze złudzeń... w tym filmie 3D jest tylko z nazwy. Absolutnie niewykorzystana technika, a te oplute szmaty, które na nosie tak męczą wzrok są totalnie zbędnym dodatkiem i wyciąganiem kasy.
Jest jeszcze jedna kwestia, która ani nie jest mankamentem ani zaletą. To osoba reżysera James Mangold 'a. Widząc nazwisko osoby odpowiedzialnej za tak rewelacyjne filmy jak
Copland ,
Przerwana lekcja muzyki
,
Tozsamosc
,
Spacer po linie
, czy
3:10 do Yumy to nachodzi mnie tylko jedno pytanie WHAT THE FUCK ??! i nie uzyskałam odpowiedzi :-)
W każdym bądź razie film dupy nie urywa, ale jak na blockbuster przystało jest to całkiem niezłe widowisko i nawet niezmarnowane. Z pewnością ta wersja przygód rosomaka, jest o niebo lepsza od poprzedniej.
Moja ocena: 6/10
A potem nastał MUD...
Film jednego z moich ulubionych reżyserów Jeff Nichols'a . Co możemy powiedzieć o filmach tego Pana ? Z pewnością porusza tematykę ciężką i nietuzinkową. I z pewnością jest jednym z niewielu holyłudzkich reżyserów, którzy nie idą na łatwiznę i jeszcze się nie sprzedali na rzecz komercji i bezproduktywnych blockbusterów.
Taki też jest MUD. Absolutnie niekomercyjny i ciężki jak stukilowe betonowe buty. Uwielbiam jego poprzedni film Take Shelter (2011). W nim poruszał kwestię wiary w człowieka i jego możliwości. Jego debiut natomiast Shotgun Stories (2007) to smutna konstatacja na kondycję rodziny. W MUD nie odstaje na krok od rozmyślań nad złożonością ludzkich relacji. Tym razem jednak problemy rodzinne odchodzą na plan drugi. Natomiast na pierwszy wysuwa się miłość. Miłość nieodwzajemniona, miłość platoniczna, miłość rodzicielska, miłość przyjacielska. A gdzieś pomiędzy poruszają się główni bohaterowie, ich relacje i przyjaźń.
Strasznie podobała mi się ta tematyka. Nichols posiada pewną lekkość w opowiadaniu oklepanych historii. Robi to bowiem w sposób niemoralizatorski i niepompatyczny. Pokazuje rzeczy takie, jakimi są. Przez pryzmat doświadczeń bohaterów.
Naiwna wiara w miłość widziana oczami zarówna starego cwaniaka, jak młodego chłopaka. W ich oczach nadal jest ona idealna i wzniosła. A mówią, że z wiekiem człowiek mądrzeje. Nie tutaj, nie u naszych bohaterów. W filmie Nichols'a to kobiety są złe. Złe z natury. Bo chcą stabilizacji, bo chcą lepszego życia, bo zawsze chcą czegoś od mężczyzn. A mężczyźni pragną je tylko kochać. To bardzo naiwne podejście, jednak w obrazie Nichols'a absolutnie je kupuje. Kto bowiem nie marzy o miłości totalnej. A takiej właśnie chcą bohaterowie.
Druga kwestia to poruszona we wspaniały sposób przyjaźń. Rodząca się pomiędzy młodymi chłopakami a tytułowym bohaterem. Bariera wieku jest przy tym niezauważalną linią. Natomiast przyjaźń obu chłopców jest wręcz braterska. Pełna zrozumienia i akceptacji wzajemnych słabości. No i przyjaźń pokoleniowa, między Mud'em a jego opiekunem. Mimo błędów, wypaczeń, głupoty wynikającej z naiwności istnieje między nimi nierozerwalna nić przebaczenia.
Odnoszę wrażenie, że Nichols w swoim filmie przedstawił projekcje marzeń nie tylko mężczyzny, ale każdego z nas. Sensem naszego życia jest bowiem nieustanne dążenie do miłości. Miłości o wielu barwach, zarówno w formie przyjaźni, jak i relacji damsko-męskich. Jest to więc historia niezwykle uniwersalna - o błędach, przebaczeniu, miłości. Poruszyć tak wiele wątków i nadać im głęboki, wielowymiarowy sens potrafi tylko ktoś z ogromnym talentem i inteligencją. Te atuty Nichols z pewnością posiada.
Polecam. A tak na marginesie świetna obsada. McConaughey z Whitherspoon palce lizać. Po tym filmie widać, jak ta dwójka daleko zaszła w swoim fachu od czasu DZIEWCZYNY Z ALABAMY, czy w przypadku Matthew THE WEDDING PLANNER. Świetna, choć nieznaczna rola starego wygi - Sam Shepard. No i jak cudownie było oglądać, choć przez parę chwil Michael'a Shannon'a - scena z oburzoną laską, bezcenna :-).
Moja ocena: 7/10
No i na koniec ... czas na dokument THE JEFFREY DAHMER FILES
Historie o seryjnych mordercach, jak i psychika tych socjopatów fascynowała mnie od dawna. I na taki seans nie musiał mnie nikt zbytnio namawiać.
Czarna strona ludzkiej natury jest bowiem nieodzowna i każdy z nas ją posiada. U jednych ewoluuje ona mocniej, u innych pozostaje uśpiona. Na szczęście większość mniej lub bardziej potrafi się kontrolować dzięki czemu przypadki podobne do opisywanego obrazka możemy okazjonalnie poznawać z njusów, oby rzadziej z sąsiedztwa :-)
Dahmer ze wszystkich popaprańców o jakich udało mi się czytać i oglądać filmy należy do jednych z najbardziej pojechanych. Kanibal, morderca, gwałciciel, sadysta... you name it. A przy tym człowiek o spokojnej naturze i jeszcze bardziej przeciętnej fizyce. Taki chłopak z sąsiedztwa. Cichy, nie wadzący nikomu, z pozoru ułożony. Jednak to co miał w głowie, budzi grozę do dzisiaj.
Dokument mnie nie zachwycił. Po pierwsze nie zaskoczył. Nie przedstawił żadnych dodatkowych faktów, które mogłyby mi rozjaśnić sposób myślenia tego "człowieka". To raczej suche fakty z przeprowadzonych rozmów z policjantem, lekarzem medycyny sądowej, czy sąsiadką.
Forma dokumentu jest raczej schematyczna. Wywiady przeplatane są fabularyzowanymi scenkami rodzajowymi z życia Dahmera, czy telewizyjnymi relacjami z wiadomości. Całość wypada mdło i raczej mało zachęcająco. Brak relacji z przesłuchania Dahmera, czy fotorelacji ze śledztwa sprawiły, że dokument stawał się monotonny i nudny. Mnie oprócz tego bardzo interesowały okoliczności śmierci Dahmer'a.
Zdaję sobie sprawę, że ukazywanie szokujących faktów niektórzy mogą uznać za niesmaczne. W takim wypadku zadaję pytanie po co tworzyć półtoragodzinne filmy, skoro można ich treść przekazać w 10 minut. Jeśli bowiem kogoś taka tematyka drażni i zniechęca nie powinien takich filmów oglądać. Dla osób jednak zainteresowanych taka forma absolutnie jest niewystarczająca. Nie polecam zatem. Z pewnością na you tube znajdzie się wiele ciekawszych faktów z życia i "działalności" Dahmera - "mega psychola".
Moja ocena: 5/10
To widzę, że jest już nas troję. Na 4 recenzje (w tym moja) większości nie podoba się wątek miłosny. Jest beznadziejny i wprowadzony bez żadnego pomysłu, a tak żeby było.
OdpowiedzUsuńMi akcja filmu z początku się niezbyt podobała. Poza wybuchem, który był ciekawym pomysłem. Dopiero potem jak się wciągnąłem to było lepiej.
Czy ja wiem czy jest gorsza od poprzedniej? Jak na sequel to wcale nie jest źle. Być może same walki w pierwszej części mi się bardziej podobały. Ale ogólna ocena byłaby podobna.
moja recenzja wolverine
Porównuję do poprzedniej, ponieważ pamiętam dokładnie seans w kinie, a pamiętam że się mocno wynudziłam. W tym przypadku nie było tak źle :-)
Usuńpozdr.
Pochwaliłaś Uciekiniera, a dałaś mu tylko 7! No wiesz co... ;) Moim zdaniem mocne 8 co najmniej mu się należy :) Soundtracka z filmu słucham do dziś!
OdpowiedzUsuńNo dałam dałam, 7 to u mnie już naprawdę dobrze, a na 8 jeszcze trochę za mało :-)
Usuń