You see what happens when people get hit in the head? They like my movies!
Kim jest Uwe Boll i dlaczego tracę czas na oglądanie jego filmów ? Uwe Boll, to już nie tylko reżyser to filmowa etykieta kiczu, tandety, miałkich scenariuszy i najgorszej realizacji filmowej ever. Spokojnie można go nazwać Edem Wood'em współczesnego kina. Mimo, że różnica jest spora między tymi Panami. Ed był idealistą, pogrążonym w artystycznym świecie swoim filmów i permanentnym braku na nie kasy. Z drugiej stronym stoi Uwe, dla którego idealizm jest raczej korporacyjną machiną, w której kasy raczej nie brakuje. Natomiast on sam to twardo stąpający po ziemi facet, który wykreował przez lata ideę swoich filmów i podsycając ich kontrowersje czerpie z tego zarówno zyski, jak i satysfakcję. To człowiek wykształcony, ma na swoim karku doktorat, studiował zarówno literaturę, jak i marketing. Jak widać jedno i drugie w jego pasji raczej się przydaje :-)
Drugie pytanie skąd Uwe bieże kasę na takie gnioty ? No cóż z pewnością niemiecki system podatkowy bardzo mu w tym pomaga:
Maybe you know it, but it's not so easy to finance movies in total. The
reason I am able to do these kind of movies is I have a tax shelter fund
in Germany, and if you invest in a movie in Germany you get basically
50% back from the government.
Poza tym, Boll wykupił prawa do serii gier. Stał się więc pełnoprawnym ich właścicielem, a możliwości ich filmowych adaptacji pozostały kwestią formalności. Poza tym Boll to nie tylko reżyser. W przeciwieństwie do maniakalnego Wood'a, który dla zdobycia kasy potrafił ochrzcić całą ekipę filmową przez baptystów, to solidna, zorganizowana niemiecka machina. To człowiek - omnibus. Jest producentem, scenarzystą, reżyserem, potrafi być i aktorem, a przede wszystkim to foundraiser, który wszelkimi możliwymi sposobami i środkami zdobywa sponsorów do swoich projektów, wyznając zasadę "jak mnie nie wpuszczą drzwiami i oknami, to wejdę kominem". Nie można mu przy tym zarzucić braku konsekwencji i samozaparcia. Po takiej serii porażek, nadal utrzymuje się na fali. Może więc iskry bożej mu brak, ale biznesmenem pozostaje przy tym genialnym (założył bowiem nawet własną firmę producencką BOLU i ma wszystkich w D.).
Moja fascynacja twórczością Bolla wynika z czysto metodycznych założeń. W czasach, w których Ed Wood Jr. był pośmiewiskiem i totalnym łachmytą, dzięki rekonstrukcji filmowej Tim'a Burton'a stał się obiektem kultu. A jego filmy klasykami, na widok których niejeden hippster doznaje orgazmicznego odlotu. Ja z filmami Bolla idę w inną stronę. Może z założenia nie jaram się jego twórczością i nie ogłaszam wszem i wobec jego geniuszu, o tyle Boll jest częścią światowej kinematografii, której się wbrew opiniom nie wyprę. Jest oryginałem i indywiduum. I tak jak są fani Bollywoodu, tak ja stoję na straży twórczości Boll'a i czekam na każdy kolejny jego film, który czasami jest tak kiepski, że aż boli. Powoli staję się więc cichym fascynatem filmów tego Pana, choć różnica jest taka... jeszcze żaden jego film mnie nie zafascynował. No cóż... można sobie ze mnie kpić, ale jak to mówią, w każdym stadzie znajdzie się czarna owca :-)
Jaka jest więc twórczość Boll'a. Zacznijmy od tego, że Boll będąc fascynatem kina i gier komputerowych, wybrał sobie filmową niszę, którą postanowił wypełnić. I trzeba przyznać, że jako reżyser jest na tym polu unikatem. Wykupując prawa autorskie do gier, stanął na polu możliwości ich adaptacji i tak też zrobił.
Pojechał przy tym po bandzie... bowiem niejeden geek gier, które przełożył na ekran, obdarłby go ze skóry za chałturę, beznadzieję i czasami oderwanie od faktów. Taki precedens w polskim kinie odnajduję w przypadku ekranizacji WIEDŹMINA Sapkowskiego. W tym przypadku, gdyby głębokość dna można było obliczać w latach świetlnych, myślę, że plasowałby się między galtaktyką M82 a M84, albo ... cokolwiek :-).
Filmowe poczynania Boll'a zaczynały się dość skromnie i chyba bez większego planu na karierę. Wraz ze swoim kolegą Frankiem Lustigiem, z którym założył firmę producencką, ciapał filmidła bez większego ładu i składu. Raz to komedia (GERMAN FRIED MOVIE), raz to pomieszanie z poplątaniem dramatu i akcji ze spiskową teorią dziejów (BARSCHEL - MORD IN GENF). I gdy drogi tych Panów się w końcu rozeszły, Boll stanął na wysokości zadania. Postanowił poszukać swego stylu w gatunkach, które nie wymagają większego nakładu finansowego, a ich kicz czasami przechodzi niezauważonym.
I tak brnąc przez thrillery:
- MORDERCZA OBSESJA - tandetny odpowiednik AMRICAN PSYCHO - śmiech w żywe oczy, oto przystojny makler giełdowy z tendencjami psycho-maniakalnymi, morduje i masakruje swoje ofiary; cudowny gniot do potęgi, której chcecie
- BLACKWOODS - mężczyna nękany traumą z przeszłości, wyrusza z dziewczyną na weekend do lasu. Kiedy bohater wyrusza na wycieczkę w knieje okazuje się, że ściga go wariat z siekierą... pobyt staje się gehenną i męką pańską nie tylko dla niego, ale i dla widza. Fabuła bowiem jest tak zakręcona, że nawet ja się gubię.
i horrory :
- AMONAKLAUF - ten niskobudżetowy horrorek zasługuje na większą uwagę, w tym przypadku surowość i tandeta to atuty, które w porównaniu z innymi horrorami Boll'a HOUSE OF THE DEAD, czy SEED nadają obrazowi miana arcydzieła.
Dochodzimy więc do sedna jego kariery - ekranizacja gier komputerowych.
Muszę przyznać, że jako maniak gier komputerowych (kiedy jeszcze miałam na nie czas) był to jeden z powodów, dla których lata temu sięgnęłam po filmy Boll'a. A wszystko zaczęło się od POSTAL... nie będę porównywała gier z filmem, bo w przypadku Boll'a jest to gra w rosyjską ruletkę. Albo można odstrzelić sobie łeb, albo brnąć w nieskończoność wyliczając mankamenty i braki w scenariuszu.
POSTAL ze wszystkich gier, jakie zekranizował to mój autentyczny number 1. Do dzisiaj pękam ze śmiechu na myśl o poczynaniach rudzielca z ekranu. Chaos goni bezsens i na odwrót. A wszystko okraszone tym, co przeciętny, inteligentny europejczyk wyśmiewa w amerykanach. Redneki, durnowaci hippisi, hipokryzja polityków, sekciarstwo, by w końcu przejść do sceny, w której to wybite w pień zostają urocze, słodkie, amerykańskie dzieci. Widać, że Boll wbrew pozorom posiada w sobie samokrytykę, bo sam wciela się w postać niemieckiego reżysera, którego nienawidzi cała rzesza fanów gier komputerowych. Pisząc o tym filmie, aż nabrałam ochoty, by ponownie obejrzeć POSTAL.
Oczywiście nie mogę powiedzieć tego samego o innych adaptacjach gier, które to jedna od drugiej są gorsze i niestety mimo całej mojej fascynacji kinem Bolla, nie do przebrnięcia - ALONE IN THE DARK, HOUSE OF THE DEAD, seria BLOODRAYNE, DUNGEON SIEGE, czy FAR CRY.
Boll przy tym bez krępacji rżnie z dorobku innych filmów, jak nie MATRIX, to ALIEN (potworki z ALONE IN THE DARK), na chociażby WŁADCY PIERŚCIENI kończąc (A DUNEGON SIEGE). W normalnym przypadku mogłoby to każdego wkurwiać, w jego ... no cóż, facet od kiczu jest zupełnie usprawiedliwiony, w końcu na miano mistrza gównianych filmów trzeba sobie jakoś zapracować.
Boll jednak nie poprzestaje na ekranizacjach gier komputerowych. Od pewnego czasu zauważyłam w nim tendencję spoważniania. Nabrał bowiem apetytu na kino dramatyczne, które w jego wersji wychodzi na niezłą demagogię, patos i mega krytykanctwo. Ale coś w tych filmach jest, co mnie osobiście odpowiada, patrząc z perspektywy kina światowego, zwłaszcza amerykańskiego, które cechuje niezwykły wręcz patos i hipokryzja. I tak przenosi nas do Sudanu ogarniętego morderczym wyżynaniem ludności rdzennej (DARFUR), do bezsensownej walki w Wietnamie (TUNNEL RATS), czy w niemieckie spojrzenie na Oświęcim (AUSCHWITZ). Oczywiście nie muszę mówić, że każdy z tych filmów to mega gniot, z których na większą uwagę zasługuje TUNNEL RATS.
Ale Boll jest uparty szuka dalej... i tak postanawia wziąć się za tematykę społecznej nierówności. Ataki wkurwienia jednostek na niesprawiedliwość i wyzysk pokazuje w takich utworach, jak: RAMPAGE, czy właśnie oglądany przeze mnie ostatnio ASSAULT ON WALL STREET. I ten ostatni wyjątkowo mnie zaskoczył. Bowiem Boll wziął się, trochę z opóźnieniem, za tematykę bezdusznego wyzysku korporacyjnych szczurów z Wall Street, kontrastując ją z bezsilnością i dramatem zwykłych ludzi.
Główny bohater w wyniku źle ulokowanych pieniędzy, za namową brokera, traci żonę i majątek, a depresja i złość jaka wynika z wciąż bogacącego się towarzystwa giełdowych szczurów, wzmaga w nim ogromną agresję. Całość kończy się mega rozwałką i jatką z bardzo intrygującym i zaskakującym zakończeniem. W tym filmie widać zarówno dramatyzm bohaterów, jak i inteligencję Boll'a. Minusem jest, jak zwykle, jakość wykonania, bowiem sceny rozpierduchy w dobie CGI, wyglądają naprawdę tandetnie. Jednak patrząc całościowo na dorobek Boll'a - to naprawdę dobre kino (daję 7/10).
I tak przeskakujemy do tematyki filmów opartych na faktach. Czyli świetny STOIC i biografia niemieckiego boksera MAX SCHMELING. Na większą uwagę zasługuje STOIC ze względu na swoją tematykę, co i wysoki poziom wykonania, jak na Boll'a. Film zrealizowany w formie quasi paradokumentalnej, opowiada o historii 3 więźniów, którzy przez 10 lat znęcali się nad swym "współlokatorem" permanentnie torturując go i gwałcąc. Cóż... Boll jak widać ostro się rozwija :-).
Jeśli miałabym wymienić filmy Boll'a, które mnie zaskoczyły, bo o robieniu wrażenia to raczej mowy nie ma, to z pewnością będą to: POSTAL, STOIC i właśnie ASSAULT ON WALL STREET.
I myślę, że większość tych obrazów byłoby nie do przejścia, gdyby nie zadzwiająca obsada. Boll jest mistrzem perswazji lub/i chodzącym bankiem. Założę się, że raczej to drugie. Żaden szanujący się aktor, nie zagrałby w szmirze za psie grosze... a aktorzy przewinęli się przez jego filmy naprawdę klasowi: Christian Slater, Tara Reid, Steven Dorff, Seymour Cassel, J.K. Seemons, Michael Eklund, Jason Statham, Ray Liotta, Leelee Sobieski, Ron Perlman, Burt Reynolds, Til Schweiger, Udo Kier, Billy Zane, Lauren Holly, Dolph Lundgren, Dominic Purcell, Eric Roberts, John Heard, Jurgen Prochnow, Claire Forlani, Michelle Rodriguez, czy Ben Kingsley. No i na to nie mam wytłumaczenia :-))) A jego ulubionym współpracownikiem jest Michael Pare i od pewnego czasu Edward Furlong.
Także, mimo zdziwienia większości i postukiwania się w głowę lubię tracić czas z filmami Boll'a. Nawet jeśli absolutnie nie wnoszą żadnej wartości dodanej, z pewnością przynoszą czystą radość lub absolutną żenadę, jednakowoż są to uczucia tak czyste w formie, że kompletnie mnie nie demotywują, wręcz przeciwnie. Poza tym w pewnym sensie kieruje mną prywatny podziw wobec ludzi pozytywnie zakręconych. Tego przecież Boll'owi nie brakuje. Jego determinacja, konsekwencja i upór jest współmierna pasji. A w życiu potrzebna jest pasja. Choćby po to, by totalnie nam ono nie zbrzydło w przypływie większej bezsilności, czy rutyny. A jeszcze fajniej, jeśli można nią się z kimś dzielić, także Panie Uwe Boll... czekam na następne Pana dzieło :-) !!!
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))