Nowy film autorki YOUR SISTER'S SISTER Lynn Shelton dość długo przeleżał mi na dysku. I szczerze mówiąc, po ogólnych ocenach, był on na prostej drodze do czynności zwanej ad kosz. Zaintrygował mnie jednak American Film Festival we Wrocławiu, którego organizatorzy postanowili wrzucić ten tytuł do ramówki. Pomyślałam więc, a może jest w tym filmie jakaś wartość dodana, moc ukryta, której większość nie widzi, a czeka by ją dostrzec. No cóż... może faktycznie gdzieś ona jest, ale ja niestety też jej nie widzę.
To dziwaczny film. Opowiada historię trójki totalnie zagubionych ludzi. Tak zagubionych, że nie tylko oni siebie nie rozumieją, ale i ja ich nie rozumiem. To tak, jakbyś miał przyjaciela wiecznie narzekającego, gdy on sam myśli, że jest wiecznym optymistą.
Rodzeństwo - masażystka (DeWitt) i dentysta (Pais). Ona przeżywa blokadę wewnętrzną przejawiającą się obrzydzeniem dotykania innych osób. I on - marny stomatolog, który do ludzi podchodzi jak do jeża. Jego dystans przysparza mu kłopotów, gdy nagle odnajduje w sobie moc i postanawia uzdrawiać swych pacjentów dotykiem. Do tego dochodzi jego córka (Page). Mocno wycofana. Jej poświęcenie i pomoc ojcu kompletnie zablokowały jej ambicje. By tego było mało cicho i nieszczęśliwie podkochuje się w facecie swojej ciotki.
Cóż można powiedzieć - relacje rodzinne, partnerskie w tym filmie są tak pogmatwane, że nie widzę w nich najmniejszego sensu. Mało tego... ja bohaterów po prostu nie kupuję. Ja ich problemów nie rozumiem. Jakby ktoś zrzucił z nieba kosmitów i kazał mi się z nimi porozumieć. Ci ludzie na ekranie mówią po klingońsku. Skąd oni są, co oni myślą, co przeżywają - najwyraźniej Shelton ma monopol na zrozumienie. Choć i tu mam wątpliwości. Po bardzo pozytywnie odebranym jej poprzednim filmie YOUR SISTER'S SISTER zastanawiam się, czy to aby, ta sama osoba stoi za kamerą.
To jeden, beznadziejny bełkot bez ładu i składu. Nawet bohaterowie nie dają się lubić. Snują się po planie, jak takie muchy w smole. Z tymi swoimi przybitymi minami, jak Jezus na krzyżu. I smęcą o życiu, jakieś farmazońskie farmazony z dupy. Aż się ciśnie na usta: get some laid !!!
Cóż mogę powiedzieć.... na szczęście film trwa tyle ile powinien trwać każdy film, a coraz rzadziej się to zdarza, czyli 90 minut. Inaczej strzeliłabym sobie w palnik z dwururki po pół godzinie. Nawet obsada nie pomogła. DeWitt, czy Page... no cóż, grały na tyle dobrze, na ile scenariusz pozwalał, ale absolutnie bez szaleństw, nie ma się co łudzić. Dlatego nie polecam, to autentyczna strata czasu.
Moja ocena: 3/10
Przymierzałam się ostatnio do tego filmu, ale teraz czuję się ostrzeżona :)
OdpowiedzUsuń(Pewnie nie posłucham, bo nie mam filmowego instynktu samozachowawczego i wszystko muszę przetestować na własnej skórze)
Ja też często nie słucham, także w pełni Ciebie rozumiem. Ale jak już się skusisz to daj znać, jak weszło :-)
Usuń