TURYSTA to film w sam raz na porę zimową. Wyjazdy na narty, rodzinne spędzanie czasu, uroki gór i przyjemność z szusowania. Tak przynajmniej większość z nas wizualizuje czas spędzony w zimowych górach z rodziną, czy tak w rzeczywistości jest? Ruben Ostlund, autor bardzo interesujących filmów, jak GRA, czy MIMOWOLNIE, kompletnie zmienia tematykę i zabiera nas w głąb relacji małżeńskich, a wszystko okraszone pięknem Alp, śnieżną aurą i chłodem, który dotknie do żywego głównych bohaterów.
Bohaterowie TURYSTY to szwedzkie małżeństwo, które wraz z dwójką dzieci wybrało się na narty do francuskich Alp. Ostlund w przeciągu sześciu dni ich pobytu tę sielskość i anielskość rodzinnych wojaży przekształci w niezłe piekiełko obarczone wzajemnymi oskarżeniami, wyrzutami i ciężarem poczucia winy i rozgoryczenia sobą.
TURYSTA to ciekawe studium zarówno małżeńskiego pożycia, jak i istoty człowieczeństwa. Ostlund brutalnie przekazuje nam "nowinę", że niezależnie od okoliczności nasz instynktowny egoizm i pragnienie życia jest silniejsze od jakichkolwiek więzów. Wprawdzie obrywa się tutaj głównie mężczyznom, Ostlund pytania zostawia otwarte. Jak zachowalibyśmy się w momencie krytycznym naszego życia, w chwili jego zagrożenia?
Zobrazowana para małżeńska niczym nie wyróżnia się od tych, które raczej znamy na co dzień. Pod fasadą błogiej szczęśliwości i piania peanów na temat uroków własnych dzieci kryje się trud i znój, docieranie i wspólna walka o kompromisy. Na przykładzie głównych bohaterów dostrzegamy, że ich związek najlepsze lata ma już za sobą. To co ich łączy to głównie dzieci i przyzwyczajenie. Wygasła gdzieś pasja, wspólne zainteresowania też odeszły w siną dal, a irytacja sobą nabiera tempa. Czy zatem uda się im przezwyciężyć małżeński impas i załamanie? Ostlund nie odpowiada jednoznacznie na to pytanie. Być może tak, ale pewne zasklepione rany mogą znów dać o sobie znać.
Film Ostlunda nie należy do najlżejszych i muszę przyznać, że ciężko się go ogląda. Jest niczym sinusoida. Niektóre sceny, dialogi i dyskusje wciągają, ale są również przestoje i chwile monotonii. Z pewnością porażają przecudowne zdjęcia pasm górskich, stoków i szusujących narciarzy. Nie jest to jednak film, który porywa energią. To raczej wolno sącząca się historia o dochodzeniu do prawd, które ukazują nas w bladym świetle, o próbach pogodzenia się z własnymi słabościami i koniecznością odpowiedzi na pytanie: kim naprawdę jestem?
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))