Powiem szczerze, że obawiałam się tego seansu. Debiut islandzkiego reżysera Benedikta Erlingssona jawił mi się jako kolejne dzieło na miarę rozwlekłych obrazów Nuri Bigle Ceylana, czy Beli Tarra. Zaledwie po kilku minutach wszelkie obawy zniknęły, a ja dałam się ponieść tej z lekka absurdalnej komedii ukazującej naszą ludzką naturę w powiązaniu ze zwierzęcymi instynktami.
Erlingsson układa swoją historię O KONIACH I LUDZIACH w kilku sekwencjach. Każda z nich ukazuje nam perypetie poszczególnych bohaterów, w których nadrzędną rolę wiedzie koń. Relacja człowieka ze zwierzęciem nie jest złożona. Koń służy bohaterom jako środek lokomocji, kompan, czy jako część ich narodowej kultury. Jednak poprzez swoje historyjki Elingsson próbuje dać nam do zrozumienia, jak wiele łączy bohaterów z ich towarzyszami. Instynkt, który człowiek tak usilnie próbuje trzymać na wodzy w momentach decydujących buntuje się i odegrywa kluczową rolę.
W filmie życie bohaterów zdominowane jest przez konie i wokół nich toczy się akcja. Erlingsson w humorystyczny sposób, ale też i niepozbawiony gorzkiego posmaku wtapia filmowe zwierze w część ludzkiego życia. W tę część, która w pewnym stopniu determinuje jego zachowanie. Przekomiczna scena w mężczyzną, który pod wpływem głodu alkoholowego przepływa na koniu do pobliskiego statku, by zakupić od rosyjskich marynarzy bimber. Segment z buńczucznym sąsiadem, który niszczy żywopłot drugiemu sąsiadowi, by mógł spokojnie przejechać ze swymi końmi. Czy scena końskiej prokreacji i złamanego serca właściciela białej piękności. Nie są to jedyne scenki, wiele z nich potrafi rozbawić do łez, ale i też zasmucić. W pewnym momencie dostrzegamy bowiem zatarcie różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Moment w którym instynkt zachowawczy wiedzie prym nad rozsądkiem i logiką. Moment, w którym bohater poddaje się własnym popędom jest momentem, w którym staje na równi ze swoim zwierzęcym kompanem.
O KONIACH I LUDZIACH to film przepełniony nie tylko humorem, ale i lekkim rozgoryczeniem naturą człowieka. Na szczęście Erlingsson nie kładzie nacisku i nie tworzy mizantropicznych wywodów. Rozluźnia swoje dzieło długimi ujęciami islandzkich krajobrazów, które pieszczą oko. Na uwagę zasługuje przesympatyczna, rytmiczna ścieżka dźwiękowa, która oddaje tempo koni w galopie.
Polecam ten film. Jeśli ktoś lubuje się w kinie oryginalnym, kameralnym, o słodko-gorzkim smaku i przepełnionym ciepłym humorem, na dodatek nie obawia się długich ujęć, to ja szczerze na ten seans zapraszam. Swoją drogą dodam, że film jest skrojony na miarę i trwa raptem 75 minut.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))