Saul Dibb znany z filmu THE DUCHESS z 2008 roku przenosi nas do Francji i czasów wojennych. Małe miasteczko zmaga się z najazdem niemieckich żołnierzy. Konieczność ulokowania ich w domach mieszkańców jest nie tylko kwestią bezpieczeństwa, ale też etyki. Film wbrew swemu wojennemu zabarwieniu to historia miłosna. To również opowieść o postawach ludzkich. O tym jak mogą się zmieniać w czasie zagrożenia życia. Poznajemy wtedy rzeczywistą wartość człowieka. Kto jest podłą świnią, a kto człowiekiem wartościowym.
SUITE FRANCAISE nie sprawił mi większego problemu w oglądalności, czego się obawiałam. Nie lubię historii miłosnych, a i filmy wojenne mocno mi się dały we znaki. Saul Dibb umiejętnie zrównoważył okrucieństwo wojny, z gehenną przeciętnego obywatela i emocjami, jakie się za tym kryją. Czasy bezduszne, w których jedni szukają ukojenia w miłości, a drudzy pragną zemsty na polu bitwy. Znajdą się również tacy, którzy po garbie drugiego człowieka będą chcieli przepełzać do czasów zakończenia wojny.
Szczerze mówiąc nie mam większych zastrzeżeń do tego obrazu. Historia wprawdzie w niczym nie poraża oryginalnością, a bohaterowie nie ujmują głębią, mimo wszystko film ogląda się po prostu dobrze. W porównaniu do wcześniej oglądanego przeze mnie filmu z Schoenaertsem A LITTLE CHAOS, w którym wypadł jak kłoda, tutaj pokazuje swoje drugie oblicze. W duecie z Williams naprawdę świetnie mu poszło. Liczę jednak na to, że zerwie z wizerunkiem lowelasa i zagra rolę, za którą go najbardziej cenię z RUNDSKOP z 2011r. A film miłośnikom ciężkich romansów oczywiście polecam.
Moja ocena: 6/10
Myślę, że dobór lovelasowych ról przez Schoenaertsa to trochę konieczność. Przynajmniej w kwestii zdobywania ról w zachodnim kinie. Dopiero zaczynam przyglądać się kwestii i nie chcę wyjść ze zbyt pochopnymi wnioskami, ale europejscy aktorzy najczęściej są tymi złymi bandziorami z obcym akcentem. Wyjątków nie brakuje, bo Kinnaman naprawdę dobrze sobie radzi w kinie sensacyjnym. Jednak Schoenaerts za łatwo by się dał zaszufladkować jako podejrzany zbir, by potem mógł przejść na inne typy ról. W Belgii jest gwiazdą i dumą narodową, na arenie międzynarodowej - jednym z wielu.
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że dobór takich ról ostatnimi czasy to po prostu mus bycia aktorem exportowym, a co za tym idzie przebicia się w milionach jemu podobnych. Miałam tylko nadzieję, że to co zrobił w kinie europejskim było na tyle wystarczające, by docenić jego kunszt aktorski... najwyraźniej nie ;) Amant czy nie amant, póki co mi nie zbrzydł, jak Ryan Gosling. Oby tylko nie popadł w kliszę ;)
Usuń