Strony

piątek, 31 sierpnia 2012

SNOW WHITE AND THE HUNTSMAN

Rzadko się zdarza, że w ciągu roku możemy porównać dwie produkcje o tej samej tematyce. Z jednej strony MIRROR MIRROR , z drugiej SNOW WHITE AND THE HUNTSMAN.
Widać ogromne różnice w tych dwóch produkcjach, choć fabuła jest bardzo podobna. Singh postawił na kolorową, wręcz baśniową aurę, natomiast Sanders na mroczny i okrutny dramat.
W dwóch tych filmach kluczową rolę odgrywa oczywiście zła Ravenna. I w obu produkcjach postawiono na mocne osobowości. Zarówno Julia Roberts, jak i Charlize Theron były znakomite. Oba filmy zupełnie podobnie zbudowały postać złej królowej, jednak w każdym z nich położono nacisk na inny aspekt osobowościowy. Jedna mocno rozkapryszona, druga głęboko zraniona i rozgoryczona. 
No i oczywiście Królewna Śnieżka. Szczerze, w obu tych produkcjach obsadzenie postaci Snow White mnie rozczarowało. O ile Lily Collins w MIRROR MIRROR była słodka niczym cukierek, o tyle maniera Belli z Twilight u Stewart nie zniknęła z jej wiecznie zatroskanej miny nawet przez sekundę. I te wzdychanie, sapanie i trzepotanie rzęskami po prostu mnie odrzuca. I chyba już nic na to nie poradzę. To typowy manieryzm tej aktorki.
Te dwie produkcje są tak różne, jak wielka różnica jest między mrówką a słoniem. I o ile kolorowy świat Singh'a był bardziej estetyczny i miły dla oka, o tyle mroczny świat Ravenny u Sanders'a bardziej mi odpowiada. Jeśli mam wybierać między cukierkowym kiczem, a gotyckim mrokiem, to wybieram ciemność i mrok. Śnieżka Sanders'a jest zdecydowanie bardziej fabularnie rozbudowana i mimo pewnych niedociągnięć bliżej mu do produkcji typu WŁADCA PIERŚCIENI, niż CHARLIE I FABRYKA CZEKOLADY. 
A wprowadzenie krasnoludów za którymi stoją takie nazwiska, jak Bob Hoskins, Toby Jones, Eddie Marsan, czy Nick Frost i Ian McShane było prawdziwą ucztą kinomana. I warto czekać na część drugą, choćby po to by zobaczyć razem ponownie tak zacny skład.
Jest to bardzo dobre kino z baśniowo-przygodowym charakterem, w którym zdecydowany nacisk położono na przygodę. Czuję się wielce zaskoczona, ponieważ naprawdę spodziewałam się kolejnej cukierkowej i mdłej bajeczki, podobnej do tej z MIRROR MIRROR.
Moja ocena: 7/10




DARK SHADOWS

Wiele jest niepochlebnych opinii na temat najnowszego filmu Burton'a. Dla mnie jest to świetna komedia okraszona typową dla jego filmów barokową scenografią i oryginalnym scenariuszem.
Zdecydowanie najmocniejszą stroną są dialogi. Zwłaszcza te wypowiadane przez bohatera granego przez Depp'a. Anachronizmy w połączeniu ze współczesnym językiem są tak komiczne, że boki całe zrywałam. I chyba najlepiej wychodzą w staroangielskim, więc polecam wersję bez tłumaczenia.
W sumie nie mam się wiele do czego przyczepić. Genialne role aktorskie. Zdecydowanie pozytywnie zaskoczyła Green. Przekonałam się do niej już po filmie Lono, ale i z czarnym charakterem jej do twarzy. Tylko manieryzm Depp'a trochę już razi. Po ostatniej serii przygód Pirata jego mimika i zachowanie nabrały jednostajności. Nie jest znowu na tyle tragiczny, by mnie odrzucał. Szkoda tylko Bohnam-Carter. Nie miała zbyt wiele pola do popisu. Zbyt mało rozbudowaną postać dostała, by w pełni rozwinąć skrzydła. 
Nie uważam by był to najsłabszy film Burton'a. Po Alicja w Krainie Czarów , nie może być chyba gorzej, z naciskiem na chyba :-) Myślę, że trzeba podejść do tego filmu bardziej jako do pastiszu rodziny Addamsów połączonych z całą serią filmów o Nosferatu. Naprawdę można się ubawić. Mnie osobiście ten humor przypadł do gustu. Większość z nas przyzwyczajona jest do widowisk jakie serwuje nam Burton od dłuższego czasu. Ten film nie jest widowiskiem. To po prostu śmieszna komedia o wampirze, który próbuje odnaleźć się w rzeczywistości, która jest dla niego równie obca, co dla nas spotkanie z ósmym pasażerem Nostromo :-)
Moja ocena: 8/10 (dodatkowy punkt za szpetną Panią Cooper :-) )


czwartek, 30 sierpnia 2012

VIRGINIA

Dustin Lance Black to koleś, który dostał Oscara za scenariusz do filmu Obywatel Milk. Z jego biografii wynika, że chłopak ma talent do scenariuszy. Stety lub niestety postanowił się albo rozerwać, albo przekwalifikować i stanął za kamerą. Czy udało mu się prześcignąć talent scenopisarski ? Moim zdaniem, nie. Virginia to jeden z tych filmów, które posiadają mocną fabułę i słabą realizację. I nie ważne ile znanych nazwisk zatrudnisz, to i tak jest to słabe.
Z pewnością całość broni świetny pomysł na fabułę. Choć nie oryginalny. Historii o ludziach z zespołem maniakalno-depresyjnym było już wiele. Ta nie różni się niczym. Główna bohaterka walczy nie tylko ze schizofrenią, ale i z nowotworem oraz depresją związaną z byciem złą matką. Całość jest rozwiązana dość gładko. Autor nie skupił się na objawach choroby, ale na jej skutkach i konsekwencjach.
Jeśli dodamy do tego trzy genialne kreacje, które absolutnie ratują ten film, to nie można tego tytułu skreślić lekką ręką. Jennifer Connelly znakomicie odegrała rolę psychotycznej matki, Ed Harris jej lubiącego zabawki erotyczne kochanka oraz Amy Madigan jego żonę. Madigan mimo roli drugoplanowej i naprawdę znikomej bytności na ekranie, robi niesamowite wrażenie. Swoją kreacją kradnie każdą scenę, jakkolwiek niewielka by ona była.
Brakuje mi jednak katharsis. Wstrząśnięcia. Mimo smutnego zakończenia, autor dość banalnie pożegnał widza z bohaterami. Na tyle banalnie, jak banalnie przeszedł po historii, którą stworzył, a która go realizacyjnie przerosła.
Moja ocena: 5/10


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

HANS KLOSS. STAWKA WIĘKSZA NIŻ ŚMIERĆ

Spodziewałam się najgorszego, biorąc pod uwagę ostatnie dokonanie Patryka Vegi. Jednak całość dobrze spinał scenariusz Pasikowskiego i naprawdę dobra realizacja. Vega, mam nadzieję, odrobił lekcję po CIACHU i stowrzył film przygodowy, który można nazwać polskim odpowiednikiem Indiana Jones, choć każdy wie, że jest to wysoce wygórowane porównanie.
Nigdy nie byłam i już nie zostanę fanką przygód Klossa, choć na nich wyrosłam. I nawet po tak dobrej, jak na polskie warunki realizacji, wielbicielką polskiego szpiega w Wermachtowskim przebranie nie zostanę. Jednak muszę przyznać, że to dobry remake z genialnie połączoną kontynuacją losów bohaterów komunistycznego pierwowzoru. Oczy cieszy, gdy tak zgrabnie i z sensem połączono drogi tamtych postaci i znalazło się dla nich miejsce w tej wersji. Także chylę czoło scenarzystom za złożony hołd dla Mikulskiego i Karewicza, choć Panowie zdziadziali dość mocno :-)
Za słabą część filmu, uważam kiepsko dobraną obsadę. Mocno obsadzony drugi plan zabierał pole popisu pierwszemu. I chociaż Kot robił co mógł, nie mogłam znieść Trzebiatowskiej i Adamczyka, choć znad jego głowy znikła w końcu aureola. Szkoda również Mecwaldowskiego i Woronowicza, te role były najsłabiej rozbudowanymi, a tak świetnym aktorom powierzone.
Podsumowując. To dobra przygodowe kino. Scenariusz świetnie napisany. Całość trzymała w napięciu wystarczająco, by nie wyłączyć filmu. I jak na polskie warunki, mimo słabych efektów specjalnych, Vega nakręcił i ożywił w sposób naprawdę przyzwoity legendę, na której mógł polec równo. 
Moja ocena: 6/10


niedziela, 26 sierpnia 2012

GENERATION UM ...

Nie oszukujmy się, gdyby nie udział boskiego Keanu Reeves 'a w życiu bym nie obejrzała tego filmu. Z resztą obejrzała, to zbyt wiele powiedziane. Tego nie dało się oglądać. Bełkot pomieszany z kalejdoskopowymi obrazkami.
Nie od dziś wiadomo, że Reeves ceni sobie swoją niezależność i lubi ją manifestować w niskobudżetowych produkcjach. Jednak w porównaniu z chociażby Thumbsucker, czy  Prywatne zycie Pippy Lee, o  Przez ciemne zwierciadlo nie wspomnę, ten film wypada bladziej niż skóra Pattinsona'a w Twilight. Koszmarek w cyfrowych zapisie.
To kompletna pomyłka i porażka. Mimo, nieźle dobranej obsady, film po prostu odrzuca. Całkowicie absurdalne dialogi, masakarujący oczy montaż, kompletnie źle dobrana ścieżka dźwiękowa. Nie wiem, czy to z powodu braku doświadczenia reżysera, nieumiejętności, czy życiowej pomyłki w dobieraniu zawodu.
Czym jest więc, według Mark Mann 'a generacja um.... ? To grupa zaćpanych, zagubionych, miotających się i zdesperowanych ludzi, którzy swoją ścieżkę życiową planują, poprzez źle dobrane imprezy i okazjonalne blołdżoby.
Absolutnie nie polecam. Chyba, że ktoś w ramach udziału w własnej drodze krzyżowej ma ochotę na samobiczowanie :-)
Moja ocena:  1/10


  

LAS ACACIAS

Jest to jeden z tych filmów drogi, w którym niewiele się dzieje i jeszcze mniej mówi.
Dwójka bohaterów spotyka się w drodze do Buenos Aires. On - zamknięty w sobie i oschły kierowca ciężarówki. Ona - samotna matka z dzieckiem o ciepłym usposobieniu.
Akcja toczy się na przełomie dwóch dni i bardziej ukazuje emocje bohaterów, niż wyraża je słowami. Kierowca ciężarówki, który ma przewieźć towar do Buenos Aires w ramach przysługi koledze zabiera ze sobą kobietę z dzieckiem. Główny bohater to przykład samotnika, którego życie przyzwyczaiło do ciężkich emocji. Niewiele mówi i tylko podczas kilku zdań poznajemy go, jako człowieka który tęskni za rodziną, której nie założył. Wbrew pozorom to niewygodne spotkanie daje mu szansę na ułożenie sobie życia na nowo.
Całość jest bardzo wymowna i naturalistyczna. Reżyser nie bawił się w przekombinowane alegorie, dzięki czemu przesłanie jest jasne i czytelne. Wprowadzenie do fabuły pięciomiesięcznego bobasa nie wymaga zastosowania zmyślnych zwrotów akcji i trików, by przekazać widzowi łamanie barier i powolne zbliżanie się do siebie bohaterów. Trzeba przyznać, że dzieciak skruszy twarde serce nie tylko bohatera, ale i niejednego widza :-))
Pablo Giorgelli nie szczędzi nam również scen, które dla filmu nie mają większego znaczenia, ale w sposób prosty i przejrzysty pokazują prozę życia (monotonna podróż, karmienie, przewijanie, irytujący płacz dziecka, czy picie mate). Jednak nie jestem fanką "sztuki dla sztuki" i nie zmienia to faktu, że całość jest po prostu nudna, zdecydowanie za monotonna i jednostajna. I trzeba być ogromnym fanem milczenia, by bez przewijania dotrwać do końca.
Moja ocena: 5/10


wtorek, 21 sierpnia 2012

DACA BOBUL NU MOARE

Po ostatnim wysypie bałkańskich filmów stwierdzam, że z naszą kinematografią jest naprawdę źle :-)

Rumuńska czarna komedia, w której bohaterowie oderwani od komunistycznej przeszłości próbują odnaleźć się w świecie współczesnym. Historia opowiada perypetie dwójki bohaterów - Rumuna, który szuka sprzedanej do burdelu w Kosowie córki i Serba, który jedzie do Rumunii odebrać ciało zmarłego w wypadku syna. Film jest tak kolorowy, jak kolorowe jest społeczeństwo bałkańskie. 
Upadek komunizmu może przyniósł plony w postaci wolności, ale postawy ludzkie niewiele się zmieniły. Ludzie dalej są cyniczni i źli. Wszystko wokół nastawione na wyzysk. Mimo wymieszania kultur, religii i języków, autor jednoznacznie stwierdza, że nie ma życia ponad podziałami. Cynicznie podchodzi do tytułowego cytatu z biblii. Nie każde poświęcenie przynosi korzyści. Czasami warto pogodzić się z życiem takim jakim jest, niż wiecznie z nim walczyć i płynąć pod prąd. Nie każde ziarno może przynieść obfity plon.
Film jest pięknie nakręcony. Piękna muzyka i cudowne zdjęcia. Całość utrzymana na wysokim poziomie. Widać, że autor miał wizję i udało mu się świetnie ją przekazać. W polskich komediach, brakuje mi absurdów znanych z filmów Barei. Niekoniecznie zmiana czasów zmieniła podejście ludzi do życia . Absurdy były są i będą. Może tylko chodzą innymi ulicami. Problem w tym, że nasi twórcy nie wiedzą którymi. A szkoda. Inteligentny humor zawsze jest więcej wart niż slapstickowe wywalanie się na skórce od banana.
Moja ocena: 7/10


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

BIG MIRACLE

Biorąc pod uwagę, że filmy dokumentalne o tematyce ekologicznej mają nielicznych odbiorców, holyłud od czasu do czasu produkuje coś, na miarę filmu proekologicznego w celu edukacyjno-rozrywkowym dla masowego odbiorcy.
WIELKI CUD jest o tyle filmem wartym uwagi , że nie powstał w wyobraźni twórców, ale uformowało go samo życie. Choć akcja toczy się w czasach zimnej wojny, temat jest aktualny i myślę, że do tej pory niewiele się w nim zmieniło.
Film pokazuje walkę o uwolnienie trzech uwięzionych pod lodem Alaski waleni. Miały one o tyle szczęścia w nieszczęściu, że w tym czasie na miejscu stacjonował reporter telewizyjny, a w stanach toczyła się walka wyborcza. Wykorzystując moment kampanii wyborczej i poprawy wizerunku koncernu naftowego, spece od PR przy pomocy Eskimosów, wolontariuszy, Greenpeace rozpoczynają morderczą walkę z ekstremalnym środowiskiem. Czy im się udało ... proponuję samemu się przekonać, bo warto. 
To film zdecydowanie dla rodzin. Mega wyciskacz łez. Wzruszający do bólu. Koi serca sceptyków globalizacji, że jeszcze jest szansa na to, by mimo różnic i barier, zjednoczyć się i nieść pomoc zupełnie bezinteresowną tym, którzy są słabsi i z góry skazani na klęskę. A przede wszystkim tym, którzy nie powiedzą dziękuję, nie zapłacą, nie dadzą nic w zamian. 
Autor świetnie połączył wątek polityczny, ekonomiczny i społeczny. Rozgrywające się boje na polu politycznym, walka koncernów naftowych o kolejne źródła wydobycia ropy, problemy rdzennych mieszkańców Alaski, a w to wtopione trzy walenie, które w ciągu kilku dni usuwają konflikty na boczny tor.
Na szczęście nie jest to kolejna część UWOLNIĆ ORKĘ. Bohaterowie są autentyczni. Historia na podstawie prawdziwych wydarzeń. Pytanie tylko nasuwa się jedno: gdyby nie sprzyjające okoliczności (kampania wyborcza, walka o wpływy koncernów naftowych), czy ktokolwiek wzniósł by się ponad podziałami i pomógł wbrew pozorom trzem nic nie znaczącym wielorybom ? 
Producentom udało się dobrać świetną ekipę aktorską. Cała masa doborowej kadry. A duet Drew Barrymore - John Krasinski zdecydowanie ze sobą współgrał. Szkoda tylko, że spece od efektów nie popracowali więcej nad fizyką. Czapka bejzbolówka, brak rękawiczek i odsłonięte uszy przy i -40 stopniach w realnym świecie nie znalazłyby odbiorców. O braku wizualizacji oddechu nie wspomnę :-) Są to pierdoły, ale niestety rażące. Poza tym jest to mega wzrusz i bez paczki chusteczek jednorazowych proponuję nie podchodzić :-)
Moja ocena: 6/10


niedziela, 19 sierpnia 2012

RANE

Zabawny film o dwóch młodocianych gangsterach w okresie tranformacji w Serbii.
Historia przypomina nasze, swojskie klimaty. Dwójka gnojków postanawia wykorzystać moment chaosu w kraju i zostać gangsterami.
Początek jest rewelacyjny. Przypomina doskonałą trylogię Nicolas Winding Refn 'a. Bałkańskie klimaty, humor i masa energii. Jednak pod koniec filmu, fabuła zaczyna być trochę absurdalna. Humor zostaje zastąpiony bezsensowną agresją, która razi. Lekkość ustępuje irytującej rąbance.
Sami bohaterowie też nie dają powodów by błysnąć inteligencją. To duet kompletnych debili, dla których narkotyki, broń i złote kiety to wyznaczniki władzy i szacunku. Jednak na brak zabawnych pomysłów nie możemy narzekać. Chłopacy kombinują, jak mogą, dzięki czemu mamy niezły ubaw.
Najbardziej jednak podobała mi się rola i charakter grany przez Miki Manojlovic 'a. Jak zwykle genialny i przekomiczny.
Film naprawdę miał zadatki na doskonały komedio-dramat, jednak na koniec autor trochę popłynął w absurd i irracjonalizm. Nie bardzo mnie to przekonuje, bo nie lubię dramatów robionych na siłę.
Moja ocena: 6/10


THE TALL MAN

Zdecydowałam się na ten film  tylko ze względu na udział Jessica Biel. Lubię tę aktorkę i przyjemnie mi się ją ogląda, choć projekty w których bierze udział nie zawsze są najwyższych lotów.
I tak też jest tym razem. Pascal Laugier autor świetnego Martyrs: Skazani na strach (2008), napisał scenariusz, który w jednej części ma przerażać, w drugiej zaś nieść moralizatorskie przesłanie. I szczerze mówiąc ta druga część jest tą najsłabszą.
Laugier za porywanymi, przez tajemniczego wysokiego mężczyznę dziećmi, stawia tezę, że lepsze jest życie w przepychu u obcych, niż biedna egzystencja z biologiczną rodziną. Najsmutniejsze jest to, że o ile można przyjąć patologię za wytłumaczenie, o tyle biedę już nie. Autor dość błędnie gloryfikuje bogactwo, jako jedyną drogę ku wykształceniu, karierze, spełnianiu siebie i miłości. Może w materialistycznych Stanach taki myk przejdzie, ale ja uważam takie stwierdzenie za apoteozę różnic klasowych i stereotypowe podejście do biedoty.
Przez pierwszą połowę napięcie jest wysokie. Można by rzec nawet, że wspaniale się rozwija, by nagle przejść do zbędnej, wielkodusznej wizji ocalenia świata przed złem. Mimo to, nie uważam tego czasu za stracony, bo tak jak już wspomniałam na początku, na Biel zawsze przyjemnie mi się patrzy ;-)
Moja ocena: 5/10


piątek, 17 sierpnia 2012

ET MAINTENANT ON VA OU ?

Nadine Labaki już w swoim pierwszym filmie Karmel udowodniła, że kino kobiece jest mocne, mądre i ma się dobrze wśród męskiej konkurencji.
Dokad teraz? po raz kolejny przenosi nas w świat kobiet, które niczym stwory z innej bajki, muszą ułożyć sobie życie w szalonym świecie zdominowanym przez mężczyzn.
Labaki zabiera nas do libańskiej wioski, która praktycznie odcięta od świata dzieli się na dwa obozy religijne - muzułmański i chrześcijański. Lata konfliktów i wojen na tle religijnym sprawiły, że cmentarz pochłonął większą część jej mieszkańców. Wycieńczone bezustanną żałobą kobiety przejmują pałeczkę i postanawiają zażegnać w wiosce spór religijny, którym objęty został cały kraj. Jak nie trudno się domyślić, Labaki pokazuje wymownie, że spory te tworzone są przez umysły męskie. To w ich głowach rodzą się potwory. Zaś po drugiej stronie stoją kobiety, które próbują zbudować most, by móc zjednoczyć i obłaskawić to co przez wieki całe jest podporą wojen - testosteron. To one wycieńczone zabijaniem w imię lepszego boga szukają recepty, by powstrzymać pęd do destrukcji własnych mężczyzn. Autorka znajduje na to przeróżne sposoby. Ukraińskie prostytutki, haszysz, cudowne nawiedzenie, aż po religijną konwersję. Wszystko to utrzymane w bardzo lekkim, kobiecym tonie nadaje całości przejrzystości i wymowności.
Mimo komediowych odnośników, nie jest to obraz lekki w odbiorze. Labaki raczej chce nam ukazać bezsens walk i sporów religijnych. I nie ważne, w którym miejscu na ziemi jesteśmy temat ten jest tak uniwersalny, że może się z nim identyfikować każdy.
To cudowny, ciepły film. Mega kobiecy. Cieszę się, że Labaki dalej uparcie drąży temat bezsensu sporów religijnych, wzmacniając przy tym rolę kobiet, bo jak pokazuje jedna ze scen filmu, nie zawsze ten kto trzyma pilota w ręku, rzeczywiście ma władzę ;-)  
Moja ocena: 7/10


CIRKUS COLUMBIA

Danis Tanovic skutecznie kontynuuje tematykę wojenną w swojej twórczości.
Tym razem snuje historię na kilka dni przed rozpoczęciem wojny w Hercegowinie. Jednak nie jest to opowieść czysto militarna. To nostaligiczny obyczaj, o tym, jak los czasami płata figle, a historia kołem się toczy.
Autor dość powoli pokazuje nam losy bohaterów rozrzuconych przez lata komunizmu, do momentu, kiedy wojna bałkańska zmusza ich do ponownej ucieczki. Uchwycił również transformacje ludzkich zachowań. Jak władza wyrządza krzywdę w psychice, jak dzisiejszy przyjaciel, staje się jutrzejszym wrogiem. Nie jest to, na szczęście, film utrzymany w nucie martyrologicznej. To raczej przyjemna opowieść o powrotach i próbie rozliczenia się z przeszłością. Bohaterowie są sympatyczni i bardzo słowiańscy. Krew w żyłach buzuje, a emocje raz na górze, raz na dole, jak na karuzeli.
Z pewnością na oklaski zasługuje rola Miki Manojlovic 'a. Ten aktor jest marką samą w sobie, więc niewiele trzeba na jego temat mówić. Jest świetny i jak zawsze, autentyczny.
Film nie jest łatwy w odbiorze. Reżyser dość powoli opowiada nam historię bohaterów, co może znudzić niejednego. Jednak filmów obyczajowych, bez dramatów i lania rzeki łez jest, jak na lekarstwo. I choć skróciłabym ten film o jakieś 30 minut, to mimo to, bardzo przyjemnie się go oglądało :-)
Moja ocena: 7/10


czwartek, 16 sierpnia 2012

PRIMOS

Chyba coś ze mną nie tak.
Totalnie usnęłam na filmie.
Jest nudny i mało zabawny.
Nie obejrzałam nawet do końca i nie zamierzam :-)
Bez oceny

LĘK WYSOKOŚCI

Bartosz Konopka obrał sobie arcy trudny temat, jak na debiut fabularny.
Zmagania syna z ojcem chorym na schizofrenię, to temat tak trudny, jak zmagania amatora w wyprawie na Świnicę mając adidasy na nogach. Trzeba głębokiej wrażliwości lub osobistego doświadczenia, by tak wnikliwie i dogłębnie przekazać relacje ojciec-syn-choroba. Autorowi udało się to w sposób dość dokładny.
Jest to też hołd złożony poświęceniu. Grany przez Dorocińskiego bohater jest tak mocno oddany ojcu, że jest w stanie poświęcić dobro własnej rodziny. Nie każdy ma w sobie na tyle miłości i siły wobec rodzica, by móc tak kategorycznie wyłożyć karty na stół.
Bardzo dobry dramat. Bardzo trudny w odbiorze. Przeogromnie ciężki. Nie wyobrażam sobie seansu w kinie. Kilkakrotnie musiałam zrobić sobie przerwę, ponieważ problematyka filmu jest przytłaczająca i przygnębiająca zarazem. Jednak wspaniale patrzyło się na duet ojciec - syn zagrany przez Stroińskiego i Dorocińskiego. W sposób niemal autentyczny przełożyli ból na ekran. Piękne role dla tak utalentowanych aktorów. Należą się brawa scenarzyście, jak i operatorowi za naprawdę profesjonalne zdjęcia. Świetny i w pełni profesjonalny debiut fabularny, który w niczym nie odstaje od produkcji światowych.
Moja ocena: 7/10


THE RAID: REDEMPTION

Gdybym miała przydzielać ocenę za ilość akcji, mordobicia, kopania i generalnie napierdalania to dałabym 10/10. Jeszcze takiej ilości scen walki w 120 minutowym filmie nie widziałam. Można uznać, że średnio 80% akcji to jatka. I dla tych, którzy lubują się scenami, w których członki to nie tylko narząd wspomagający poruszanie, to jest to zdecydowanie uczta wizualna.
Jeśli mam oceniać fabułę, to już zdecydowanie gorzej. Oddział policji do zadań specjalnych szturmuje budynek, w którym mają przejąć super bossa narkotykowej mafii. Oczywiście każdy jest skorumpowany i generalnie nikt nic nie wie, ale przecież nie o to w tym filmie chodzi.
Scenografia ogranicza się do kilku pięter budynku, kilkunastu brudasów po nich biegających, a całość utrzymana jest w mega ponurej aurze.
Totalnie zawodzi również fizyka. Jeśli ludzkie ciało jest w stanie wytrzymać taką ilość ciosów i okładania, to wydaje mi się, że nie ma sensu tworzyć androidów. Nasz kościec jest niczym tytan, można walić, miażdżyć i ciąć, a właściciel dalej na chodzie. Po prostu magia kina.
Generalnie nie jestem zachwycona. Film mnie po 20 minutach zmęczył i znużył. Może to monotonia w scenografii, może to wciąż fruwający po ścianach, okrwawieni faceci. A może po prostu, co za dużo to nie zdrowo. Zdaję sobie jednak sprawę, że są wielbiciele gatunku muay thai w wersji kinowej i do nich z pewnością jest ten film skierowany. Po tej wersji, wiem już, że do tej grupy nie należę :-)
Moja ocena: 4/10


środa, 15 sierpnia 2012

TINY FURNITURE

Lena Dunham stworzyła bardzo oryginalny projekt. Sama wyreżyserowała, napisała scenariusz i zagrała w filmie, który nie trudno nazwać autobiograficznym, choć pewnie tak nie jest. Scenariusz oparła na własnych doświadczeniach, a w postacie wcieliła swoją rodzinę i przyjaciół.
Mimo tak ryzykownego przedsięwzięcia, wyszło jej nadzwyczaj dobrze. Całość utrzymana w lekko komediowo-dramatycznej aurze, ukazuje problemy dziewczyny, która ukończywszy studia, staje przed obraniem dalszej drogi życiowej. Problem w tym, że sama nie wie, co chce w życiu robić. 
Tematyka jest bardzo współczesna. Wielu z nas staje przed takim dylematem prędzej, czy później i wielu z nas ma z tym problemy. 
Dunham przedstawia swoją bohaterkę, jako roztrzepane dziewczę, z bogatej rodziny, rozczochrane, pryszczate i otyłe, które permanentnie użala się nad sobą. Robi trochę za czarną owcę w rodzinie, ale też nie daje nikomu powodów, by to przeświadczenie zmienić. Postać grana przez Dunham, jest antypatyczna. Jej całkowite roztrzepanie i kompletny brak zdecydowania drażni i denerwuje. Ale autorka wprowadziła masę humoru swojej postaci, przez co jest bardziej przyswajalna. Mnie osobiście rozwaliła postać grana przez Jemima Kirke. Rewelacyjny charakterek, grany w rewelacyjny sposób.
Nie jest to z pewnością komedia z cyklu Judd Apatow prezentuje. Ale są momenty, które totalnie mnie rozłożyły (np.seks w rurze) dzięki czemu tematyka problemów dorastania przeszła przeze mnie bez bólu głowy :-)))
Moja ocena: 6/10


THE CABIN IN THE WOODS

Czekałam na ten tytuł niestrudzenie. I niestety zawiódł na całej linii.
Fabuła powielona i przerobiona, jak mielonka na kotlety. Młodzież w lesie, ciemno wszędzie, opuszczona chata i złowrogie stwory. Jak do tego dorzucimy polowanie na ludzkie głowy, to na imdb mamy masę tytułów o podobnej tematyce. Nic nowego i odkrywczego w scenariuszu.
A jednak... mimo słabej fabuły film znośnie się oglądało. Brakowało mi oczywiście krwi, poćwiartowanych ciał i masy przeróżnych tortur, ale brak emocji nadrabiała wartka akcja. Nie zgodzę się jednak, że film ten wygrał w kategorii kombinacji alpejskiej w uśmiercaniu z PIŁĄ. Oj nie...do tego wieki całe panowie od produkcji popracować jeszcze muszą. 
Szkoda, że scenarzyści czekali 50 minut, by zrobić masową rozwałkę i jatkę. Szkoda, bo przez większość filmu niewiele się działo, zwłaszcza dla fanów rasowego gore. Jednak film ten przeznaczony jest dla masowego odbiorcy, więc pewne kwestie zostały skuteczne wyretuszowane. Scenarzyści pokusili się nawet o pastisz gatunku horroru w ogóle. Wyszło jednak trochę na siłę. Wprawdzie były momenty zabawne. Całość jednak przysłonięta została przez wymuszony i trochę wystudiowany humor.
Nie jest to najgorszy film, jaki widziałam. Traktuję ten tytuł raczej, jako kino rozrywkowe, niż wstrząsające do głębi. Choć posiada znamiona horroru, dupy nie urywa. 
Całość jest schematyczna. Fabuła, dialogi, postaci. Wszystko to dopracowano do perfekcji, spięto w fajny pomysł i rzucono na ekran. I chociaż zabrakło mi grozy, ubojni i ciarek na plecach, spokojnie stwierdzam, że jest to fajna rozrywka.
Moja ocena: 5/10


THE FIVE-YEAR ENGAGEMENT

 Jason Segel usiadł za stery scenariusza i wykrzesał z siebie, w końcu, naprawdę zabawną komedię romantyczną. I na szczęście bardziej komedię, niż romantyczną :-)
Para bohaterów planuje spędzić z sobą żywot, jednakże plany zawodowe jednego rujnują skutecznie plany zawodowe drugiego i tak rzeczywistość wkracza na salony. Generalnie Segel dostatecznie mnie przekonał, że kobieta w związku raczej nie ma szans na robienie kariery zawodowej, bo i tak pewnego pięknego poranka jej rola skutecznie ograniczy się do pampersów, garów i planowania imprez rodzinnych :-))
Na szczęście scenariusz jest tak dobry, że broni przeciętnej fabuły. Za produkcję odpowiada, nikt inny, jak Judd Apatow, a skoro on, to mamy dostęp do świńskich tekstów i golizny na ekranie. I o ile tej drugiej nie ma za wiele, o tyle dialogi wprost rozwalają śmiechem. Humor jest momentami wulgarny i chamski, ale skutecznie rozbawia. Na szczęście nie jest to oferta dla PG13, więc mamy dostęp do wszelkiej odmiany faków na ekranie.
Jason Segel wielokrotnie udowodnił, że nadaje się do ról komediowych i tak też jest tym razem. Świetnie gra totalnego przeciętniaka, którego humor jest na tyle inteligentny, że wykracza ponad tą przeciętność. Zaskoczył również Chris Pratt z rolą kompletnego przygłupa oraz Emily Blunt, której od dłuższego czasu skutecznie nie trawię, a mimo to... Blunt udało się fantastycznie odrzucić sztywność i wyniosłość, dzięki czemu stała się typową dziewczyną z sąsiedztwa.
Podsumowując jest to bardzo zabawna komedia z romansem w tle i szczytnym przesłaniem, że love conquers all. Na szczęście humoru jest więcej niż moralizatorstwa i zbędnej ckliwości, więc całość oglądało się (mimo 2 godzin i 11 minut) nad wyraz lekko i przyjemnie.
Moja ocena: 7/10


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

L'HOMME QUI VOULAIT VIVRE SA VIE

Świetny francuski dramat o ludzkiej zazdrości i pazerności.
Genialny Romain Duris gra prawnika u szczytu swej zawodowej kariery. Ma wszystko. Rodzinę, wspaniały dom, sukcesy zawodowe. Jednak nie wszystko układa mu się tak wspaniale. Zostawia go żona. Dowiaduje się, że zdradza go z nielubianym kolegą, któremu zazdrości pasji fotografowania. Nie będę pisała co dalej, ponieważ cały smaczek tkwi w fabule.
Jednak poza fabułą, Eric Lartigau wspaniale ukazał zachłanność ludzką na oklaski. Główny bohater pali za sobą wszystkie mosty. Wymazuje całe dotychczasowe życie. Jednak nie potrafi wyzbyć się własnych słabości. Jest słaby i tchórzliwy. Łatwiej mu podszyć się pod inną tożsamość, niż samemu zbudować coś wartościowego od podstaw. Jest człowiekiem, któremu w życiu wszystko łatwo przychodzi. Bez większego wysiłku. I co najbardziej wkurzające, udaje mu się. Choć wydawać się może, że płaci za to bardzo wysoką cenę. 
Nie znoszę takich charakterów, ale jest to jeden z tych filmów, w których kłamstwo popłaca. Nie wiem tylko, czy to zachęta, czy przestroga. Mimo otwartego zakończenia, mam nadzieję, że bohater kiedy zapłaci, za bycie "sobą" wystarczająco wysoką cenę.
Scenariusz jest bardzo dobry. Historia choć prosta, wspaniale się rozwija. Przede wszystkich jednak zaskakuje złożoność granego przez Durisa bohatera. Jest on pełen kompleksów i wewnętrznych rozterek. Jest chodzącą bombą zegarową. Aż w końcu nadchodzi "ten" moment, w którym promień rażenia jest dużo większy od spodziewanego.
Bardzo dobry dramat z bardzo dobrą obsadą.
Moja ocena: 8/10


sobota, 11 sierpnia 2012

HIMLEN AR OSKYLDIGT BLA

Bardzo średnia obyczajówka o dorastaniu i wchodzeniu w dorosłość. 
Całkowicie przeciętny film, który można obejrzeć, ale nic się nie stanie, gdy ten tytuł się ominie.
Jedyną ciekawostką może być udział syna Stellan Skarsgård 'a, tego brzydszego niestety ;-))
Moja ocena: 4/10

KAC WAWA

Tak, zrobiłam to z pełną premedytacją. Skoro wszyscy tak źle o tym mówią, to trzeba okiełznać wroga i go zrozumieć :-)) Na kino bym w życiu nie wydała, bo z zasady nie chadzam na polskie kino komercyjne, ale jak można na kompie za free to why not ;-)))

No cóż, większego gówna od czasów CIACHO nie widziałam. Poziom był utrzymany na równi konwersacji Raczek vs. Czaja. Żałosne i sadomasochistyczne. Można biczem okładać i być okładanym jednocześnie. 
Wszystko tu jest kiepskie. Od A do Z. Scenariusz, scenografia rodem z zakładu pogrzebowego, dialogi (ratuj że matko boska). A aktorstwo ? Dorównuje poziomowi scenariusza. Żal tylko dupę ściska, że polska ynteligencja schodzi na takie psy. Wstyd i hańba.
Dzięki bogu, że nie widziałam 3D. Musieliby mnie chyba reanimować. Skąd pomysł, by komedię kręcić w 3D ?? Że niby co miało być w 3D ? opasły i włochaty brzuchol Szyca ? Ach tak sory... trzęsące się cycki miały być głównym powodem kręcenia w 3D... gratulacje Panie rezyseze, wprawdzie nie wiem, czy Panu wyszło, ale założenie szczytne.
Mega gówno, ale cóż się spodziewać po takich produkcjach. Panie Raczek, miałeś Pan rację !
Tego się nie da oglądać na trzeźwo, na nie trzeźwo, na kacu i w pół śnie. Powinni wypłacać szkodliwe po seansie :-)))
Moja ocena: 1/10 (gdyby było 0 to i tak za dużo)


piątek, 10 sierpnia 2012

THE DICTATOR

Sacha Baron Cohen , moim zdaniem, jest jedynym holyłudzkim komikiem, który potrafi wytknąć hipokryzję i obłudę amerykanom. I nie pieprzy się w symbolikę. I za to lubię go najbardziej. Nie ma nic gorszego niż polityczna poprawność, a on to potwierdza, przecząc wszem i wobec jej zasadom.
Zarówno BORAT, jak i BRUNO pozbawione były jakichkolwiek społecznych hamulców. Cohen pojechał po całości i to były dwa genialne pastisze obyczajowości. Niestety w DYKTATORZE autor trochę przysnął. Chociaż obejrzałam wersję "unrated", to zastanawiam się, w którym miejscu jest ona rzeczywiście unrated. Trochę to wszystko za bardzo wygładzone. Zdecydowanie bardziej odpowiadała mi forma para dokumentalna, taka jak w przypadku jego dwóch poprzednich filmów. Może też autor postanowił trochę ułagodzić amerykańską publiczność. Nie mam pojęcia, ale zbyt to wszystko sfabularyzowane, na czym stracił mocno, cięty jak brzytwa humor Cohen'a.
Autor oczywiście, nie tylko kpi z uszczęśliwiającej ręki wprowadzania przez amerykanów demokracji "siłą" :-), ale również ze zdrowego stylu życia i "radzenia" sobie w życiu gwiazd holyłudu. Super cameo btw. Uśmiałam się wiele razy, więc zdecydowanie nie uważam, tego seansu za stracony.
Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

PUSS IN BOOTS

Odkładałam ten tytuł od miesięcy. Czasami jednak tak jest, że najbardziej odwlekane seanse, wypadają najlepiej. Niestety nie tym razem.
To bardzo przyjemna animacja. Zwłaszcza dla oka. Zabawna, kolorowa, sympatyczna. Nie wiele więcej mogę jednak na jej temat powiedzieć. Nic w tym filmie nie ma takiego, co by urwało tyłek z kręgosłupa. Z pewnością jest to fantastyczna zabawa dla dzieciaków, dla mnie jednak to zdecydowanie za mało.
Myślę, że cudowne oczęta sztandarowego kociona ze Shreka nie rozczuliły mnie do tego stopnia, by paść na kolana. To naprawdę przyzwoicie nakręcona animacja. Na tyle rzetelna, że zabrakło jej polotu.
Moja ocena: 6/10



sobota, 4 sierpnia 2012

THIN ICE

Zmarnowany czas przy komedii, w której nic nie jest pewnego do końca.
Sprzedawca ubezpieczeń, któremu wydaje się być najcwańszym facetem na ziemi, zostaje skutecznie przechytrzony.
Gdyby nie obsada, znakomita, nie rzuciłabym temu psu nawet kości. Fatalna realizacja, jak na tak dobry pomysł.
Aktorzy próbowali wszelkich sztuczek. Są genialni, ale cóż z tego. Reżyserka przedstawiła nam wijący się makaron, który nie ma końca. Nuda.
Moja ocena: 3/10


czwartek, 2 sierpnia 2012

MARGARET

Ten film porusza tak wiele wątków, że nie wiem co mam o nim myśleć :-) Totalny mętlik.
Dwie i pół godziny retoryki na temat wypadku, w którym pod kołami autobusu ginie kobieta, a świadkiem jest młoda dziewczyna. I to od niej się wszystko zaczyna.
Bohaterka (Anna Paquin) przenosi nas w świat nastolatki, który jest tak skomplikowany i zagmatwany, że ciężko się połapać.
Problemy dorastania, młodzieńcza miłość, zauroczenie. Wszystko to w tempie zastraszającym. Do tego reżyser bombarduje nas hasłami politycznymi. Czy terroryzm, to atak, czy obrona przed amerykańskim ekspansjonizmem ? Czy jesteśmy na tyle obiektywni, by móc racjonalnie, bez emocji, oceniać i krytykować ? Gdzie leży prawda, czy w ustach tego, który ma władzę, czy tego kto jest siłą jej podporządkowany ? Żeby tego było mało, reżyser masakruje nas relacjami bohaterki z jej matką. Dzięki temu na myśl o okresie dojrzewania mam ochotę wykopać norę i zacząć żywić się energią kosmiczną :-)
Jednak w całym tym gradobiciu ideologiczno-społecznym jest jedna kwestia, która ponad te wszystkie, najbardziej mnie poruszyła. Kwestia młodzieńczej niewinności zderzonej z dorosłym życiem. Czystość idei ze spaczonym przez materializm i konsumpcjonizm myśleniem dorosłych. Jak wielka dzieli nas granica, między tymi, jakimi byliśmy w młodości, a tymi jakimi jesteśmy teraz. Wciągnięci w machinę nie zauważamy, jak bardzo odstajemy od tego co cenne, wartościowe. Jak egotyczne postawy przekładają się na dobro ogółu. Mamy w dupie wzniosłe idee. Kasa jest motorem, a wygoda i święty spokój towarem luksusowym. I taka jest prawda, a  Kenneth Lonergan pluje nam tym stwierdzeniem w twarz przez większą część filmu.
Nie ukrywam, że bohaterka działała mi na nerwy. Wszczepiony idealizm mieszał się, z jak to nazwała, życiem "zepsutych bogatych żydów". Jak rozpuszczony bachor miotała się po ekranie, tupiąc nóżkami, gdy coś nie wyszło.
Lonergan przesadził również z kwestią żydostwa we współczesnej Ameryce. Kto jak, kto, ale moim zdaniem ten naród ma głęboko w dupie problemy izraelsko - palestyńskie i prześladowania żydowskie w czasie panowania nazistów. Przenoszenie tej problematyki do współczesnego Nowego Jorku na Upper Manhattan, gdzie szklanka wody kosztuje tyle co dobre wino, trąci myszką. Postaci wygłaszające tezy prześladowań żydów są równie autentyczne, co buty Adidasa z czterema paskami :-).
Zebrano zaskakująco dobrą obsadę. Wprawdzie Matt Damon i Mark Ruffalo zagrali w epizodycznych rolach, ale ich obecność kradła każdą scenę. Niestety na niekorzyść Anna Paquin , która wiła się w spazmach wściekłości na ekranie, jakby zaatakowały ją czerwone mrówki. Nie znoszę tej aktorki i ta rola zmianie mojego nastawienia nie pomogła. Jest zdecydowanie za stara do roli nastolatki, a jej sposób komunikowania przez większość filmu przejawiał się krzykiem i fochem, który był nie do zniesienia.
Całość wypadła masakrująco patetycznie. Jednak treść, którą autor próbował nam sprzedać jest w pełni wartościowa. Nie biłabym się jednak o złote laury z tak długim patosem, ale spokojnie można obejrzeć.
Moja ocena: 6/10