A nie tak dawno roztkliwiałam się nad powrotem ducha filmów akcji lat 80-tych przy okazji ESCAPE PLAN, a tu kolejna perełka. Duet Stallone i De Niro sentymentalnie i z przymrużeniem oka wracają do swych niezapomnianych kreacji sprzed lat wielu. Balboa vs. La Motta tak można podsumować ten film, choć jest to absolutnie alegoria do poczynań bohaterów. Odrębna historia i odrębne postaci, a klimat utrzymano genialnie.
Dwójka kogutów, podstarzałych bokserów postanawia rozwiązać konflikt z przeszłości. Ich powrót po wielu latach na ring staje się swoistym wyrównaniem rachunków za błędy młodości, a jednocześnie pozwala bohaterom finansowo stanąć na nogi.
Reżyser Peter Segal, znany głównie ze współpracy z Adamem Sandlerem, wprowadza wiele zabawnych scen, całą masę kąśliwych dialogów i gagów sytuacyjnych. Panowie nie tylko są rywalami na ringu, ale również w życiu prywatnym. Ich bliski kontakt ze sobą szybko staje się pretekstem do rękoczynów, a kończy się ostrym napadem furii. Postaci przy tym są mocno przekoloryzowane, a wprowadzenie zabawnych scen znacząco rozluźnia atmosferę.
Sporym mankamentem jest zbiór wszelkich klisz i rozciąganie fabuły wątkami rodzinnymi. Miłosne rozterki, konflikt ojcowski to sceny niepotrzebnie rozwleczone, a zwroty akcji są przewidywalne do bólu. Obraz staje się przez to swoistą sinusoidą. Wartkie i zabawne sceny co rusz zostają przecinane mamałygą w postaci roztkliwiania się podstarzałych bohaterów nad życiowymi błędami, które przez 30 lat niezauważalnie leżakowały pod dywanem. To spory mankament filmu. Ciągłe przyspieszanie i zwalnianie fabuły sprawia, że film zaczyna z lekka przynudzać. Świetne dialogi, gra aktorska - głównie De Niro, który nerwowo szaleje na ekranie, sprawia że film po prostu chce się oglądać dalej. Ta dwójka tetryków nie tylko dowala sobie na ringu, oni autentycznie opluwają się słowami, a złośliwościom, kąśliwym przytykom i wkuwaniu szpilek w najczulsze miejsca przeciwnika nie ma końca. A wszystko bardzo sympatycznie podszyte ironiczno - sarkastyczną nutą.
I podobnie jak w przypadku ESCAPE PLAN, GRUDGE MATCH to nie jest kino najwyższych lotów. To świetna, zabawna komedia, z rewelacyjnym De Niro i całkiem przyzwoitym Stallone. Tak na marginesie, Ci dwaj starsi Panowie naprawdę fizycznie przygotowali się do swoich ról. Choć huśtawka nastrojów jest męcząca, scenariusz ma jedną zaletę - bawić. I ten zamysł jest w 100% odczuwalny. Fanom boksu polecam przeczekać do końca napisów, czeka na Was cameo z Holyfield'em i Tyson'em.
Moja ocena: 7/10
Byłem fanem tego filmu na etapie pierwszego zwiastunu. Taki duecik to dopiero smaczek (i chyba ich pierwsze spotkanie na planie?)
OdpowiedzUsuńNo pierwszy raz to nie jest. Z tego co pamiętam zagrali razem w bardzo dobrym filmie COPLAND - jeśli nie widziałeś, to polecam. Stallone zagrał tu policjanta w stylu, który mało kiedy reprezentuje, zahukanego i mocno wycofanego. Świetny film naprawdę dobry!
UsuńWydaje mi się, że więcej się nie spotkali, ale głowy nie daję :-)
NO PRZECIEŻ. Oczywiście że Copland. Świetny epizod Petera Berga i Liotty. Świetny film, pamiętam końcówkę, jak Stalonne szedł niczym w dobrym westernie i po kolei rozprawiał się ze złoczyńcami. Tam jeszcze był motyw że wszystko było bez dźwięku, bo Sylwek dostał postrzał koło ucha (ale mogę się mylić :). Dobry film.
UsuńDobrze gadasz, faktycznie był przygłuchy :-)
Usuń