Umiejętności aktorskie Benicio Del Toro od lat są marką samą w sobie. To "produkt" najwyższej jakości. Ostatnimi czasy dość rzadko pojawia się na dużym ekranie, więc tym bardziej każda jego obecność jest wielce przeze mnie oczekiwana. Bardzo ucieszyłam się myślą, że ponownie będę mogła go oglądać i podziwiać. I o ile aktorsko absolutnie bez zarzutów, o tyle sam film pozostawia wiele do życzenia. Głównie za sprawą mdłej fabuły, którą francuski reżyser Arnaud Desplechin na tyle skutecznie usprawnił, że te dwie godziny psychologicznego bełkotu i psychoanalizy nie nużyły i nie usypiały. Myślę jednak, że w tej materii mogę być niechlubnym wyjątkiem.
Fabuła skupia się wokół tytułowego Jimmiego. Indianina, który doznał urazu głowy służąc w wojsku podczas II Wojny Światowej. Akcja zatem toczy się w późnych latach 40-tych. Bohater w związku z wypadkiem cierpi na przewlekłe bóle głowy i utraty świadomości. Przerażona stanem zdrowia siostra wysyła Jimmiego do szpitala psychiatrycznego. Początkowa diagnoza schizofrenii w trakcie długich rozmów okazuje się zaburzeniem nerwicowym, którego źródło wywodzi się z dzieciństwa. Rozmowy pomiędzy bohaterami budują nić porozumienia. Doktor Devereux staje się dla Jimmiego przyjacielem,
powiernikiem skrywanych tajemnic. Ten atut jednak, zatarcie
linii lekarz - pacjent, stanie się podłożem konfliktu.
Niezaprzeczalnym atutem filmu są dwie kreacje aktorskie. Del Toro, który gra tytułowego Indianina po traumatycznych przeżyciach. Benicio nie byłby sobą, gdyby nie zmienił czegokolwiek w swoim wyglądzie lub grze aktorskiej. Tym razem, podobnie jak w filmie Podejrzani (1995), radykalnie zmienia swój akcent i sposób wymowy. Liczę, że w 2014 roku będziemy mieli okazję częściej go podziwiać. Drugą, świetną kreacją jest Mathieu Amalric , który wciela się w postać antropologa badającego głównego bohatera.
Czas niestety wpływa na niekorzyść filmu. Rozmowy pomiędzy mężczyznami stają się męczące. Są one podłożem fabuły, która pod koniec zaczyna przypominać ser szwajcarski. Nierozwiązane sytuacje, przeskoki, sprawiają że obraz staje się mało czytelny. Jakby scenarzysta po półtorej godzinie ględzenia bohaterów stwierdził, że trzeba coś w końcu zrobić, bo zaraz się czas filmowy skończy. Może nie jest to wybitne dzieło, udało się go obejrzeć bez większego bólu, nie będę jednak ukrywała, że był to seans zbędny.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))