Gdy żar leje się z nieba a wizja zbliżającej się rodzinnej konfrontacji jest nieubłagana, każdy podmuch wiatru jest na wagę złota, a lekki dotyk złośliwości budzi z letargu demony przeszłości.
SIERPIEŃ W HRABSTWIE OSAGE zaskoczył mnie wielokrotnie. Spodziewałam się lekkiej komedii rodzinnej z cyklu "z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciu", kilku sarkastycznych uwag pod kątem członków rodziny i masę obyczajowego, życiowego humoru. W zamian John Wells zaserwował ogromnie frustrujący obraz rodziny, jego bólu, schiz, przeżytych traum z dzieciństwa i ogromu cierpienia, jaki się z tym wiąże. Wells ociepla atmosferę cierpkimi, acz zabawnymi dialogami. Mimo to, jest to gorzki i przygnębiający obraz rozpadu rodziny.
Akcja toczy się w tytułowym Osage. Miejsce ciche, spokojne. Sierpniowe upały nie zapowiadają rodzinnej tragedii. Małżeństwo Weston zmaga się z własnymi problemami. Violet walczy z nowotworem. Jej mąż, spokojny i ciepły Bev, zapija smutki, jak się okazuje, cierpkiego życia. Historia zawiązuje się w momencie tajemniczego zniknięcia małżonka. Córka Violet wraz z rodziną wraca do domu, by pomóc matce w odszukaniu ojca. Po kilku dniach nieuchronna wiadomość dociera do rodziny... Bev popełnił samobójstwo. Ten moment staje się okazją do powrótu rozstrzelonej po Stanach rodziny państwa Weston. Ich córki z partnerami, siostra z mężem i synem i Pani domu Violet to tło, które autorka sztuki ożywi kłótniami, praniem rodzinnych brudów, koszmarami przeszłości, czy kompleksami jakie to urocze towarzystwo w sobie przez lata pielęgnowało.
Scenariusz powstał na podstawie sztuki Trecy Letts i ta teatralność filmu jest odczuwalna. Akcja rozgrywa się głównie w zamkniętych pomieszczeniach domu państwa Weston. Jej ciężar spoczywa na dialogach. I to one uzupełniają nam wszelkie luki związane z charakterologią bohaterów, czy ich przeszłością. A jest ona mroczna i przygnębiająca. To rodzinne spotkanie przy grobie ojca, stało się świetnym pretekstem doprowadzenia do ogromnej kłótni i rozgrzebywania bolesnych ran. Głównym motorem napędowym jest tutaj bohaterka grana przez Meryl Streep - Violet. Jest apodyktyczna, zakompleksiona i naznaczona traumatycznymi przeżyciami własnego dzieciństwa. To jej utarczki z córką Barbarą (Julia Roberts) efektem kuli śnieżnej kreują nam obraz rodziny. A właściwie jej rozkładu. Trzy siostry, które żyją z dala od siebie. Bez kontaktu. Mąż Violet i jego pijaństwo, zdrady i ucieczki z domu. Siostra Violet i jej rodzinne problemy z synem. I sama Violet, która niczym jadowita żmija, tryska jadem i zatruwa każdą zdrową relację, zamieniając ją w nienawiść.
Film nasiąknięty jest emocjami. Od zgryzoty bohaterów, ich cierpienia wewnętrznego związanego z dzieciństwiem, poprzez rozterki codziennego życia. Jednak najbardziej odczuwalny jest w filmie strach. Strach przed utratą partnera, strach przed chorobą, strach przed śmiercią, strach przed tym, co powie rodzina. Jednak to co uderza najbardziej, to strach córek przed byciem kopią ich matki. Widać to głównie w oczach Barbary, która będąc najsilniejszą psychicznie z sióstr wydaje się nabierać pewnych cech, które tak w Violet nienawidzi.
Piękny film. Smutny. To obraz samotności, którą sami sobie bohaterowie wybrali. To obraz oddalania się ludzi i ich zrażania do siebie. Czy można winić Violet za jej złośliwą naturę ? Słuchając jej uważnie, nie byłabym tak kategoryczna. Jednak to jej natura sprawia, że odsuwa od siebie najbliższych. Urzeka mnie przede wszystkim uniwersalność obrazu. Przekrój osobowości jest bowiem jak paleta barw. Dla wielu może być to pewnego rodzaju lustro, w którym odnajdzie cząstkę siebie.
Film jest mocno kameralny. Nie znajdziemy tutaj urzekających plenerów, malowniczych zdjęć, czy ujmującej muzyki. To wymarzony film dla aktora, bowiem to on pełni tu rolę jedyną, słuszną i właściwą. I kreacje jakie stworzono są rewelacyjne. Z pewnością na pierwszy plan wysuwa się duet Roberts - Streep, a scena przy rodzinnym obiedzie to majstersztyk. Przy czym kreacja Streep przypominała mi tę Liz Taylor w filmie KTO SIĘ BOI VIRGINII WOOLF ? Obie te Panie to niesamowity popis kunsztu aktorskiego. Ale nie zapominajmy o świetnych kreacjach Chris Cooper 'a, Margo Martindale , Juliette Lewis, Julianne Nicholson, czy Benedict Cumberbatch. A to tylko część wyśmienitej obsady.
Polecam ten film. Nie należy do typu obrazów lekkich, łatwych i przyjemnych o trywialnej tematyce. To gorzka piguła, a może i lustro sytuacji, których doświadczamy lub miały miejsce w naszym życiu. A jeśli nawet nie, dzięki takim filmom, łatwiej nam będzie zrozumieć tych, których zgorzkniałość i mizantropia jest nie do wytrzymania.
Moja ocena: 9/10
Bardzo wysoka ocena!
OdpowiedzUsuńJuż dawno nie widziałam 9-tkowego filmu, więc jestem strasznie ciekawa, czy "August..." też mi się tak spodoba.
Trochę się bałam tego zamknięcia akcji w czterech ścianach i przytłaczającego przegadania (natychmiast przypomina mi się "Rzeź" Polańskiego), ale masz całkowitą rację - dla aktorów to musi być raj i wyjątkowa okazja do pochwalenia się swoim kunsztem aktorskim, jeśli go mają ;) a duet Streep - Roberts to jeden z głównych powodów, dla których załączam ten film do kategorii must see.
Pozdrawiam :)
Oglądając ten film, też nie mogłam wyzbyć się porównania do Rzezi Polańskiego. Jednak różnica jest dość znacząca. Przede wszystkim obraz nie jest, aż tak kameralny, jak w Rzezi. Nie ogranicza się wyłącznie do jednego pomieszczenia. Nie jest, aż tak klaustrofobiczny. Zdecydowanie urozmaicono lokacje. No i są tu dialogi rozpisane na większą ilość postaci, choć dominuje dwójka bohaterek - Violet i jej córka Barbara. Także, jeśli ktoś nie przepadał za klaustrofobią Rzezi, tutaj z pewnością tego nie odczuje.
UsuńPozdro :-)