Angus Sampson to prawie człowiek orkiestra. Aktor, reżyser, scenarzysta, i bóg wie kto jeszcze. Oglądałam go w kilku filmach, głównie jako aktora i przyznaję, że fizjonomię ma charakterystyczną. Genialnie wpasowuje się w mroczne postaci. KURIER to jego pełnometrażowy debiut reżyserski, w którym zagrał główną postać i do którego napisał scenariusz. Kałowo - jelitowe przygody z lekka przypominały mi historię o potworku zamieszkującym w odbytnicy BAD MILO! Jednak o ile historia o jelitowym monsterze była nawet zabawna, o tyle opowieść o kurierze, przeżywającym rozstrojenie żołądka była mega nudna.
Film ma dość prostą konstrukcję. Jełopowaty Ray nie ma lekkiego życia. Durnowaty wyraz twarzy, popychadło w pracy i czarna owca rodziny. Kolega namawia Raya, by ten w jelitach przywiózł z Tajlandii woreczki z heroiną. Ray po namyśle zgadza się, a zarobiona kasa ma wyciągnąć ojca-hazardzistę z długów. Niestety podczas podróży powrotnej Raya zatrzymuje policja, która podejrzewa go o przemyt. Bohater ma 7 dni, w trakcie których będzie musiał powstrzymać swój metabolizm przed zbyt szybką toaletową rewolucją.
KURIER mógłby być mega fajną komedią. Mógłby również być ciekawym pastiszem, groteską, czy farsą. Niestety Sampson połakomił się na stworzenie historii kryminalnej, która dzięki kilku marnym scenom ma nam obrzydzić seans. Autor nie potrafi zagrać na emocjach widza, więc stosuje dość prostackie środki, jakimi jest zastosowanie scen uznanych przez wielu za obrzydliwe. Scen tych jest wprawdzie niewiele, gdyby jednak film ten nie był tak cholernie nudny i drętwy i ślamazarny i toporny. Gdyby nie był, ale jest i to stanowi o tym, że seans z KURIEREM to czysta strata czasu, któremu nawet fajny Hugo Weaving nie pomógł.
Moja ocena: 3/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))