Brytyjskie kino społeczne należy do moich ulubionych i niezmiernie przyjemnie jest powrócić do obskurnych blokowisk, ćpania, żłopania wódy i totalnej degrengolady społeczeństwa.
Dexter Fletcher słynie raczej ze swych zdolności aktorskich, niźli reżyserskich. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że jest to jego debiut. Jednak nie jest to debiut stracony. Wręcz przeciwnie.
Film opowiada historię menela, który po latach odsiadki za rozbój i handel narkotykami wraca w rodzinne pielesze. Przy okazji dowiaduje się, że dwójka jego rodzonych nie chce go znać, a żona puściła się w tango z gachem do słonecznej hiszpani, zostawiając 11 letniego syna na wychowaniu 16-letniego brata, który zamiast się uczyć, buduje apartamentowce dla klasy wyższej.
Niby nic niezwykłego w fabule się nie dzieje. Jednak reżyser bardzo autentycznie oddaje współczesną Brytanię. Najazd polskiej masy roboczej, puszczające się nastolatki z niechcianymi bachorami, nieudolne rodzicielstwo i handel prochami. Całkowity brak odpowiedzialności za czyny i debilizm, tak można określić współczesne brytyjskie blokowisko oczami Fletcher'a.
Całość jest jakby kopią dokonań Andea Arnold, czy Ken'a Loach'a. Nie brakuje uderzającej obskurności i szokujących zachowań. Ale też nie pokazano całkowitego zezwierzęcenia bohaterów. Jest w nich jeszcze jakaś cząstka człowieczeństwa, która utrzymuje ich na powierzchni.
To naprawdę dobry film społeczny. Taki realizm zlewu kuchennego, który nie jest przyćmiony "photoshopem". Jest jak jest, bez półśrodków i wątpliwych wyborów. Bohaterowie są na tyle ludzcy i prawdziwi, że jestem w stanie uwierzyć, że to skóra ściągnięta z brytyjskiego, przeciętnego żula :-).
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))