Obejrzałam sześć filmów Denisa Villeneuve i za każdym razem ten mega utalentowany Kanadyjczyk mnie zaskakuje. Każdy z jego obrazów jest inny. Nie trzyma się paluchami jednej konwencji. Kombinuje, ryzykuje, szuka. Ryzyko ma jednak to do siebie, że na pstrym koniu jeździ. Chyba jednak Villeneuve je ugłaskał, bo ENEMY to piekielnie ciekawy i dobry obraz. Dodam, że kolejny do zestawu.
Adam wiedzie życie monotonne. Cechuje je regularność, konsekwencja i schemat. Praca, seks z dziewczyną, samotne obiadki, praca seks z dziewczyną i tak dalej z dokładnością szwajcarskiego zegarka. Cała złożoność jego osobowości tkwi w powolnym zauważaniu, jak mdłe i nijakie stało się jego życie. To poszukiwanie, ciekawość innego świata, tego spoza wytyczonych ram kieruje go do Anthonego. Aktora, bliźniaczo podobnego, którego przypadkowo zauważa oglądając film. Intrygująca wizja ciągnie go dalej. Jak pająk rozciąga swoją lepką nić i powoli oblepia ofiarę. Ciekawość Adama kusi do tego stopnia, że spotkanie z jego sobowtórem staje się już tylko formalnością. Pajęcza nić się zacieśnia i kwestią czasu jest, który z nich stanie się ofiarą.
Film jest przesączony gęstą, klaustrofobiczną i niepokojącą atmosferą, potęgowaną przez niezwykłą muzykę i oryginalny montaż. Villeneuve bawi się formą i próbuje sztuczek, które mają zacieśnić emocje płynące z fabuły. Udaje mu się to w 100%. Obraz efektem kuli śniegowej powoli się snuje. Akcja ku końcowi szczelnie się zacieśnia, zatacza krąg i wsysa niczym czarna dziura. I tak jak nie lubię Jake Gyllenhaala, tak swoim dublem oddał pełen zasób swych umiejętności. Od przytłoczonego życiem, zahukanego profesora, poprzez jego alter ego - ekstrawertycznego aktora, seksoholika z kompetencjami wielkiego manipulatora.
ENEMY staje się połączeniem klimatu filmów Davida Lyncha i jego imiennika Finchera. Cudowna atmosfera, mroczna i duszna, przepełniona symboliką, rewelacyjną ścieżką dźwiękową i nietuzinkowymi zdjęciami. Villeneuve po raz kolejny podjął ryzyko, po raz kolejny zabawił się formą i po raz kolejny wyszło mu to wręcz bezbłędnie. A gdzieś tam pomiędzy świetnym scenariuszem i genialną rolą Gyllenhaala paruje cierpka, oblepiająca widza aura rozgrywającego się dramatu. Z pewnością jest to seans obowiązkowy dla każdego fana kina. Choć film nie należy do najlżejszych mnie zafascynował i kompletnie obezwładnił.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))