Pierwszy raz spotykam się z filmem od Jeremy Saulniera. To człowiek omnibus. Sam napisał scenariusz, sam go wyreżyserował i odpowiedzialny jest za oprawę wizualną. O ile do scenariusza i zdjęć trudno się przypiąć, o tyle z przekazaniem tej intrygującej fabuły już jest nieco słabiej. Nie zmienia to faktu, że to bardzo ciekawa propozycja niskobudżetowa, która konwencją zahacza o kino azjatacykie. Motyw zemsty bowiem jest tu wszechobecny. Jednakże to co różni azjatycką kinematografię od zachodniej jest tu tak namacalne, jak nigdy dotąd. I to główny mankament, ale o tym za chwilę...
Tytuł odnosi się do samochodu głównego bohatera. To od niego się wszystko zaczyna. Niebieski wrak zamieszkiwany przez bezdomnego Dwighta. Facet nie ma wiele wymagań życiowych, a jego potrzeby skondensowane są do minimum. Kąpie się w cudzych chałupach pod nieobecność ich właścicieli, podkrada ciuchy ze sznurów na pranie, buszuje po śmietnikach i generalnie wiedzie życie na skraju ubóstwa. Niewiele się o nim dowiadujemy do momentu, w którym powraca do rodzinnej miejscowości by dokonać zemsty na człowieku skazanym za morderstwo sprzed lat.
Saulnier powoli odkrywa karty. Nie wiemy co takiego wydarzyło się w życiu bohatera, że podejmuje tak drastyczną decyzję. A akcja zawiązuje się już na samym początku. Reżyser dawkuje nam informacje. Uchyla nam rąbka tajemnicy, tak by działania Dwighta nabrały głębszego sensu, niż tylko były zobrazowaniem krwawej łaźni. Trzeba przyznać, że Saulnier nie pieści się w scenach zemsty. Minimalizm formy przełamywany zostaje jatką i drastycznymi scenami. Może nie ma ich zbyt wiele, ale jak się tylko pojawią włos się jeży.
Są jednak przestoje. Niewiele dialogów z początku nie razi. Tajemnica wokół bohatera sprawia, że można się obejść bez gadulstwa, a film nie traci na swej wartości. Im dalej jednak w las tym ciemniej. Momentami film nuży. A poczynania bohatera irytują. Jego decyzje pokazują nam różnicę między doprowadzonym do perfekcji motywem zemsty w kinie azjatyckim. Dwight się waha. Z jednej strony męczy go sumienie, przeszkadza ułożona natura i dobre wychowanie, co jest przyczyną wielu błędów. W kinie azjatyckim bohater, który podejmuje się zemsty nie owija w bawełnę, nie przegląda się dziesięć razy przez jedno, a potem drugie ramię, nie myśli o konsekwencjach jest owładnięty żądzą, buzuje w nim adrenalina, a testosteron rozpierdala mu pory w skórze. Dwight to zupełne przeciwieństwo tamtejszych bohaterów. Może to zaleta, dla mnie niestety wada. Jego postawa często bywa irytująca, a kategoryczne decyzje podejmowane są zbyt późno.
BLUE RUIN mimo swych przestojów to naprawdę fajny film. Niskobudżetowy, z mało znaną obsadą, ale ze świetnymi zdjęciami i intrygującą fabułą. Choć bohater potrafi działać na nerwy, to jednak każdy obraz, który wywołuje emocje, nawet te negatywne jest wart uwagi. Nie ma bowiem nic gorszego niż mamałyga bez wyrazu. Z drugiej strony jest to ciekawa odpowiedź amerykańskiego reżysera na motyw zemsty obecny w kinie i tak rewelacyjnie przedstawiany przez Azjatów. Różnice są spore, ale dzięki temu kino nadal zaskakuje.
Moja ocena: 7/10 (a nawet 7,5)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))