David Gordon Green z filmu na film wypracowuje sobie naprawdę dobrą markę. Jeszcze nie ostygły emocje po bardzo przyjemnym remake'u PRINCE AVALANCHE, gdy tymczasem Green wyciąga kolejnego asa z rękawa. W ciągu tak krótkiego czasu wypuścił dwa skrajne filmy. Trudno je porównywać, jednak ich cechą wspólną są z pewnością bardzo dobre kreacje aktorskie, piękne zdjęcia, świetna muzyka i umiejętność opowiadania bez zanudzania widza na śmierć.
Tytułowy Joe to typowy mężczyzna po przejściach. Po wyjściu z więzienia z wielkim trudem zdążył opanować swoje emocje i ułożyć sobie życie. Joe jest typem człowieka, który robi wszystko "zbyt". Zbyt dużo pije, zbyt dużo pali, zbyt emocjonalnie podchodzi do spraw i zbyt dużo czuje. Nadmiar owego "zbytu" mocno mu uwiera. Jest jak ropiejący wrzód, który nie pozwala mu funkcjonować. Ten mocny fizycznie i psychicznie mężczyzna ma niezwykle miękkie podbrzusze. Dobroć i umiejętność współodczuwania, mizantropia i żal do świata nie dają spokoju, jednak czynią z bohatera lepszego człowieka.
Historia toczy się wokół Joe i piętnastoletniego chłopca, któremu pomaga wyjść na prostą. Ich przyjaźń budowana jest na empatii i życzliwości. Obu bohaterów, choć wywodzą się z nizin społecznych, cechuje dobroć. To cecha wydawałoby się unikalna w środowisku pijaków, dziwek i kryminalistów. W Ameryce klasy B, w której nie ma ubezpieczenia zdrowotnego, a emerytura jest w sferze mrzonek, gdy każdy dzień jest walką o byt, bycie człowiekiem poczciwym i dobrym graniczy z paradoksem. A jednak... Green genialnie oddaje kontrast tych zjawisk. Bród, moralna zgnilizna, zepsucie i demoralizacja walczą z godnością, życzliwością i współczuciem. Reżyser buduję ten bój na pograniczu ludzkich wytrzymałości, gdzie życie zmusza do kategorycznych rozwiązań, w którym ludzkie zachowanie jest gorsze od zwierzęcego. Na tych zgliszczach kiełkuje dwójka bohaterów, ostatki, niedobitki, jednostki, które zniszczone i stłamszone przez ciężką rzeczywistość potrafią podnieść się i stworzyć nowy, lepszy byt.
Cudowny obraz. Mocny, depresyjny i przytłaczający niczym DO SZPIKU KOŚCI Debry Granik. W oczach Greena Ameryka jawi się w kompletnie innych barwach, niż ją ogólnie znamy. Tak właściwie jest tych barw pozbawiona. Mimo mocnego uderzenia, którym jest fabuła, film wizualnie porywa. Piękne zdjęcia, umiejętność dostosowanie tychże ze ścieżką dźwiękową, która w odpowiednich momentach buduje emocje. Rewelacyjne kreacje aktorskie. Wielki powrót Nicolasa Cage i obiecujący Tye Sheridan.
JOE to ciężki i przygnębiający obraz Ameryki, mimo to pozostawia nutkę nadziei, że w całym bagnie zepsucia i degrengolady istnieją jednostki, które potrafią być ponad wszelkie zło, które cechuje życzliwość i bezwarunkowa chęć pomocy innym w potrzebie. I dzięki tej nutce nadziei obraz ten tak mocno nie rani.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))