Debiut reżyserski Carine Adler to dość ciekawa wariacja na temat żałoby. Ukazuje nam rozpacz młodej kobiety, która po śmierci swojej matki zrywa kontakt z dotychczasowym życiem. Przechodzi pewnego rodzaju oczyszczenie. Sięga bruku, by tym samym zagłuszyć smutek po śmierci ukochanej matki.
Każdy z nas przeżywa śmierć najbliższej osoby w różnoraki sposób. Wszystko zależy od relacji, jakie nas łączyły z tą osobą i więzi jakie z nią mieliśmy. Czasami wystarczy miesiąc, czasami dochodzimy latami, otrząsając się z myśli, że tej właśnie osoby już nie będzie wśród nas. Carine Adler w bardzo oryginalny sposób zarysowała nam sposób dochodzenia do siebie po traumatycznych przeżyciach związanych właśnie ze śmiercią najbliższej osoby. Wydawać się mogą kontrowersyjne, obrazoburcze, ale gdzieś tam głęboko sięgają bólu, jaki gości przy utracie i niemożności poradzenia sobie z nim.
Film prowadzony jest dość spokojną ręką. Nie ma tutaj histerycznego wyrywania sobie włosów, cierpiętnictwa i wiecznej zadumy nad losem. Spotykamy natomiast ból tak wielki i nie do zniesienia, ból który zmusza do starcia się z emocjami, tak skrajnymi, aż niemożliwymi. Z pewnością jest sens w upadku głównej bohaterki. Z pewnością jej upadek paradoksalnie ma jej pomóc w przeżywaniu żałoby. I choć nie jest na on w smak, dla niej jest to doświadczenie oczyszczające z toksycznych emocji.
Polecam ten film. Świetna rola Samanthy Morton, aż żal, że nie widuję jej ostatnio zbyt często na ekranie. Bardzo dobry scenariusz i niezwykle interesująca perspektywa ukazująca sposób radzenia sobie z boleścią żałoby.
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))