Ależ mnie podkusiło na ten film. Główną przyczyną była sympatyczna obsada, choć nazwisko reżysera kompletnie nic mi nie mówi. Sam film męczarnią nie był, ale nie ukrywam, że był stratą czasu. Wyznaję zasadę, że jeśli masz min.100 murowanych debeściaków do obejrzenia, daruj sobie przeciętniaki, nawet jeśli miałby tam sam Brad Pitt z Anjeliną uprawiać seks w pełnym negliżu.
Klasyczna historia o chłopcu, który przeprowadza się do innej miejscowości po rozwodzie rodziców. Musi odnaleźć siebie w nowym miejscu, w nowej szkole, znaleźć nowych przyjaciół. Podczas jednej z lekcji szkolnych otrzymuje zadanie, które polegać ma na znalezieniu starszej osoby, która wyjawiłaby swoje życiowe mądrości poparte wieloletnim doświadczeniem. Chłopak zagląda więc do sąsiada, który nie tylko stanie się jego powiernikiem-przyjacielem-surogatem ojca, ale też zadba o wysoki poziom adrenaliny w jego krwi. Ów starszy jegomość ma bowiem bardzo interesującą profesję.
Głównym atutem tego filmu jest z pewnością obsada. Bardzo dobrze patrzy się na duet młodych, utalentowanych aktorów Emma Roberts - Nat Wolff. Gorzej z osobą, która ma za zadanie przyciągnąć rzesze kinomanów, tj. Mickey Rourke. Swoją fizjonomią zaczyna przypominać gorszą wersję Ala Pacino. To jednak pikuś w połączeniu z jego kaprawym wyglądem po serii nieszczęsnych operacji plastycznych. Na Rourke'a nie tylko źle się patrzy, jego nie ma się ochoty oglądać, bo i niewiele ma do zaprezentowania. Przez cały seans modliłam się, by mu skóra z twarzy w pewnym momencie nie zwinęła się, jak trawnik w rolce.
ASHBY to opowieść o przyjaźni męskiej, międzypokoleniowej. O tym, że mimo wielu różnic i dystansu czasowego, jeśli chcemy i wystarczająco się otworzymy, znajdziemy nić porozumienia z każdym, nawet szympansem. Ale kończąc z sarkazmem, film nie ujął. Odczułam znużenie i zero tzw. iskry bożej, która wyniosłaby ten film ponad przeciętność.
Moja ocena: 4/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))