Strony

środa, 31 października 2012

NOC HORRORÓW - HALLOWEEN

Zachęcona bogobojnymi nawoływaniami czarnej mafii z ambony, postanowiłam dzisiejszą ucztę zacząć od (nomen omen!!!):

HELLRAISER z 1987, by oswoić się z tym co nieuniknione. Wuju ! grzej mi ławę ;-)


THE OMEN z 1976 , skorom poganin to niech zobaczę co tracę ;-)

  

a na deser - THE EXORCIST z 1973 , bo to dobry czas na wypędzenie demonów


sobota, 27 października 2012

SKYFALL

Zanim cokolwiek napiszę, nadmienię że bardzo lubię filmy o Bondzie. Natomiast tym razem pewnie podpadnę tysiącom (wliczając w to krytyków), którzy dają temu filmowi 8 punktów na 10 i pieją peany w przestrzeń kosmiczną, jakim to fantastycznym klasykiem jest ten film.
Powiem krótko. To mega, hiper, maxi przereklamowany GNIOT, w który władowano tyle kasy, że teraz spece od PR robią wszystko, by się ona zwróciła.
Wydałam masę kasy na usypiacza klasy B z mega wypasioną obsadą.
Cała esencja filmów o Bondzie została zachwiana.
W dupę wzięły, w kosmos wypasione auta z gadżetami, typowo "bondowe" zabaweczki i wypielęgnowane lale, co to od spływającego botoksu i silkonu nie jednej Pani z zazdrości kwas żołądkowy podchodził do gardła, o Panach nie wspomnę.
Co mamy zamiast tego ? Jaguara - widziałam lepsze egzemplarze u nas na dziurawych ulicach, beznadziejną komórkę, która.... odbiera sms-y (wow!), wychudzoną czarnulę i wypłosza o urodzie podobno orientalnej (pod warunkiem, że ten orient jest w krajach byłej Jugosławii) oraz Bonda, który wyglądem przypomina śmierdzącego menela spod budki z piwem, niż demona seksu, na widok którego laskom majty spadają.
Jestem w szoku.
Ktoś wymyślił sobie z dupy fabułę, która po 2 godzinach męczarni ma na celu uśmiercenie M. Niestety starość Dench jest tak widoczna, że aktorka faktycznie lekko słania się na nogach. Nawet sam Sam Mendes, jeden z moich ulubionych reżyserów, nie podźwignął tematu. Ten facet jest doskonały w dramatach psychologicznych i taki jest ten Bond. Jego jaja zostały skutecznie wycięte na rzecz kozetki u psychoanalityka.
Trudno... liczę na moment, w którym dawny Bond wróci. I znowu będzie łamiąca wszelkie prawa fizyki akcja, odjechane fury i gadżety, zupełnie nieprzydatne, a robiące wrażenie. Po tym filmie stwierdzam, że tęsknię za wybuchającymi długopisami.
Jedynie Bardem zrobił co mógł. Jak zwykle pokazał, że w roli pojeba mu, absolutnie, do twarzy. Szkoda tylko, że efekty oszpecenia jego twarzy były tak marne, że aż łza ze śmiechu popłynęła mi z oczu. I to był najlepszy moment tego filmu :-).
Jak to mówią, nie jest źle. Zawsze może być gorzej ;-)
Moja ocena: 3/10




niedziela, 21 października 2012

THE CAMPAIGN

Widoku takiego duetu na ekranie nie można sobie odpuścić.
Panowie Will Ferrell i Zach Galifianakis postanowili ponabijać się z wyborów i wyborców. Trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę sytuację polityczną w usa, to temat bardzo aktualny. Z tymże wymiar trochę jakby mniejszy, gdyż w tym przypadku mamy do czynienia z wyborami do kongresu, a nie białego domu.
Uwielbiam humor Ferrell'a. Jest dość specyficzny i nie zawsze przypadał mi do gustu. Najwyraźniej i do tego trzeba dojrzeć. Świetne teksty. Dialogi są cięte i humor totalnie wyolbrzymiający absurdy kampanii wyborczych w Stanach. Niczym w krzywym zwierciadle widzimy każde dziwactwo pozbawione hamulców przy jednoczesnej głupocie kandydatów. Raczej nie widziałam lepszego pastiszu wyborczego na ekranie. Jeśli dodamy do tego debilowaty wyraz twarzy Galifianakis'a to mamy pełny obraz absurdu sytuacji.
Panowie są genialni. Razem i osobno wprost wymiatają. Niestety film nie jest w całości tak dobry, jak by się mogło wydawać. A szkoda. Początek jest genialny. Jest masa perełek, zarówno sytuacyjnych, jak i tych w dialogach, których nie sposób ominąć. W połowie film mocno zwalnia. Jakby wyczerpały się pomysły. Jednak scenę prawdy przy stole rodzinnym bohatera granego przez Galifianakis'a nic i nikt nie przebije - majstersztyk :-) Nie ubawiłam się tak, od czasów FOUR LIONS. A jest więcej takich cacuszek. Szkoda jednak, że nie utrzymano poziomu do końca. Mimo wszystko Will i Zach to najlepszy duet komediowy, jaki w tym roku widziałam.
Moja ocena: 6/10



YOUR SISTER'S SISTER

To jedna z tych niezależnych komedii, której urok jest tak subtelny, że dla niektórych może okazać się niewidoczny. Wręcz nudny.
Film opowiada historię dwóch sióstr i przyjaciela, którzy wplątani w życiowe rozterki, efektem kuli śniegowej tworzą jeszcze większe. Jednak fabuła jest tak zręcznie skonstruowana, że zawiłość sytuacji nie przerasta widza, a raczej rozbawia.
Postaci mimo swej dojrzałości są dziecinnie zabawne. Postać grana przez Emily Blunt ma problemy z wyrażaniem uczuć. Jej filmowa siostra (De Witt) to dość dziwna osobliwość. Weganka - lesbijka, która właśnie wyszła z długiego związku. Tak bardzo pragnie dziecka, że postanawia "ukraść" spermę. I Duplass..., którego przypadek jest beznadziejny. Mężczyzna - dziecko, który do pewnych decyzji jeszcze nie dorósł.
Absurd i komiczność sytuacji pojawia się w momencie, w którym bohater grany przez Duplass wyrusza w "głuszę", by się wyciszyć i znaleźć ukojenie i sens życia po stracie brata. Jednak ta wycieczka okazuje się całkowitą porażką, a nowe problemy zwalają się na głowę, niczym grad o wielkości piłek ping-pongowych.
Całość może nie jest arcy zabawna. To subtelny humor, który czasami trzeba wypatrzeć w scenie. Jednak mocną stroną są dialogi i aktorstwo, moim zdaniem, bardzo dobranego tercetu.
Moja ocena: 6/10


sobota, 20 października 2012

THE FACTORY

Nie ukrywam, że głównym powodem, dla którego sięgnęłam po ten film był John Cusack
Niestety sam film jest wart funta kłaków.
To thriller o seryjnym mordercy, który porywa swoje ofiary, po to by je zapłodnić i odebrać matkom ich dzieci. Więcej nie powiem, bo jedyną rzeczą która jest dobra w tym filmie, to zakończenie. Powiem tyle, że mimo konwencjonalnego i oklepanego podejścia do fabuły, było ogromnie zaskakujące.
Sam film to klisza klisz. Autor scenariusza nie wzbił się na wyżyny oryginalności. Wszystko tutaj ułożone, bezpieczne i co nagorsze przewidywalne. Same pomysły na rozwój akcji są najprostsze z możliwych, a autor nawet nie wysilił się, by wprowadzić lekki zamęt w fabule i zwroty akcji. Już nie mile całe, ale miliony lat świetlnych mu, do chociażby Steven'a King'a.
Słabo, naprawdę słabo i nawet mój ulubieniec Cusack nie pomógł.
Moja ocena: 3/10


piątek, 19 października 2012

LJUDOZDER VEGETARIJANAC

Jeśli jest to chorwacki kandydat na Oscara 2013, to zupełnie zasłużenie.
Tytułowy ludożerca wegetarianin, to wzięty ginekolog. Typ najgorszy z możliwych. Napakowany, pewny siebie, kasiasty gnój, którego lepiej omijać, niż spotkać na swej drodze. Jest skorumpowany do szpiku kości. Swoją pracę w klinice, traktuje jako prywatny gabinet ginekologiczny, pełny darmowego sprzętu i leków, w którym przeprowadza porody za kasę i aborcje na dziwkach miejscowego bosa mafii. Typowy seksista, dla którego kobieta to pojemnik na spermę. Prowadzi styl życia zgodny z zasadą: skóra, fura i komóra.
Nie widziałam lepszego filmu oddającego tak współczesny problem całkowitej bezkarności lekarzy, ich kolegialnej solidarności, która ma kryć całkowity brak profesjonalizmu i etyki zawodowej. Nie ma dla nich świętości, igrają ze śmiercią, bawiąc się w boga. Wykorzystują swoją przewagę i napawają się chwilową władzą. Wszystko to, jak w soczewce ukazał Branko Schmidt w swoim dramacie. Z jednej strony cieszy fakt, że nie tylko polacy mają problem ze służbą zdrowia. Z drugiej strony martwi, że mając chodzący scenariusz po ulicy, nie potrafimy sklecić porządnego scenariusza, by pokazać problem tak aktualny. Problem, który jest na językach milionów, a paradoksalnie, nikt o nim nie mówi. 
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Ten film pokazuje, że nie trzeba wymyślać przekombinowanych historii, by pokazać coś, co urwie dupę razem z kręgosłupem. Wystarczy być trafnym obserwatorem, bo po raz tysięczny okazuje się, że to życie pisze najlepsze scenariusze. Sam film również zgrabnie opisuje pęd ku autodestrukcji bohatera, jego pazerność i żądzę władzy. Brak tu zmyślnych środków stylistycznych i przekombinowania. Razi momentami antyaborcyjna propaganda, ale otwarte zakończenie sugeruje, że nie zawsze dobro wygrywa, a niegodziwość zostaje ukarana. Czasami wystarczą dobre układy, brak kręgosłupa moralnego, a czasami po prostu czyste wyrachowanie. Cóż...samo życie
Moja ocena: 9/10




czwartek, 18 października 2012

DE HEINEKEN ONTVOERING

Historia porwania holenderskiego magnata piwowarskiego Heineken'a.
Bardzo, bardzo przeciętny film. Niemiłosiernie długi. Brakuje w nim emocji. Brak tragizmu. Bardzo chłodno opowiedziana historia. Nie ma w niej nic, co pomogłoby się zidentyfikować z oprawcą lub ofiarą. Taka sobie opowiastka, jak to grupa nierobów wpadła na pomysł na szybki zarobek. 
Cóż miało być super, a wyszło... jak zwykle :-)
Ale miło było oglądać Hauer'a
Moja ocena: 4/10




środa, 17 października 2012

MAGNIFICA PRESENZA

Nowy film Ferzan Ozpetek całkowicie mnie zawiódł. Nie jest to zły film, jednak jak ma się w głowie Okna , czy  Mine vaganti. O milosci i makaronach to nie sposób odnieść wrażenie, że nasz Ozpetek odszedł od obranej drogi.
Film opowiada historię młodego mężczyzny,  który bardzo chce zostać aktorem. W między czasie para się nocną robotą wypiekacza rogalików. By móc sprostać swoim ambicjom wynajmuje dom, w którym zamieszkały.... duchy. Duchy aktorów teatralnych, którzy zginęli w czasie drugiej wojny światowej.
Jak się mylnie może wydawać, to nie jest horror. Trudno mu również nadać znamiona suspensu, choć próba bohatera w odnalezieniu prawdy dotyczącej śmierci trupy teatralnej, może nam to sugerować. Tak właściwie jest to opowiastka o bohaterze, który jest tak samotny i niespełniony, że całkowicie odnajduje się w towarzystwie owych mar. Poraża swoją życzliwością i nawinością.
Film ma wiele znamion znanych z filmów Ozpetek'a. Widać tutaj lekkość opowiadania historii, czuć emocje, nie mówiąc o bardzo oryginalnych postaciach. Jednak brakuje mi punktu zaczepienia. Błądziłam po ekranie jak owe duchy po domu. W pewnym momencie zagubiłam jednak sens tego filmu. Po co, na co, dla kogo ? Sztuka dla sztuki, czy konieczność wyrażenia siebie na siłę ? Trudno znaleźć odpowiedzi. Ale jeśli znajdzie się ktoś komu ten film się spodobał to chętnie usłyszę, co go w nim urzekło. Ja póki co stałam się absolutnie nieczuła na MAGNIFICA PRESENZA :-)
Moja ocena: 5/10


wtorek, 16 października 2012

SAFETY NOT GUARANTEED

Bardzi przyjemna komedia o ekscentrycznym sprzedawcy, który planuje przenieść się w czasie. Jednak póki to nastąpi szuka przyjaznej duszy, która mu w tej podróży pomoże.
Festiwal w Sundance to od lat wylęgarnia talentów i mega oryginalnych typów filmowych. Może dlatego tak bardzo cenię sobie produkcje sygnowane znakiem Sundance. W tym doborze również się nie pomyliłam. Pomysł może nie jest wielce oryginalny, jednak scenariusz porusza wiele różnorodnych wątków, więc nie ma powodów do nudy. Wszystko to okraszone bardzo inteligentnym humorem.
Film generalnie porusza problem samotności i poszukiwania tej jedynej, niepowtarzalnej połówki z którą można dzielić czas. Świetnie dobrane postaci, gwarantują nam, że te poszukiwania dla każdego z bohaterów znaczą zupełnie co innego. Nie ma tutaj moralizatorstwa i charakterystycznego dla tego typu problematyki machania paluszkiem, że jak będziesz sam to zgnijesz z samotności. Bohaterowie są zabawni, dzięki czemu łatwiej możemy przejść przez tak ciężkie tematy. Na uwagę, moim zdaniem, zasługuje rewelacyjny Jake Johnson. Jego bohater to typ lansiarskiego playboya, który gdyby mógł przeleciałby samego siebie . Do tego ma masę durnowatych rad, które są przekomiczne. Bez niego ten film byłby absolutnie mdły.
Szkoda tylko, że w drugiej połowie fabuła mocno zwalnia. Z bardzo zabawnej komedii robi się przyciężkawy melodramat z kiełkującym romansidłem. Mimo to jest to bardzo przyjemna komedia, która po ciężkim dniu przyjemnie mnie odprężyła.
Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 15 października 2012

TO ROME WITH LOVE

Tym razem Woody Allen przenosi nas z romantycznego Paryża do wiecznego miasta Rzym. Nie wiem, co nas jeszcze czeka w przyszłości. Pole wyboru powoli się zawęża, ale na przyjemny kryminalny thriller zapraszam do Polski ;-)
Allen poraz kolejny uparcie trzyma się formy. Próbuje wykazać różnice między nami, europejczykami i amerykanami. Cóż... wychodzi względnie. Biorąc pod uwagę, że włosi są leniwymi cholerykami, amerykanie wypadają jeszcze bladziej, jako znerwicowani neurotycy. Jakbyś się nie obrócił, z każdej strony dupa.
Oczywiście nie brakuje tutaj typowo Allenowego neurotycznego, histerycznego humoru opartego na krótkich opowiadaniach z pobytu bohaterów w Rzymie. Nie brakuje typowego dla jego filmów zamieszania, dziwiacznych pomysłów i jeszcze bardziej irracjonalnych rozwiązań. Z pewnością najbardziej przypadła mi do gustu historia małżeństwa granego przez parę Allen-Davis. Może dlatego, że ten wątek najbardziej oddawał dotychczasową twórczość Allena. Pomysł z operą pod prysznicem - to może przejść tylko u niego. Boki zrywałam, a jeśli dodamy nerwowe zachowanie bohatera z jego psychozą można paść pokotem. Natomiast najbardziej niedorzeczna była historia bohatera granego przez Benigni'ego. Nie wiem, czy Allen chciał oddać absurdalność wynoszenia na piedestał celebrytów, czy ośmieszyć kolebkę wszelkiego zła, którym tutaj są paparazzi. Jakby nie patrzeć, absurdalność opowiadania była tak nieprzyswajalna, że aż raziła.
Całość ratowały genialne kreacje aktorskie. W każdej scence znajdowała się perełka, którą warto było oglądać. Oczywoście para Alle - Davis, ale i Penelope Cruz (scena na przyjęciu, palce lizać :-). Rewelacyjny Alec Baldwin, czy sfrystrowany Benigni. Wszyscy oni bez wyjątku to wartość dodana tego filmu.
Moim zdaniem, to jeden ze słabszych projektów Allena. Nie jestem fanką jego poprzedniego filmu, O pólnocy w Paryzu, jednak porównując te dwie pozycje, muszę przyznać, że Rzym wypadł blado na tle Paryża. Mam tylko cichą nadzieję, że to nie koniec pomysłów Allena. Mimo wieku, świetnie się trzyma i nadal ogromnie przyjemnie ogląda się go na ekranie. Czekam jednak na powrót tego złośliwca, choleryka z Co nas kreci, co nas podnieca.
Moja ocena: 6/10

niedziela, 14 października 2012

ON THE ROAD

Nadrabiania zaległości kinowych ciąg dalszy.
Tym razem chwyciłam się za potężny temat, czyli zmierzenie się z kultową powieścią przez reżysera znanego głównie z obrazu o młodzieńczych latach Che Guevara' y.
Nigdy nie byłam fanką beat generation. Choć ich nonszalancja i nonkonformizm, są mi bardzo bliskie. Jednak twórczość zarówno Kerouac'a, Burroughs'a, czy Ginsberga jest dla mnie nieprzyswajalna. Z małymi, ale to małymi wyjątkami.
Kto czytał "W drodze" ten wie, że główni bohaterowie to alter ego, wyżej wymienionych Panów plus do kolekcji musimy dodać Neal'a Cassady. Cała czwórka oprócz olewczego stosunku do systemu, zdrowo sobie folgowała z używkami, czemu dali upust również w swojej twórczości. Kolorowe życie wszystkich Panów mogłoby posłużyć do napisania ton powieści. A z pewnością świetnie nadaje się na scenariusz filmowy.
Już pierwsze sekundy filmu nakreślały charakter filmowi. Selles genialnie odtworzył ton książki poprzez ujęcia, narrację i muzykę. Od razu przypomina mi się rewelacyjny, aczkolwiek niedoceniony The Last Time I Committed Suicide , opowiadający o Cassady'm. Nie wiem, czy Selles wzorował się na tym tytule, ale klimat został wzorcowo odtworzony. Knajpy, zadymione pomieszczenia, wokół jazz nadający rytm bohaterom, rewelacyjnie oddały ducha tamtych czasów. Z pewnością przyczynił się do tego w znacznej mierze operator. Zdjęcia były znakomite.
Film z pewnością nie jest dla masowego odbiorcy. To trudny obraz, przedstawiający życie artystów, ich drogę do osiągnięcia doskonałości, nawet poprzez złe wybory. Może całość jest zbyt długa, ale trudno byłoby oddać relacje bohaterów, próbując ująć je w pigułce. Również aktorzy zasługują na oklaski. Wszystko było utrzymane na bardzo wysokim poziomie. Mortensen rewelacyjnie zagrał mega ćpuna Burroughs'a. Nawet ton jego głosu, akcent odpowiadały oryginałowi. Railey ze swoim niskim charatkerystycznym głosem, również świetnie się wpasował. A Amy Adams, jako partnerka Burroughs'a poprostu zbiła mnie z nóg. Rewelacja. Jedynym mankamentem jest dla mnie udział Sturridge'a  (aka: Ginsberg). Absolutnie nie pasowała mi jego obecność. Być może dlatego, że nie znoszę go, a jego widok sprawia mi fizyczny ból :-)  Co do Stewart, to oficjalnie przestaje o niej źle mówić, choć złe słowa jak ślinotok wylewają mi się z ust. Powiem tylko tyle, lepiej jej w roli panny puszczalskiej, niż wiecznie bolejącej nad swym losem wampirzycy.
Co by jednak nie mówić, to bardzo klimatyczny film. Selles świetnie oddał czasy bitników. Z ich ćpaniem, chlaniem, zaliczaniem wszystkiego, co się rusza nie zależnie od płci i ilości. Wszystko tutaj miało swoje miejsce i świetnie ze sobą współgrało. I tak patrząc wstecz, wydaje mi się, że Selles był najodpowiedniejszym wyborem w doborze reżyserskim. Jego DZIENNIKI MOTOCYKLOWE zdają się teraz być, jakby prologiem do tak rewelacyjnego filmu drogi.
Moja ocena: 8/10


sobota, 13 października 2012

SEEKING A FRIEND FOR THE END OF THE WORLD

"To nie Arka, to Titanic, a w pobliżu żadnej szalupy" :-)
Mimo tak pesymistycznego cytatu, to najbardziej optymistyczny film o końcu świata, jaki widziałam.
Chyba już przerobiono wszystkie możliwe opcje zakończenia istnienia naszej planety. Powodzie, wybuchy, zmiany klimatu, katastrofy nuklearne, kosmici i zderzenia z planetami, astroidami, etc.etc.
Najwyraźniej Lorene Scafaria stwierdziła, że jest to niezła baza na stworzenie bardzo romantycznej historii, w której dwójka zagubionych i samotnych ludzi, odnalazła się w tak niesprzyjających ku temu warunkach. Sceneria może nie jest zbyt optymistyczna, ale w bohaterach mimo całej ich złożoności i skomplikowania, nie brakuje chęci na miłość.
Scafaria rewelacyjnie ujęła ludzkie zachowania wobec zbliżającego się kataklizmu. Z wielkim poczuciem humoru i ciepłem przedstawia nam wszystkie możliwe wariacje. Powoli przenosi nas z totalnego nihilizmu, poprzez wandalizm, aż do nieposkromionej euforii. Bardzo fajnie stworzyła przy tym pojawiające się postaci. Jest w nich cała masa humoru. Pokazują nam w jaki sposób można zmierzyć się z nieuniknioną śmiercią. Bardzo rozbawiła mnie impreza u przyjaciół bohatera, w której nie zabrakło ostatniej wieczerzy z ładowaniem w żyłę hery przy dźwiękach INXS (sic!), rozpijaniem dzieci oraz mega hipisowska knajpa, w której sex i hasz jest równie darmowy, co zbliżający się koniec świata :-) A ogłoszenie "Fuck a Virgin" obok "Hire an Assassin" made my day !!!
Rewelacyjnie zagrał Carell. Dotąd widziłam go w komediach o typowych zagubionych czterdziestolatkach. Tutaj wykazał się wielką wszechstronnością. Razem z Knightley pokazali pełną barwę emocji. Od brutalnego cynizmu i ironii, do melancholii. Tak w ogóle, to Scafaria zebrała wyśmienitą grupę komików. Nawet jeśli, ich rola ograniczała się do wykrzesania z siebie dwóch zdań, to były to ogromnie przyjemne dwa zdania :-) bez których film straciłby swój cały urok.
Odnoszę wrażenie, że autorka znalazła tutaj złoty środek. To słodko-gorzki melodramat i cyniczna tragi-komedia. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie, nawet jeśli, tak jak ja, dostaje wysypki na samo hasło "melodramat". Bardzo przyjemny seans, zwłaszcza przy tak rewelacyjnym soundtrack'u. 
Moja ocena: 8/10



ABRAHAM LINCOLN: VAMPIRE HUNTER

Nigdy nie byłam wielbicielką filmów Timur Bekmambetov 'a. A na wieść o pomyśle wskrzeszenia Lincoln'a jako łowcy wampirów, przeszły mi ciarki po plecach.
Nie wiem kto był współtwórcą tak "genialnego" pomysłu, ale jeśli to był Tim Burton, to stanowczo przyznaję, że brakuje mu już pomysłów, albo nuda wżarła się jak korozja w moje felgi.
Oczywiście nie ma sensu patrzeć na ten film przez pryzmat historii, bo nie o to chodzi. Autorzy uznali biografię Lincolna jako świetne tło do wymyślenia całkowicie absurdalnej fabuły. Nie rozumiem tylko po co ? Niestety dla mnie to ani rozrywka, ani zabawa, ani nic śmiesznego. To tragedia ubrana w masę kasy, przekoloryzowanych, komiksowych ujęć, nafaszerowanych CGI, w których prawa fizyki są równie obce, co krasnorosty na Marsie.
Nie ma sensu tracić energii. Każda minuta tego filmu przybliżała mnie do upragnionego i utęsknionego końca. 
To naprawdę słaby film. Jeśli ktoś lubi rozrywkę, w której nic się ładu i składu nie trzyma, a i efekty są dość względne, to zapraszam. Mnie to zupełnie nie bawi. A jeśli panowie z holyłudu mają problemy z pomysłami na kolejne śmieciowe kino, to podsuwam pomysł z Wałęsą Wilkołakiem. W końcu nieźle skakał przez płot :-)
Moja ocena: 3/10


piątek, 12 października 2012

TAKEN 2

Świetnie się składa, bo niedawno oglądałam, po raz kolejny z resztą, pierwszą cześć młócki z rąk Luc'a Besson. Co skłania, stety lub niestety, do porównań.
Każdy świetnie pamięta pierwszą część "przygód" bohatera granego przez Liam'a Neeson'a, przy którym Conan Barbarzyńca i Rambo, to chłopcy z kółka oazowego na kościelnej wycieczce do lasu. Tym razem, rodzina zabitych, w pierwszej części, przez bohatera Albańczyków postanawia pomścić ich śmierć, porywając piękny, rodzinny, tercet.
Pierwsze porównanie. Fabuła. Niestety brak tu świeżości, wręcz śmierdzi stęchłą rybą. Rozbity związek żony bohatera i próba ich ponownego zejścia się razem jest po prostu słaba. To zagranie poniżej mojego pasa. Nie wiem, w jakim celu nagle scenarzysta postanowił rozwieść bohaterkę. Może chciał tym uzasadnić pomysł z jej porwaniem. I od razu nasuwa się pytanie, czy pomysł z porwaniem całej rodziny jest najlepszym wyjściem dla ponownego wskrzeszenia bohaterów. Moim zdaniem, zdecydowanie, nie. A dlaczego ? Bo jest cholernie oczywisty. Już po otwarciu drzwi przez bohaterkę, w pierwszych minutach filmu wiedziałam, jak ten bajzel się skończy. Fabuła jest tworzona na siłę. Nawet wprowadzenie narzeczonego córki, to motyw tak oklepany, że się płakać chce. Słabo po prostu słabo.
W pierwszej części wszystko wydawało się spójne. Motyw porwania, zachowania bohaterów i przede wszystkim akcja. Całość oglądało się naprawdę przyjemnie, a wyczyny kaskaderskie bohatera przyprawiały o zawrót głowy. Nie brakuje ich również w tej części. Ale cały czas zastanawiam się, czy to wina kina, czy operatora, że biegająca w scenach walki kamera, od przeciwnika do przeciwnika, zaliczająca ściany, okna i sufity, miała odwrócić moją uwagę od wieku Neesona i jego braku witalności, czy wręcz odwrotnie. Brakowało rozpierduchy z pierwszej części. Agresywności. Samczej złości. Trochę zestarzał nam się bohater i niestety odzwierciedlenie tego jest widoczne na ekranie.
I tak reasumując pokrótce, muszę stwierdzić, że TAKEN był zdecydowanie lepszy. Lepszy pod kątem fabuły, akcji, czy scen walki. Oglądając TAKEN 2 nachodzi mnie refleksja, że ten film jest stworzony na siłę. Nieprzemyślany, wręcz niepotrzebny. Niepotrzebny w takiej formie. Kiedy ma się w ręku takiego bohatera, który rozkłada przeciwników na części pierwsze, niczym granatnik w latrynie, to aż prosi się o eskalację, a nie geriatrię. Oko kamery nie jest ślepe :-) A przecież filmem Colombiana , Olivier Megaton udowodnił, że potrafi tworzyć świetne kino akcji. Niestety tym razem mu nie wyszło.
Moja ocena: 5/10


środa, 10 października 2012

RED LIGHTS

Cóż mogłam spodziewać się po reżyserze filmu Pogrzebany ? Raczej niewiele biorąc pod uwagę, że BURIED był dla mnie absolutnie przereklamowaną pomyłką. Może w tym przypadku reklamy jest mniej. Jeśli mierzyć moją filmową wytrzymałość, to z pewnością RED LIGHTS bije BURIED o głowę. Na BURIED szlak mnie trafił po pół godzinie, tu wytrzymałam do końca i nawet początek wydawał mi się obiecujący.
Niestety na wydawaniu się ostało. Bo im dalej reżyser brnął w przestrzeń tym mniej w niej było widać sensu. 
Film opowiada historię naukowców (w tej roli Weaver i Murphy) badających prawdziwość umiejętności tzw. medium, czy kolesi od zdolności nadprzyrodzonych. Jednym z nominowanych do roli hochsztaplera roku jest bohater grany przez De Niro. Jest on na tyle sugestywny, że film nabiera początkowo zaskakującego kolorytu, ale jak się to skończy nie będę zdradzała. Cieszy również obecność siostry Olsen. Jej wspaniała kreacja w rewelacyjnym Martha Marcy May Marlene sprawiła, że z wielkim entuzjazmem podchodzę do jej aktorstwa. Jest wielkim potencjałem i widać, że wie jaką pozycję, jako aktorka chce zbudować w Hollywood. Lubię świadomych siebie ludzi, którzy obrawszy kierunek nie zmieniają kursu.
Reżyser nie utrzymał budowania napięcia w filmie. Akcja, która nabiera intensywnego tempa kończy się zazwyczaj tak, że w połowie filmu, jak z balonu ucieka powietrze, a na koniec zostaje już sam flak. I podobnie stało się tutaj. Cała perełka zniknęła po 45 minutach na rzecz jakiegoś kosmicznego psychologicznego dramatu bohaterów. Scenarzysta najwyraźniej zapomniał w jaką kategorię filmową miał wpisywać się ten film. To w połowie horror a w połowie dramat. Tylko by do horroru dojść miało, musi być moment absolutnego przerażenia. Tutaj kończy się, co najmniej na grożeniu paluszkiem.
Szkoda. Potencjał ogromny. Wspaniali aktorzy. Weaver i Murphy przyćmili nawet De Niro. Wydaje się, że aktor powoli stracił możliwości kreowania, a jego postaciom brakuje wyjątkowości. Zupełnie jakby powtarzał znane twarze od lat. Poza tym brak elementu zaskoczenia, świeżości sprawia, że ten film jest straconą perełką. Naprawdę wielka szkoda, bo uwielbiam historie o duchach i zjawiskach nadprzyrodzonych.
Moja ocena: 5/10

 

wtorek, 9 października 2012

KRIEGERIN

Fabuła przypomina takie filmy, jak FANATYK, czy AMERICAN HISTORY X, a nawet ostatnio oglądany BRODERSKAB.
Akcja toczy się w Niemczech. Grupa tamtejszych nacjonalistów wielbiących wujka Hitlera robi porządek w mieście. Główną bohaterką jest dwójka dziewczyn i Afgański imigrant. O ile jedna zrozumiała już swoją rolę w tym ugrupowaniu, druga jest nią zafascynowana.
Film jest niezły, aczkolwiek nie ma w nim nic takiego, co by w magiczny sposób sprawiło, że całość jest oryginalna i niepowtarzalna. Mimo pojawiającego się schematu nawrócenia i zejścia na złą drogę reżyser nie ma nic więcej do powiedzenia. Utarte ścieżki i sztywne trzymanie się tematyki, sprawia że film jest niezwykle przeciętny i przewidywalny.
Nawet próba zmierzenia się z genezą zła jest małostkowa. Problemy rodzinne, zły ojciec, oschła matka, bieda, itp itd. Jak porównamy sobie, chociażby BIAŁĄ WSTĄŻKĘ Haneke, który genialnie zmierzył się z kiełkującym zalążkiem okrucieństwa, widzimy, że nie potrzeba mega wyszukanych środków, stylistyki, zabiegów w montażu, by uchwycić sedno i zachwycić widza.
Mimo swojej ogromnej przeciętności, film ogląda się łatwo. Może dlatego, że tematyka jest kontrowersyjna i cały czas aktualna. Widzimy, że nie wiele trzeba, by historia zatoczyła to samo koło i jak kulawa jest obecna edukacja wypuszczająca bezmózgich imbecyli, bez własnego zdania.
Moja ocena: 6/10



poniedziałek, 8 października 2012

TALIHINA SKY: THE STORY OF KINGS OF LEON

Standardowy dokumenciak. Kręcony na przestrzeni lat. Pokazujący rodzinę, trasę, tworzenie muzyki. Cała rodzina uczestniczy w projekcie. Rodzice, ciocie, wujkowie, dziadkowie, kuzyni, psy, koty, łosie i renifery :-)) A poważnie sporo ich tam.
Chłopacy z Kings of Leon przedstawiają historię swojej muzyki przez pryzmat miejsca, z którego wyrośli i otoczenia w którym się wychowali. A jest kolorowe... to trzeba przyznać. Światek amerykańskiej prowincji, redneków z kolebki Ku Klux Klan i republikanów :-))) Jeśli dodamy do tego zielonoświątkowców, to ja z moimi poglądami płonęłabym tam niczym olimpijska pochodnia.
Ciekawe korzenie mają chłopaki. Ilość wypowiedzianych tutaj głupot przerasta moje możliwości percepcyjne, ale muza broni się sama... 
Moja ocena: 5/10


niedziela, 7 października 2012

MARINA ABRAMOVIC: THE ARTIST IS PRESENT

To tytuł retrospektywnego performance'u artystki.
Znana z testowania granic wytrzymałości fizycznej swego ciała, Abramovic pokazuje nam pracę nad jej "spektaklem", w którym głównym bohaterem jest ona-artyska i widz. 
Trudno mówić o sztuce, tak by była to wypowiedź obiektywna. A jeśli bierzemy pod igłę sztukę współczesną, która wychodzi poza wszelkie ramy ustalone przez stulecia, to mówienie o niej jest równie bezsensowne, co wywody na temat "co artysta miał na myśli". Sztukę współczesną odbieram przez pryzmat własnych projekcji i spostrzeżeń i chyba dlatego jest mi łatwiej zrozumieć przekaz Abramovic. Jest to odbiór na tyle osobisty, że trudno się nim dzielić z kimkolwiek tak, aby mógł to zrozumieć w ten sam sposób jak ja.
Jej pomysł na retrospektywę był zbiorem jej największych występów, które przyniosły jej sławę. Tych z Ulay'em i indywidualnych. Natomiast pomysł Artystki obecnej jest genialną "kropką nad i" w jej karierze. Performance, którego częścią może być każdy. Uczestnictwo w sztuce, bycie jej częścią poprzez jednoczesne zmierzenie się artystą prawdziwym.
Jest to specyficzny dokument. Z pewnością dla tych, którzy interesują się sztuką współczesną lub przynajmniej chcą posiąść na jej temat, choć odrobinę wiedzy. Zdecydowanie nie polecam tym, których odrzuca nagość i psychiczno-fizyczny ekshibicjonizm. Będzie to zupełnie nieprzyswajalny i odrzucający dokument. Żałuję, że nie mogłam być uczestnikiem w MOMA, ale dzięki pomysłodawcom dokumentu mogłam choć odrobinę zbliżyć się do tej formy sztuki współczesnej, jaką prezentuje Abramovic.
Moja ocena: 7/10


ICE AGE: CONTINENTAL DRIFT

Nie ma lepszego filmu na niedzielny poranek. Choć wielbicielką animacji dla dzieci nie jestem, ale zawsze jest miło wyprać sobie mózg z przyciężkich tematów, na rzecz rozrywki łatwej, przyjemnej i zupełnie niezobowiązującej.
Kolejna część Epoki Lodowcowej taka właśnie jest. Animacja cieszy oko, rozbawiają dialogi i kolejne pomysły na przygody bohaterów. Wszystko to ubrane w tak uniwersalny krój, że niezależnie od wieku, każdy znajdzie w tej historii coś, co będzie mu odpowiadało.
Trudno zarzucić cokolwiek takim filmom. Oczywiście zasada uczymy przez zabawę została w 100% zachowana, więc latorośle wyjdą po seansie utwierdzone w przekonaniu, że najważniejsza jest przyjaźń i rodzina. A sam seans dla rodziców, nie okaże się bezproduktywną, naciąganą rozrywką dla debili. Jednak ta problematyka mnie, na szczęście, ominęła i patrzę na ten film przez pryzmat czystej zabawy. A takiej jest wiele. Gagi, prześmiewcze dialogi i oczywiście postaci. Nie zabrakło wiewióra niszczyciela, więc forma pierwowzoru też została zachowana.
Także jest to zdecydowanie najlepszy film na poranne odmóżdżanie, które utrzyma mnie w dobrym nastroju, mam nadzieję, przez resztę dnia :-)
Moja ocena: 7/10


sobota, 6 października 2012

BUTTER

Dzisiaj chyba pora na lekkie kino.
BUTTER to komedia o problemach, które są mi tak obce, jak wysypka na trąbie u słonia. W jednym z amerykańskich miasteczek kultywuje się konkurs w rzeźbach z masła. Od paru lat gwiazdą konkursu jest bohater grany przez Ty Burrell 'a. Trochę zahukany, ale sympatyczny. Jego krzyżem pańskim jest żona, którą genialnie zagrała Jennifer Garner. Zdzira, zołza, głodna władzy i sławy, która w życiu wyznaje tylko jedną zasadę, po trupach do celu. Niestety jednego pięknego dnia, cały jej ułożony, wypielęgnowany świat legnie w gruzach, w związku z czym zmuszona będzie wziąć sprawy w swoje ręce.
Nie jest to jakaś porywająca, super zabawna komedia z gagami lub prześmiewczymi dialogami. Scenarzysta wyznaje zasadę, że to co bawi uczy, więc nie obyło się od masy moralizatorskiego gówna o współzawodnictwie i etyce. I jak to w życiu bywa, a szczególnie u mnie, wszystko co górnolotne jest nudne, a cała pompa z przesadnym wydumaniem odrzuca. Jednak wszystko to da się przeżyć, gdy na ekranie pojawiają się dwie postacie. Garner, której twarz mnie stresuje, ale tutaj po prostu dała czadu. Jednak wisienką jest postać grana przez Olivia Wilde. Zaprezentowana przez nią prostytutka, nazwana przez scenarzystę (nomen omen) Brooke Swinkowski, była tak ekscentryczna, że cały ten ułożony przez scenarzystę światek bez niej byłby mdły i szary. Z pewnością też udział Hugh Jackman 'a , który zagrał kompletnego imbecyla, był punktem, który podniósł poprzeczkę w tym filmie.
Nie jest to jednak super produkcja, bez której świat nie może się obejść. Myślę, że bez tych trzech zróżnicowanych postaci granych przez Garner, Wilde i Jackman'a ten film byłby niczym innym, niż bezpłciową pogadanką, jak to świat jest zły, a dobro zawsze wygrywa. Problem w tym, że życiem życiem, a film filmem :-)
Moja ocena: 5/10


piątek, 5 października 2012

EXCISION

Niezależne produkcje mają to do siebie, że albo są zaskakująco nowatorskie i oryginalne, albo tandetne i kiczowate. W tym przypadku można paść z zachwytu nad oryginalnością i brakiem zahamowań rodem z The Human Centipede (First Sequence) . Z tymże ta wersja jest zdecydowanie ukierunkowana do szerszej publiczności :-).
Fabuła lekko nawiązuje do genialnego Carrie. Mamy psychotyczno-neurotyczną matkę, która dominuje nad wszystkim i wszystkimi. Stłamszonego i wycofanego, prawie nieobecnego ojca oraz umierającą siostrę głównej bohaterki, pryszczatej Pauline. Niestety matka jest tutaj motorem destrukcji w rodzinie. Jest zimna, oschła i ma tak nasrane pod kopułą, że nie ma takiej oczyszczalni na świecie, która przerobiłaby tą ilość gówna, jaka jest w jej głowie :-)
Główna bohaterka nie tylko cierpi z powodu matki i swojego antyspołecznego podejścia do rzeczywistości, ale także z nieco oryginalnego podejścia do ludzi. Pasją jej, jest jednak chirurgia, która ma nieść pomoc umierającej siostrze. I tak poniekąd, ironicznie się stanie.
Cóż jest więc oryginalnego w tym filmie ? Ano samo podejście reżysera do bohaterki. Ukazuje ją nie tylko przez pryzmat relacji z rodziną i kolegami, ale poprzez jej sny. A te właśnie sny to clue programu. Genialne, surrealistyczne, makabryczne, kompulsywne odwzorowanie ukrytych pragnień. Bezsilność jaką przejawia wobec matki genialnie przeciwstawia krwawymi scenami we własnym śnie. I tylko one, chora fantazja i oryginalna fascynacja pomaga jej przetrwać w tej popieprzonej rodzinie.
Scenarzysta tak umiejętnie nakreślił obraz bohaterki, że nie przypomina ona kiełkującego psychopatycznego mordercy, a zagubioną, wyalienowaną, wielce inteligentną osóbkę. Strasznie podoba mi się jej podejście do otoczenia, a przede wszystkim jej ironia i bezpośredniość. Jej słowa, niczym karabin maszynowy, wiercą dziury, aż do bólu. 
EXCISION to nie jest film dla przeciętnego odbiorcy. To raczej niszowa produkcja dla koneserów dziwactw i przerysowanej oryginalności, gdzie bohaterowie tną brzytwą i wypalają dziury w mózgu swoim cynizmem. Makabreski trzeba tolerować i lubić, by nie obrzydzić sobie seansu. Mnie rewelacyjnie poniósł i jestem pod ogromnym wrażeniem fabuły i bohaterów. Pan Richard Bates Jr. z pewnością zostanie na top of my list reżyserów, na których następne produkcje będę wyczekiwała ze szczególną uwagą.
Moja ocena: 9/10


 

czwartek, 4 października 2012

STOLEN

Nicholas "Smutna Twarz" Cage ostatnimi czasy jakoś nie ma szczęścia do wyborów zawodowych. Albo gniot, albo chała, albo jeszcze większe dno. I jak już myślisz, że niżej upaść się nie da, to rzuca się w projekty typu STOLEN. A to ciekawa efemeryda. Cóż można powiedzieć o filmie, który nakręcił spec od filmów akcji ( Mechanik: Prawo zemsty , Niezniszczalni 2 ) a scenariusz napisał kolo, który po takim debiucie, jak  Safe House nie powinien mieć problemów ze spłodzeniem czegokolwiek. Do tego dodamy świetnych aktorów i sukces powinien być murowany. Powinien...ale nie jest.
To bardzo, bardzo średni film akcji z oklepaną fabułą i jeszcze gorszą realizacją. Cage gra kolesia, który ze swoją ekipą okrada banki. W czasie jednej z akcji postrzela swego partnera, po czym w czasie pościgu policyjnego skutecznie zostaje złapany i trafia za kratki. Kiedy wychodzi, nie tylko świat się zmienia, ale i przyjaciel z dawnej ekipy. W akcie zemsty postanawia wyrównać rachunki. I tu nastąpić powinna wartka akcja, w której trup ściele się gęsto, mięso spływa po ekranie a bohaterowie biegają w akcie furii, jak szczury przy powodzi.
Niestety nic z tych rzeczy. Jest masakrycznie nudno. Dłużyzny i typowe psychologiczne rozgrywki typu "jak cię złapię to ci pokażę". Reżyser zamiast skutecznie przyciągnąć widza do rozgrywki, umiejętnie go od niej odsuwa. Dziwi mnie to, bo ten film potencjał ma ogromny. 
Od długiego czasu nie mogę wyhaczyć Cage'a w dobrej roli. I jak już ją ma na widelcu, to niestety znajdzie się coś lub ktoś, kto umiejętnie to zepsuje. Szkoda, bo mogłoby być z tego niezłe mordobicie w stylu  Uprowadzona . Liczę jednak na to, że wkrótce Cage znów pokaże to, za co lubimy go najbardziej.
Moja ocena: 5/10 (dodatkowy punkt wyłącznie za obsadę, która się troiła, by film ten można było spokojnie dokończyć)




 

GRUPO 7

Jestem pełna zaskoczenia. To bardzo przyjemna hiszpańska sensacja o grupie policjantów, mających na celu oczyszczenie miasta z dilerów narkotyków. Sukces odnoszą ogromny, jednak nie pozbawiony wysokich kosztów. Dojście do światka narkomanów i łatwej kasy skutecznie ich kusiło, by przejść ostatecznie na "ciemną stronę mocy" :-).
Fabuła może nie jest innowacyjna, ani wielce wyszukana. W usa w latach 70-tych, czy 80-tych filmy, seriale o skorumpowanych glinach, były motywami przewodnimi. A jednak jest coś w tym filmie, co nie nuży i nie przytłacza oczywistą oczywistością. To sposób ukazania bohaterów. Wiemy, że walcząc ze światem kryminalnym i jednocześnie przechodząc na ich stronę, nie przysporzą sobie zwolenników. Korupcja, hipokryzja i chęć szybkiego wzbogacenia raczej negatywnie obrazuje bohaterów. Mimo to, reżyser skutecznie rysuje ich obraz, bez wysuwania wniosków za widza. Kamera jest wybitnie obiektywna. Z łatwością przypatrujemy się poczynaniom grupy i bez problemów, każdy wysunie wnioski na jej temat bez bycia nahalnie indoktrynowanym, jak to bywa w amerykańskim kinie. Tutaj bohaterowie są tak przeciętni i "normalni", jak przysłowiowa Malinowska ze spożywczaka. A jednak... ta druga strona, ciemna, nie skreśla ich w sposób jednostronny. Jest w postaciach pewien tragizm i dramat, który poniekąd usprawiedliwa ich poczynania. Jednak tak, jak już powiedziałam, kamera nie narzuca tych spostrzeżeń, raczej widz sam sobie wyrobi opinie o bohaterach.
Polecam. To dobra sensacja z dobrym scenariuszem. Wartka akcja, która powoduje że film przesuwa się jak kalejdodoskop w tempie odrzutowca.
Moja ocena: 7/10

wtorek, 2 października 2012

GOATS

Bardzo oryginalna historia o nastolatku wychowywanym przez nawiedzoną hippi matkę oraz "przyjaciela" kóz, który w zielniku prowadzi całkiem niezłą plantację marii.
Historia jest raczej banalna. Ból dojrzewania, cierpkie relacje z matką i ich brak z biologicznym ojcem, nie są tematami nowymi. Jednak genialne są nakreślone postaci. Nawiedzona matka i jej ogrodnik zielarz. Parka grana przez Verę Farmiga i Davida Duhovny. Zagrali wyśmienicie. Mimo swoich ułomności i braków to bardzo sympatyczne i zabawne jednostki. I chyba dla tej dwójki wyłącznie warto obejrzeć ten film.
Moja ocena: 5/10


poniedziałek, 1 października 2012

SYKT LYKKELIG

Do okrytej śniegiem norweskiej wiochy przyjeżdża małżeństwo z miasta, by leczyć swój upadający związek. Ku ich zaskoczeniu sąsiadami jest małżeństwo, które żyjąc w  tych grobowych warunkach pragnie się z nowymi przybyszami zaprzyjaźnić. No i zaprzyjaźnia ;-)...
Anne Sewitsky stworzyła projekt, który odniósł ogromny sukces. Ta komedia, miała pokazywać, że niezależnie od szerokości geograficznej, każdy ma swój krzyż pański, który nosi. Problem w tym, że w takim wydaniu, to już chyba bomba atomowa może cokolwiek zmienić. Mocno naciągana historia. Choć wszystko w życiu jest możliwe, to zebranie takich egzemplarzy pod jednym dachem, to wygrana w totka. A propos ciekawych postaci od razu nasuwa mi się wspomnienie o genialnym Nie ma tego zlego . Jednak tamtejsi bohaterowie bardziej do mnie przemawiali. Może dlatego, że ich problemy wynikają z ich wewnętrznego pragnienia i neurozy, a nie nudy i głupoty.
W filmie najmocniejszą chyba stroną są nakreślone postaci. To nie fabuła i perypetie par tworzą całość, a ich trochę zagubieni bohaterowie. Głupiutka Kaja i jej aseksualny mąż Eirik wraz z dystyngowaną Elisabeth i ciepłym Sigve. Ich problemy wynikają z głęboko zakożenionych i niespełnionych pragnień wobec partnerów oraz narzuconych im wymagań. Kaja, kompletnie niezaspokojona seksualnie i Sigve, który szuka w niej ciepła i czułości, której nie znajduje u swojej żony. Eirik, to egzemplarz dla mnie całkowicie kosmiczny. Ukryty gej w barwach pana domu. Całkowicie odizolowany od rodziny. Genialnie wychował małego blond nazistę, który pewnie jest prototypem znanego nam Breivika. Najmniej jednak dowiadujemy się o Elisabeth, od której tak faktycznie wszystko się zaczęło. Bez niej nie byłoby tak oryginalnego czworokąta.
Film z założenia ma być komedią. Nie ma tutaj elementów, które przyprawiają o ból brzucha. Brakuje mi mocno czarnego humoru, jaki był w Nie ma tego zlego. Można powiedzieć, że perypetie bohaterów są zabawne. Dla mnie raczej mało, ale... Najbardziej jednak rozbawiła mnie relacja między synami bohaterów. Wspomniany mały Hitler Jugend i jego czarny rówieśnik. Zabawa w Pana i Niewolnika rozbawiła mnie do łez. I to chyba jedyne sceny, dla których warto obejrzeć ten film :-), Filmów o kryzysach w związkach była masa i mogę śmiało powiedzieć, że masa lepszych.
Moja ocena: 5/10