Nie pamiętam kiedy ostatnio wylałam tyle łez, a można już liczyć wiadrami. Niemożebnie ckliwa i wzruszająca opowieść o przełamywaniu barier i akceptacji śmierci najbliższych osób.
Marion i Arthur to bardzo szczęśliwe małżeństwo. Aż trudno w to uwierzyć przyglądając się znaczącej różnicy ich charakterów. Ona niezwykle ciepła i sympatyczna starsza dama. On - zrzęda, maruda, mizantrop. Niestety ich szczęście dzieli śmiertelna choroba Marion. Jej jedynym marzeniem staje się występ w osiedlowym chórze dla emerytów. Gdy Marion umiera Arthur postanawia spełnić jej marzenie.
Zaskakująca jest waga emocjonalna tego filmu. Walka z chorobą bohaterki, konflikt Arthura z synem i jego wyalienowanie to bodźce pobudzające najgłębsze emocje. Umiejętny dobór utworów, które wykonują bohaterowie dodatkowo wzmacniają przekaz. Rzadko zdarza mi się wzruszać na tak przewidywalnych filmach, ale w przypadku SONG FOR MARION kompletnie się złamałam. Czy jest to więc film wybitny ? Z pewnością nie. Wprawdzie kreacje aktorskie od Vanessy Redgrave i Terence'a Stampa są na niezwykle wysokim poziomie, to nadal bardzo przeciętny film. Jeśli jednak są tacy, którzy lubią pełną wzruszeń historię o ludzkich dramatach, sympatyczną i przejmującą, to SONG FOR MARION idealnie te wymagania spełnia.
Moja ocena: 6/10 (za pełen wzrusz pełna pula)
Przyjemny i wzruszający film. Ot, taki miły przeciętniak z klimatem i ciekawymi postaciami. Widziałam dość dawno i nie pamiętam czy poszły w ruch chusteczki, ale podobał mi się bardziej niż wychwalany "Kwartet".
OdpowiedzUsuńNie wiem czy wiesz, ale pierwszy polski tytuł to miał być "Zakochany zrzęda". Co mi miało opaść... rozpłynęło się w nicość.
Tak, znalazłam ten tytuł w internetach i też miałam niezły ubaw :-)
Usuń