Niedziela była dniem spójnym, muszę przyznać. Mój melancholijny nastrój połączony z seansem THE GRAND BUDAPEST HOTEL obrodził w seans z THE INVISIBLE WOMAN. A wszystkiemu winien Ralph Fiennes i jego genialna rola w filmie Andersona. Tym razem jednak nie jestem już w skowronkach, bowiem okazało się, że Ralph jako reżyser kompletnie mi nie leży. Już jego KORIOLAN oceniłam jako kompletną błazenadę i o ile KOBIETA W UKRYCIU jest filmem dużo lepszym od jego debiutu, o tyle nadal ma wiele braków, a poziom reżyserski poziomowi aktorstwa Ralpha nie dorównuje.
Fiennes nie jest oryginalny. Jako debiut obrał sobie dzieło Szekspira, by tym razem sięgnąć po biografię Karola Dickens'a. Nie jest to jednak zarzut. Jeśli bowiem filmy są na tyle ciekawie skonstruowane, by przenieść widza w inny świat i narzucić mu tempo i atmosferę tamtych czasów, ujmując przy tym fabułą, to taki "copy cat" jest jak najbardziej pożądany. Nie tym razem jednak.
KOBIETA W UKRYCIU opowiada historię romansu Dickensa z nastoletnią aktoreczką. Sam epizod w życiu pisarza nie byłby niczym odkrywczym, gdyby nie fakt separacji Karola z żoną. Jeśli przyjrzymy się bliżej biografii pisarza (nie tej filmowej) naszym oczom wyłoni się człowiek mocno pogubiony. Wielość kochanic, brak szacunku do żony i jej obelżywe traktowanie, wybuchowa natura i traumatyczne przeżycia z dzieciństwa nakreślają nam obraz człowieka zdezorientowanego, zagubionego i niezrównoważonego. Fiennes przedstawia Dickensa inaczej, wybiela go z lekka, nadając cech romantycznego kochanka uwikłanego w sidłach konwenansów. Ten poczciwiec przy swej równoczesnej skonfundowanej naturze potrafił spłodzić drużynę piłkarską, zaliczyć kilka kochanek i upodlić żonę miłością do jej siostry, którą publicznie ogłaszał. Tego jednak w filmie nie znajdziemy. Znajdziemy natomiast wiejącą ziewem lwiej paszczy nudę, kompletne zagubienie bohaterów i romantyzm, który jest równie kostropaty i toporny co wygląd Dickensa.
Nie ujął mnie ten film, choć byłam w nastroju wielce melodramatycznym. Już wiadro u mych stóp pięciolitrowe przygotowałam, by łzy krokodyle wylewać, a jedyne co udało mi się wylać to wino za dekolt. Film ratowały zdjęcia i całkiem przyjemna gra Fiennesa i Felicity Jones, którą nota bene bardzo lubię, jednak tomiszcze scenariusza poddałabym ponownej obróbce.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))